Komuniści przejmując władzę w Polsce nie liczyli się z opinią Polaków. Dobitnie pokazał to już w 1946 r. sposób organizacji tzw. referendum ludowego oraz w 1947 r. wyborów do Sejmu Ustawodawczego. Regularne głosowania odbywały się jednak w PRL także później, choć poza nazwą nie miały one wiele wspólnego z wyborami w krajach demokratycznych.
Konstruując system wyborczy, który miał zapewnić im kontrolę nad organami władzy przedstawicielskiej (oprócz Sejmu były to także rady narodowe), polscy komuniści nie byli oryginalni. Bazowali na doświadczeniach Związku Radzieckiego, gdzie pomimo z pozoru demokratycznych przepisów prawnych to partia komunistyczna de facto wyznaczała radnych do poszczególnych rad. Osiągano to dzięki kontroli całokształtu procedur związanych z wyborami od wysuwania kandydatów na deputowanych przez obsadę komisji wyborczych po samo głosowanie. Do elementów charakterystycznych wyborów w ZSRR należało m.in. wysuwanie tylko tylu kandydatur, ile miało zostać obsadzonych mandatów. Wszyscy kandydaci byli dokładnie selekcjonowani w strukturach partii komunistycznej na podstawie ustalonych w jej kierownictwie parytetów (skład rad miał stanowić odwzorowanie struktury społecznej ludności). To na tym etapie procesu wyborczego dokonywał się w istocie wybór przyszłych radnych. Zgłoszenia niezależnych kandydatów były blokowane przez partię oraz obsadzony jej zaufanymi ludźmi aparat wyborczy. Samo głosowanie pozostawało już czystą formalnością. Ponieważ głosowano w jednomandatowych okręgach wyborczych, każdy wyborca miał „do wyboru” tylko jednego kandydata.
Radzieckie rozwiązania były wzorem przy konstruowaniu ordynacji wyborczej, zastosowanej w pierwszych wyborach do Sejmu PRL, które odbyły się w październiku 1952 r. Choć kierownictwo PZPR zdecydowało się na utworzenie wielomandatowych okręgów, to w każdym z nich wysunięto tylko jedną listę wyborczą (opatrzoną szyldem Frontu Narodowego), na której zamieszczono tylko tylu kandydatów, ile mandatów przypadało na dany okręg. Efekt był zatem taki sam jak w ZSRR: przed wyborcą nie stała żadna alternatywa.
W poprzedzającej głosowanie kampanii wyborczej cały kraj zalały wydawnictwa propagandowe. W teren ruszyli agitatorzy, których zadaniem było bezpośrednie dotarcie do każdego wyborcy. Bardzo aktywny był aparat bezpieczeństwa publicznego. Różnego rodzaju represje (m.in. zatrzymania na 48 godzin, przesłuchania, areszty) za „wrogie akty” (np. niszczenie plakatów wyborczych, nieprzychylne władzom publiczne wypowiedzi, pisanie na murach antykomunistycznych haseł) dotknęły blisko 30 tys. obywateli. Funkcjonariusze UB brali także udział w selekcji kandydatów na posłów.
Wypaczeń aktu wyborczego dopełniły manipulacje i fałszerstwa, których celem była jak najwyższa frekwencja. To właśnie masowe uczestnictwo w teatrze wyborczym miało bowiem świadczyć o sukcesach PZPR w kolejnych głosowaniach. Umożliwiano zatem wyborcom głosowanie „w zastępstwie” (jeden wyborca mógł głosować za członków swojej rodziny, a nawet za sąsiadów), urządzano zbiorowe, manifestacyjne pochody do lokali wyborczych członków różnych reżimowych organizacji czy pracowników wybranych zakładów pracy, po opieszałych, którzy do określonej godziny nie zjawili się na głosowaniu, wysyłano „aktyw” wyborczy.
Wielu cennych informacji dostarcza zachowana dokumentacja obwodowych komisji wyborczych. Na wielu protokołach głosowania widnieją ślady wymazywania pierwotnie wpisanych liczb i zastępowania ich innymi. Powszechną praktyką było zmniejszanie w dokumentacji liczby uprawnionych do wzięcia udziału w głosowaniu. Liczne skreślenia na protokołach widnieją także w rubrykach określających liczbę oddanych głosów nieważnych, które były przekwalifikowywane na głosy ważne. Zdarzało się, że osoby sporządzające protokoły wyraźnie gubiły się w ich treści. Przykładowo, w obwodzie głosowania nr 68 okręgu wyborczego nr 17 w województwie poznańskim, „komisja ustaliła następujący wynik głosowania […]: a) uprawnionych do głosowania 2127; b) oddano głosów 2052 w tym 16 nieważnych i 2127 [liczba przekreślona, obok wpisano 2052 – przyp. M.S.] ważnych”. Z kolei według pierwotnej wersji protokołu Obwodowej Komisji Wyborczej nr 137 w okręgu wyborczym nr 36 w województwie gdańskim, w obwodzie obejmującym 1187 uprawnionych do głosowania oddano 1402 ważne głosy. W ostatecznej wersji dokumentu wpisano, że ważnych głosów padło 1185. Takie „zabiegi” umożliwiły władzom ogłoszenie, że w głosowaniu wzięło udział przeszło 95% uprawnionych.
Samo głosowanie miało przebiegać w zamyśle władz w odświętnej i radosnej atmosferze. Dbano o dobre nastroje społeczne, starając się bezpośrednio przed głosowaniami poprawić zaopatrzenie sklepów. „Rzucano” wówczas na rynek szczególnie deficytowe produkty. W odświętnie przyozdobionych lokalach wyborczych pierwsi głosujący otrzymywali kwiaty, mile widziane był warty harcerzy, pochody na wspólne głosowanie w ludowych strojach z akompaniamentem orkiestr oraz, niezmiennie przez cały okres PRL, oddawanie głosów jawnie i manifestacyjnie, bez wchodzenia za specjalne kotary.
W ramach tzw. odwilży i po powrocie do władzy Władysława Gomułki w październiku 1956 r. system wyborczy PRL został nieco zmodyfikowany: wprowadzono wówczas teoretyczną możliwość wyboru posłów spośród kandydatur zamieszczonych na listach w liczbie większej od liczby mandatów do obsadzenia. Pod głosowanie wystawiano jednak za każdym razem tylko jedną listę wyborczą, opatrzoną propagandowym szyldem Frontu Jedności Narodu (w latach 1957–1980), a następnie Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego (w wyborach do rad narodowych w 1984 i 1988 r. oraz do Sejmu w 1985 r.) oraz wywierano presję na głosowanie „bez skreśleń”. Takie głosy były zaliczanie dla kandydatów zamieszczonych na listach na tzw. miejscach mandatowych (kilku pierwszych – w zależności od wielkości danego okręgu). I to właśnie ci kandydaci zawsze wchodzili do Sejmu. Wyjątek zdarzył się tylko raz, podczas głosowania w styczniu 1957 r., kiedy wymaganego poparcia ponad 50% głosujących nie zdobył jeden kandydatów zajmujący „mandatowe” miejsce na liście FJN w Nowym Sączu. Sporadycznie zdarzało się, że mandatu nie zdobywał zamieszczony na miejscu mandatowym kandydat na radnego.
Uczestniczący w peerelowskich wyborach obywatele przypieczętowywali jedynie formalnie – w myśl zachowania pozorów demokratyzmu – decyzje podejmowane wcześniej w strukturach partyjnych, gdzie projektowano podział sejmowych ław i rad zarówno pod względem politycznym, jak i społeczno-zawodowym. Bezwzględną większość mandatów w Sejmie (w różnych kadencjach od 255 do 261) zawsze obejmowali przedstawiciele PZPR, ponad 100 – członkowie Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, około 50 – Stronnictwa Demokratycznego, a resztę tzw. bezpartyjni, w większości współpracujący z władzami (choć od lat 50. do połowy lat 70. swoją reprezentację sejmową miały także niezależne, choć działające legalnie środowiska katolików świeckich spod szyldu „Znaku”). Określoną ilość foteli sejmowych (w myśl tzw. klucza) musieli zawsze zajmować robotnicy, nauczyciele, kobiety, członkowie organizacji młodzieżowych etc. Osoby pełniące najważniejsze funkcje partyjne miały natomiast zagwarantowane mandaty poselskie niejako ex officio.
Podczas wewnątrzpartyjnych ustaleń, w drodze których wyłaniano przyszłych posłów i radnych, dochodziło nierzadko do zakulisowej rywalizacji, w której brała udział Służba Bezpieczeństwa. Funkcjonariusze SB dostarczali bowiem do komitetów partyjnych informacje o branych pod uwagę kandydatach, które mogły ich dyskwalifikować. Zdarzało się np., że dany działacz ubiegający się nieformalnie o nominację na listę FJN był odrzucany, bo do partyjnych decydentów docierały wiadomości o jego zbyt bliskich kontaktach z Kościołem.
Samo głosowanie miało przebiegać w zamyśle władz w odświętnej i radosnej atmosferze. Dbano o dobre nastroje społeczne, starając się bezpośrednio przed głosowaniami poprawić zaopatrzenie sklepów. „Rzucano” wówczas na rynek szczególnie deficytowe produkty. Aby zapobiec ewentualnym ekscesom, w dniu wyborów zazwyczaj wprowadzano zakaz sprzedaży alkoholu. W odświętnie przyozdobionych lokalach wyborczych pierwsi głosujący otrzymywali kwiaty, mile widziane był warty harcerzy, pochody na wspólne głosowanie w ludowych strojach z akompaniamentem orkiestr oraz, niezmiennie przez cały okres PRL, oddawanie głosów jawnie i manifestacyjnie, bez wchodzenia za specjalne kotary. Często były one zresztą umieszczane w takich miejscach lokali, aby maksymalnie utrudnić wyborcom korzystanie z nich.
Władze umiejętnie podsycały obawy społeczne przed domniemanymi konsekwencjami absencji wyborczej. Na naradzie z pierwszymi sekretarzami komitetów wojewódzkich PZPR w kwietniu 1961 r. Władysław Gomułka radził przykładowo, aby w celu zwiększenia frekwencji doklejać na plakatach i obwieszczeniach wyborczych „anonimowe” dopiski o treści: „kto nie głosuje ten na liście figuruje”. „Wyborca sobie pomyśli – tłumaczył swój pomysł zgromadzonym – może na liście podatkowej, albo do redukcji? Taki maleńki maszynopis można gdzieniegdzie przylepić, nic w tym złego”. Wielu ludzi faktycznie brało udział w peerelowskich wyborach zwyczajnie bojąc się ewentualnych represji – choćby tych „miękkich”, jak blokada awansu czy brak premii w zakładzie pracy, albo uniemożliwienie przyjęcia dziecka do wybranej szkoły. Takie działania wobec niegłosujących rzeczywiście się zdarzały, choć stosowano je raczej wybiórczo.
W obwodzie głosowania nr 68 okręgu wyborczego nr 17 w województwie poznańskim, „komisja ustaliła następujący wynik głosowania […]: a) uprawnionych do głosowania 2127; b) oddano głosów 2052 w tym 16 nieważnych i 2127 [liczba przekreślona, obok wpisano 2052 – przyp. M.S.] ważnych”. Z kolei według pierwotnej wersji protokołu Obwodowej Komisji Wyborczej nr 137 w okręgu wyborczym nr 36 w województwie gdańskim, w obwodzie obejmującym 1187 uprawnionych do głosowania oddano 1402 ważne głosy. W ostatecznej wersji dokumentu wpisano, że ważnych głosów padło 1185. Takie „zabiegi” umożliwiły władzom ogłoszenie, że w głosowaniu wzięło udział przeszło 95% uprawnionych.
Dodatkowych punktów procentowych do oficjalnej frekwencji zawsze dodawały rozmaite nadużycia obwodowych komisji wyborczych, między którymi toczyła się swoista rywalizacja. Zasiadający w nich działacze chcieli bowiem wykazać się przed swoimi przełożonymi, że to właśnie na ich terenie partycypacja wyborcza była największa. W 1976 r. jeden z dzielnicowych komitetów FJN we Wrocławiu ogłosił nawet konkurs „na najlepszy obwód” wyborczy. Jednym z kryteriów konkursowych była oczywiście frekwencja, ale zabawę finalnie odwołano po interwencji inspektorów PKW. Ciekawą sytuację z wyborów w marcu 1980 r. zapamiętał jeden z późniejszych liderów szczecińskiej „Solidarności” – Jan Tarnowski. Pobierając w lokalu wyborczym kartę do głosowania zauważył, że obecność na wyborach została już potwierdzona podpisem przy nazwisku jego zmarłego kilka tygodni wcześniej teścia – Gerarda Dejlitko. Członek komisji wyborczej zapytany przez Tarnowskiego, czy „ten pan” na pewno brał udział w wyborach potwierdził, a na zwróconą mu uwagę, że ta osoba nie żyje oznajmił, że przy wydawaniu kart „musiała zajść jakaś pomyłka, która zostanie naprawiona”. Wciąż nagminne było zaliczanie głosów nieważnych jako ważne oraz zaniżanie liczby osób uprawnionych do głosowania. A oficjalne obwieszczenia o wynikach głosowań zawierały iście fantastyczne dane. Rekord padł w 1980 r., kiedy w połączonych wyborach do Sejmu PRL i wojewódzkich rad narodowych miało głosować 98,87% uprawnionych! W wyborach w latach 1984 (rady narodowe), 1985 (Sejm) i 1988 (ponownie rady), kiedy głosowaniom bacznie przyglądali się, jednocześnie zachęcając do bojkotu, działacze opozycji, ogłaszano już bardziej realne wyniki (kolejno 76,2%, 78,87% i 55,19%).
Głosowania oraz poprzedzające je kampanie wyborcze spełniały w PRL typowe funkcje, przypisywane wyborom w państwach komunistycznych. Miały na celu przede wszystkim mobilizację jak najszerszych kręgów społeczeństwa do aktywnego poparcia systemu oraz rozpropagowanie programów i planów uchwalanych przez rządzącą partię. Ogłaszane przez władze wyniki nie mogą być traktowane jako wyraz rzeczywistych poglądów politycznych obywateli. Oficjalny wymiar peerelowskich wyborów był tylko częścią propagandowej fasady, przesłaniającej dyktaturę PZPR.
Michał Siedziako
Źródło: MHP