Zygmunt Nowakowski w detroickim „Dzienniku Polskim”, 30 stycznia 1954 roku: „Pomoc dla kraju rozwinęła się szczególnie w ostatnich siedmiu–ośmiu latach, i nie było wśród nas nikogo, kto nie wysyłał paczek. […] Teraz, w pierwszych dniach lutego cała nasza akcja skończy się z powodu jakiegoś niebywale wysokiego cła, które «rząd» warszawski nałożył na przesyłki z zagranicy”. Uzna go za okrucieństwo.
Najlony na olbrzymkę
Celina Otowska, w odzewie na przesyłkę z pięcioma funtami kawy, 6 lipca 1952 roku – „to będzie dwa miesiące życia dla mnie”! Kiedy indziej: „Za kilo pieprzu mam obiady i kolacje na cały miesiąc!! I jeszcze z nadwyżką!” (12 grudnia 1952). Obiecuje Zygmuntowi 30 kwietnia 1953 roku: „Witaminy zażywam, czekoladę, migdały i śmietankę spożywam sama [podkreśl. w oryg. – P.Ch.]. Reszta poszła na spłacenie drobnych długów, zelowanie bucików, no i życie… Jednym słowem znów stanęłam na nogach – i to jak zawsze dzięki Panu!!”. Dziękuje w każdym liście.
Odniesie się 31 lipca 1952 roku: „Pisze Pan, że nie wspomniałam o najcenniejszym darze Pana, o najlonowej koszuli. Ale ja celowo piszę tylko o radości, jaką mi sprawiają drobiazgi, bo tak jest istotnie – a nie chcę, aby Pan przysyłał rzeczy cenne i kosztowne. Co zaś do tej koszuli, sprzedałam ją i będę za nią przez miesiąc jadać mięsne!!! obiady”. Melduje 29 października o parach pończoch: „Spadły jak z nieba! Choć dziś wszystko trudno sprzedać, bo nie ma pieniędzy. Ale mnie się udało zaraz, choć b[ardzo] tanio”. Rozstaje się ze skarbami, by przetrwać w dżungli PRL-u.
Nie zawsze to łatwe – 7 kwietnia 1953 roku martwi się, że „na razie po Świętach nikt nie ma pieniędzy i niestety nic sprzedać nie można”. Reaguje na troskę: „Pyta kochany Pan, czy nie przesyłać lekarstw. Jest dosyć trudno je sprzedać, bo ja nie mam stosunków” (13 czerwca 1954). Gdy 9 sierpnia 1950 roku nadejdzie „«koperta radości» z najlonami”, zapowiada: „Niestety wielkość jak na olbrzymkę, ale już dziś w Czytelni prosiłam Panie, które też dostają pończochy, o wymianę na mniejszy numer, co na pewno mi się uda”.
Wypożyczalnia książek, którą prowadzi z Wandą Starzewską, pełni w dusznych czasach rolę okna – nie wyłącznie na kulturę ducha. Objaśni 16 grudnia 1953 roku: „Przyszły najlony i materiał na sukienkę”, także „paczka żywnościowa po dwóch miesiącach i trzech tygodniach podróży”. Doda: „Najgorzej, że teraz bardzo trudno sprzedać te rzeczy, bo podaż zbyt duża, a ludzi kupujących coraz mniej. Paczka jest bardzo lukratywna i mam nadzieję, że po zwrocie pożyczki na wpłatę cła – dam sobie doskonale radę z tym, co zostanie”.
Miecz z flaneli
Naświetla Nowakowski w artykule: „Adresaci płacili jakieś cło, zdaje się niewielkie, i tylko od pewnych przedmiotów, w każdym zaś razie cło nie przewyższało nigdy ani jednej czwartej, może nawet jednej dziesiątej części wartości, którą przedstawiała przesyłka”. W istocie. Cieszy się Celina 9 sierpnia 1950 roku: „Za pończochy wcale nie policzyli cła, bo to jedna para i dar”. Teraz wyklina emigracyjny publicysta: „Nasze rodziny, nasi przyjaciele, nasi koledzy nie będą w możności opłacić tego cła, nam zaś nie będzie wolno opłacić tego haraczu za nich, na miejscu, więc w Anglii czy w Ameryce”.
Na razie – 16 marca 1954 – „Paczkę styczniową dostałam przed tygodniem i jeszcze bez specjalnego cła”.
Zwierzy się 20 marca: „Oczywiście że bardzo nas biedaków, niemogących w pełni zarobić na życie, podcięła kwestia ceł – ale zawsze około połowy tego, co było – wyciągniemy z tych paczek”. Przyzna 6 kwietnia, że te, na które czeka, wiszą, „jak miecz Damoklesa (ze względu na cło) – ale się tym nie martwię i myślę, że może jakoś to będzie. Dla nas […], dla których te dary były podstawą egzystencji, jest to wielki cios – i nie wiemy, jak się dalej życie ułoży”. Jeszcze 27 kwietnia przesyłki opóźniają się, nie ma ciągle lutowej, „zapewne niewiele z tego będzie dla nas pożytku – ale zawsze pomoc będzie”. Wreszcie 16 marca: „Dostałam zawiadomienie z «Help» o wysłaniu paczki. […] Ciekawam, jak wypadnie nowa opłata”.
Zygmunt podtrzymuje kampanię w tekście „Amerykańskie gadanie”: „Oto […] usłyszeliśmy zapowiedź surowych represji w stosunku do «rządu» warszawskiego, który postanowił ogłodzić Polskę, nakładając wysokie cło na przesyłki, za pomocą których ratujemy naszych krewnych i przyjaciół. Padły wzniosłe słowa: «Zerwać stosunki handlowe z Polską pojałtańską! Zamknąć placówki warszawskie, grasujące w Ameryce! Zlikwidować warszawską Pocztową Kasę Oszczędności», która na swoje filie w Stanach Zjednoczonych! Odpowiedzieć siłą na gwałt! Itd., itd. Rezultat? Jak dotąd żaden”.
Może, gdyby poleciały szyby w ambasadach w Londynie i Waszyngtonie (nastroje te gasił w „Haraczu”), państwa zachodnie zdobyłyby się na więcej?
Polak, a już Polka, zawsze złemu zaradzi… Oto, 27 kwietnia zjawi się koncepcja: „Gdyby Pan zechciał wysłać jaką paczkę, to proszę spróbować następującą rzecz. Tylko to byłoby połączone z kłopotem dla Pana, więc nie wiem, czy ośmielić się o tym pisać. Za tę samą kwotę, jaką kosztuje Pana paczka żywnościowa – proszę kupić: barchanu lub flaneli bawełnianej – na nocne koszule i dziecinne sukienki, w kolorach jasnych (różowy, niebieski, lila). Kupony [kawałki tkaniny przeznaczone do uszycia jednego ubrania – P.Ch.] najmniej trzymetrowe […] – bo cło niewielkie, a podaż chwilowo też nieduża. Proszę się nie gniewać na mnie, że tak sobie dysponuję – ale trzeba się jakoś ratować”.
Drewniaki dziedziczki na zimę
I ratują się. Czy Zygmunt inspirował pomysł? Przytaknie Celina 20 marca: „Zupełnie tak, jak Pan pisze, postanowiłam zrobić, aby o ile nadejdzie materiał, sprzedać go i uzyskać kwotę na wykupno paczki… Cło jest od starych ubrań także i od lekarstw – ale może jakoś się to ułoży”. Wysyłka kuponów nie stanowi nowości. Potwierdzi 12 maja: „Przedwczoraj przyszedł materiał na sukienkę. Bardzo mi żal, że go nie mogę dla siebie zachować […]”. Również używana odzież – w „Haraczu” Zygmunt przypomni: „Wysyłaliśmy […] stare ubrania, starą bieliznę, a wysyłając ją każdy przepraszał adresata za to, że dana przesyłka zawiera jakieś używane graty”. Reakcja to zawsze „serdeczne, gorące podziękowanie”: „Ze strzępów koszulki można zrobić sukienkę dla dziecka, w najgorszym razie pieluchy”.
Zaciera ręce 2 listopada 1951 roku: „Rad jestem, że Pani nie obraziła się o te kapelusze, z których pierwszy jest kapeluszem «demobilizacyjnym», więc nie zanadto musi być filc”. Powróci do niego, 6 lipca 1952 roku, uśmiech: „Myli się pan, że spodnie od piżamy nic nie warte. Będą z nich dwie letnie bluzki dla mnie!”, Zapewnia 31 lipca: „Żakiecik popielaty jest jak na mnie zrobiony – zadaję nim szyku, bo spódniczkę od niego miałam z dawnych […] przesyłek. Czarny płaszczyk przerobi się na sukienkę zimową, której mi bardzo było potrzeba. Tak więc ubrał mnie Pan na lato i zimę!!”. Wierzymy, gdy zaręcza 10 sierpnia, że „nie ma jednej szmatki, która nie zostałaby wykorzystana praktycznie, i która by kogoś nie uszczęśliwiła”.
Aby potwierdzić tę opinię opisze 29 października, jak ze „spodni od piżamy, przysłanych przed paru miesiącami” powstały „dwie śliczne sukienki” dla stryjecznej wnuczki. Także „stare spodnie i kurtka od piżamy uszczęśliwiły dwie młode matki […]. Już poszyły z nich sukienki dla swoich niemowląt” (15 listopada). A 11 czerwca następnego roku pyta retorycznie: „Czy Pan wie, że z tej koszuli (zresztą ślicznej) […] szyje się już piękna bluzka dla mnie, a bardzo takowej potrzebowałam, więc nie tylko mnie Pan żywi, ale i ubiera! Każda stara nawet, niepotrzebna szmatka znajduje u mnie jak najpożyteczniejsze zastosowanie!”.
Powróci Zygmunt do „starych łachów” 11 maja 1956 roku: „Normalnie wysyłałem znoszone ubrania, buty itd. P[anu] Janowi [Steciakowi, przedwojennemu osobistemu sekretarzowi – P.Ch.] obecnie zapytuję, czy przypadkiem nie przydałyby się Pani na handel wymienny. Dałbym je wyprać tutaj, trochę naprawić i prawdopodobnie mogłaby Pani opylić je za trochę pieniędzy”. Zdobywa się na nutkę optymizmu: „No, trzymajmy się!”. Echo z 24 maja: „Bardzo ucieszyłam się propozycją Pana przesłania mi starych ubrań – to dla mnie rzecz bezcenna. Będę sobie mogła za to sprawić trzewiki na zimę, bo drewniaki już mi do reszty zepsuły nogi”.
Jad z królowej
A przecież i nowe rzeczy wędrują! Na przykład już 22 listopada 1946 roku „cudowny” sweterek, „rękawiczki również, wszystko dla mnie bezcenne, a buciki – cudo…”. „Piszę krótko – streszcza się Zygmunt 9 grudnia 1950 – bo chcę posłać te najlony dzisiaj, przy sobocie, mając nadzieję, że Pani dostanie je «na gwiazdkę». Jest i dalsza para, ale ją wyślę później”. Czaruje: „Francuzi reklamują swoje najlony jako «całkiem niewidzialne»”. Dworuje w „Szkole kłamstwa” z propagandy w kraju: „Dla tych zaniedbanych dzikusów brytyjskich rzeczą nieznaną są np. pończochy najlonowe, które nosi w Polsce każdy, kto ma krewnych w Anglii”. Wyśle i 17 stycznia 1951 roku „płaszcz z plastyku, w bladoniebieskim kolorze”: „Obawiam się, że będzie na Panią grubo za duży. Przepraszam!”.
Ortaliony stanowią osobny rozdział paczkowej epopei, lecz oto 6 lutego 1952 dołącza „pasek gumowy do podwiązek, tym razem większych rozmiarów, który może nada się do użytku”. Jeszcze 31 stycznia 1962 roku pyta, „czy nie posłać Ci czegoś z ubrania, więc np. jakiegoś swetra”. „Paczka z ubraniami też nadeszła – przytakuje Celina 6 lipca 1952 roku – wiele w niej cennych dla mnie rzeczy. […] Dziecinne sweterki uszczęśliwią moich wiejskich chrześniaków, których mam całą kupę!”. Nie odmawiała widać trzymania do chrztu dziatwy z Trzęsówki! Tłum chrześniaków łączy bohaterów niecodziennej sagi.
Skarży się Nowakowski w felietonie z 1958 roku: „Od pewnego czasu ilość tych synów, a także córek, wzrasta w zatrważający sposób. […] Właściwie mógłbym powiedzieć o sobie, że jestem ojcem zadżumionych, różnica zaś pomiędzy bohaterem poematu Słowackiego a mną polega na tym, że ów Arab miał wszystkiego siedmioro dzieci własnych i że mu ich ubywało, podczas gdy ja mam coraz więcej dzieci chrzestnych, a ilość ich wzrasta z dnia na dzień w miarę poprawy życia gospodarczego w Polsce «ludowej». Ile razy otrzymam list od chrześniaka lub chrześniaczki, mówię: «O Allach! Akbar Allach! Jesteś wielki!». I posyłam. Dopóki mogę”.
Raz wyekspediuje nawet specjalny preparat „pszczele mleczko”, jad „wyciśnięty z nie byle jakiejś tam zwykłej pszczoły, ale z pszczoły królowej matki”. A bele barchanu – wytoczone w walce z „cyniczną nikczemnością” i „niebywałym barbarzyństwem” bolszewickich rządców? „Co do mojego pomysłu z flanelami – płoszy się Celina 13 czerwca 1954 roku – obawiam się, że był głupi – ale zobaczymy po ich nadejściu i zrealizowaniu”. Finału tej historii – nie znamy.
Źródła:
Z. Nowakowski, „Haracz”, „Amerykańskie gadanie” i „Szkoła kłamstwa” „Dziennik Polski” (Detroit), 30 stycznia i 17 lutego 1954, 13 września 1952; „Leki demokratyczne i kapitalistyczne”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, 2 października 1958.
Autor: Paweł Chojnacki
Źródło: Muzeum Historii Polski
Kolejny odcinek serii ukaże się wieczorem 1 listopada w portalu Dzieje.pl w zakładce „Artykuły historyczne”.