„Dziennik Telewizyjny” był w latach 1958–1989 głównym programem „informacyjnym” Telewizji Polskiej. Faktycznie jednak – zwłaszcza jego główne wydanie rozpoczynające się o godz. 19.30 – pełnił rolę przede wszystkim propagandową. Tym bardziej że szczególnie po wprowadzeniu stanu wojennego był obok wtorkowych konferencji rzecznika prasowego rządu Jerzego Urbana centralnym punktem programu, oglądanym przez miliony widzów.
W tamtym czasie „Dziennik Telewizyjny” stał się też symbolem zakłamania. Wiele osób do dziś przypomina sobie jego prezenterów występujących – zresztą z własnej inicjatywy – po 13 grudnia 1981 r. w wojskowych mundurach. Zdecydowanie zapewne mniej osób pamięta, że w tym czasie w TVP rządziło wojsko, a konkretnie komisarze wojskowi. Ingerowali oni – podobnie jak zresztą kilka innych instytucji – nie tylko w zawartość „Dziennika Telewizyjnego”, w tym nawet w kształt wiadomości sportowych, lecz również w takie szczegóły jak długość baczków ich prezenterów. Ich specjalnością były także – zazwyczaj bezsensowne, niekiedy wręcz zupackie – „newsy”.
Nic zatem dziwnego, że jego wiarygodność była niska, a odbiór społeczny zdecydowanie negatywny. Jak wynika z analiz Centrum Badania Opinii Społecznej z maja 1986 r., program ten „wygrywał”, zresztą bezapelacyjnie, kiedy ankietowanych pytano, w jakich przypadkach widoczne jest podawanie przez Telewizję Polską informacji „zupełnie nieprawdziwych”. Otóż 41 proc. z nich wskazywało właśnie „Dziennik Telewizyjny”, podczas gdy drugi Urban otrzymywał „jedynie” 21 proc. Z kolei jak wynikało z ankiety przeprowadzonej przez Ośrodek Badań Prasoznawczych RSW „Prasa–Książka–Ruch” w Krakowie w czerwcu 1984 r. na temat zaufania do mediów, tym żurnalistą, którym ankietowani nie ufali najbardziej, był prezenter „Dziennika Telewizyjnego” Tadeusz Samitowski. Stosunkiem 26,5 do 25,5 proc. nieznacznie wyprzedzał on rzecznika prasowego rządu.
Po 13 grudnia 1981 r. program ten budził na tyle duże negatywne emocje, że stały się one podstawą do zorganizowania nowej, nieznanej dotychczas formy protestu. Stały się nią demonstracyjne spacery w czasie głównego wydania „Dziennika Telewizyjnego”. Pierwsza manifestacja tego typu została zorganizowana przez działaczy podziemnej „Solidarności” 5 lutego 1982 r. w Świdniku. Za jej pomysłodawcę uważany jest Jan Kaźmierczak. Na ulicę Sławińskiego (obecnie Niepodległości) wyszła wówczas niewielka grupa osób.
„Mieliśmy dosyć słuchania o wielkich zaletach władzy ludowej i jej sukcesie, który głosiła. I nie chodziło o to, że ten sukces się nam nie podobał, tylko o to, że sukcesu nie było. Gdzie się nie rozejrzeć była bieda. Wszystko na kartki. Na rodzinę przydzielano 3,5 kg mięsa miesięcznie, kartki na benzynę pozwalały zatankować w miesiącu 10 litrów paliwa, a i tak nie jednorazowo” – tłumaczył po latach burmistrz Świdnika, a w latach osiemdziesiątych działacz „Solidarności” Waldemar Jakson.
Dwa dni później (7 lutego) po głównej ulicy Świdnika spacerowały już całe rodziny. Nie inaczej było w kolejnych dniach, kiedy na ulice wychodziło po kilka tysięcy osób. Władze były początkowo praktycznie bezradne wobec tej formy i ograniczyły się do zatrzymywania oraz legitymowania ich uczestników. Z czasem wpadły jednak również na inne rozwiązania. Z dniem 11 lutego 1982 r. Wojewódzki Komitet Obrony w Lublinie wprowadził na terenie Świdnika godzinę milicyjną (od 19.00 do 6.00 rano). Nie przyniosło to jednak oczekiwanego efektu – jeszcze tego samego dnia zwyczajowy już spacer odbył się w czasie popołudniowego „Dziennika Telewizyjnego”.
Skuteczniejsze okazały się represje wymierzone w działaczy „Solidarności” – masowe rewizje i zatrzymania (m.in. wszystkich członków Komisji Zakładowej NSZZ „S” przy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, którzy należeli do inicjatorów tej formy protestu). Część z nich (Ryszard Krzyżanek, Bronisław Sołek, Leszek Świderski, Stanisław Wocior i Tadeusz Zima) internowano. Władze podjęły też wiele innych działań, np. ponownie wyłączono telefony, wprowadzono zakaz poruszania się po mieście samochodów osobowych. W tej sytuacji władze podziemnej „Solidarności” w Świdniku zaapelowały (14 lutego) o przerwanie akcji.
Nie oznaczało to bynajmniej końca spacerów. Ich pomysł szybko podchwycili mieszkańcy Lublina (13–17 lutego) czy Puław (21–26 lutego). W tym pierwszym mieście – według danych MSW – miało manifestować od 2 do 3,5 tys. osób, w drugim natomiast od 200 do 1 tys. Jeden ze spacerów w Lublinie tak po latach relacjonował Jan Kondrak (wówczas student Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej):
„Ludzie szli chodnikami, od Bramy Krakowskiej, przez plac Litewski, do Lipowej. Miałem w klapie opornik, Matkę Boską jak Wałęsa i czarną opaskę na ramieniu. Szedłem z siostrą. Zatrzymali mnie na wysokości dzisiejszej kawiarni Chmielewskiego. Poprowadzili do samochodu typu buda, w której już siedzieli jakiś ksiądz i młoda dziewczyna. Pojechaliśmy na Północną, tam musieliśmy przejść przez szpaler zomowców z pałkami. Mnie się udało przemknąć, bo szedłem za chłopakiem, którego milicjanci znali i zaczęli z nim rozmawiać”. Został zwolniony po 48 godzinach”.
Również w Lublinie i Puławach zawieszono tę formę protestu z powodu represji. Wcześniej – jak podawał Komitet Helsiński na podstawie relacji „Tygodnika Mazowsze” – około 100 lubelskich studentów miało się dowiedzieć o skreśleniu z listy studentów. Tą formą represji objęto wszystkich dwukrotnie zatrzymanych podczas spacerów w porze „Dziennika Telewizyjnego”. Zapewne te liczby są zawyżone, gdyż na 48 godzin w mieście zatrzymano „jedynie” sto kilkadziesiąt osób, ponadto wylegitymowano i spisano kilkaset następnych. Z kolei w Puławach, gdzie demonstrowała głównie młodzież. wprowadzono od 18.00 godzinę milicyjną dla uczniów szkół podstawowych, a od 19.00 dla uczniów szkół średnich.
Represje te nie były jednak do końca skuteczne. Owszem, położyły kres tej formie protestu na Lubelszczyźnie. Jednak spacery w czasie „Dziennika Telewizyjnego” zaczęto organizować w innych miastach. Na największą chyba skalę i najczęściej w Białymstoku, na ulicy Lipowej. Ich inicjatorem była Tymczasowa Komisja Regionalna. W pierwszym spacerze odnotowanym przez Służbę Bezpieczeństwa 11 maja w porze głównego wydania „Dziennika Telewizyjnego” miało wziąć udział ok. 2,5 tys. osób.
Podobne akcje organizowano w maju jeszcze kilkakrotnie, przy czym ich frekwencja stopniowo spadała. Po 22 maja – z powodu represji w zakładach pracy wobec ich uczestników – regularnych spacerów zaprzestano. Jednak na tego rodzaju demonstrację decydowano się w tym mieście także w kolejnych miesiącach, co najmniej do 10 listopada 1982 r. Niekiedy ich dodatkowym elementem było składanie kwiatów pod siedzibą Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność”. Kontynuacji spacerów nie przerwały też kolejne represje ze strony władz, np. 31 sierpnia „w czasie działań rozpraszających” zatrzymano 51 osób.
Kilkukrotnie spacery w porze „Dziennika Telewizyjnego” organizowano także w Warszawie, głównie na terenie osiedla Niedźwiadek w Ursusie. Po raz pierwszy 26 kwietnia 1982 r. 4 i 5 maja miało w nich brać (w ocenie SB) od 2 do 3 tys. osób. Rzadziej spacerowano w innych dzielnicach stolicy, np. 27 czerwca przy ul. Grójeckiej na Ochocie. 5 maja 1982 r. w podobny sposób zaprotestowali też mieszkańcy Piastowa oraz Pruszkowa (w każdym mieście po blisko tysiąc osób).
Spacery organizowano również w innych miastach. I tak np. w ten sposób w Łomży 13 czerwca 1981 r. miało demonstrować (wg danych MSW) 100 osób, z kolei miesiąc wcześniej w Olsztynie taką próbę podjęło (w rejonie ratusza na Starym Mieście) od blisko 2 tys. (wg SB) do 7 tys. (dane opozycji) osób. Z kolei w Słupsku spacerowano 3 maja 1982 r. (ok. 150 osób) oraz w dniach kolejnych. Tego rodzaju manifestację udało się także zorganizować w Sochaczewie (13–18 maja), Garwolinie (19, 20 i 22 sierpnia 1982 r.), Wyszkowie (13 maja) czy Piszu (13 czerwca). W tym ostatnim przypadku demonstrowało 70 osób, z których 10 zatrzymano – cztery z nich następnie internowano.
Tak na marginesie warto dodać, że manifestacyjne spacery w porze „Dziennika Telewizyjnego” stały się inspiracją dla piosenek. „Niech tam Tumanowicz kłamie, Niech rży Falska (na Siwaku), ty małżonkę bierz pod ramię i na spacer wal rodaku. Więc gdy +Dziennik+ się zaczyna, Stefanowicz brednie czyta, weź pod ramię żonę, syna i na spacer wal i kwita” – pisał autor „Spaceru telewizyjnego”. Z kolei Jan Kondrak skomponował utwór „Pożegnanie z Marią – świdnickie spacery”. Zaczyna się on od słów: „Wyprowadza nas wieczór i pora dziennika, W wąwozie ulicy, po obu chodnikach sunie rzeka pobladłych twarzy. Wychodzimy z Marią na te ciche bunty, to się mówi pozdrowić wszystkie bratnie junty, bo słychać takt nadziei na bruku”.
Jak widać, spacery w czasie „Dziennika Telewizyjnego” znalazły swe miejsce nie tylko w historii, lecz także w sztuce.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: MHP