19 marca 1981 r. rozpoczął się najpoważniejszy kryzys w stosunkach między władzami PRL a „Solidarnością”, nazwany później kryzysem bydgoskim. Jego bezpośrednią przyczyną była akcja milicji, w czasie której funkcjonariusze MO (pod dowództwem Henryka Bednarka) siłą usunęli z sali obrad Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy związkową delegację.
W jej trakcie miano dotkliwie pobić przewodniczącego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” w Bydgoszczy Jana Rulewskiego, a także Mariusza Łabentowicza i Michała Bartoszcze – działaczy rolniczej „Solidarności”.
Wszyscy oni uczestniczyli w sesji WRN na zaproszenie władz – mieli na niej przedstawić racje strajkujących rolników, ale nie zostali dopuszczeni do głosu, gdyż sesję niespodziewanie przerwano. Związkowcy oraz część radnych odmówili opuszczenia sali i przystąpili do prac nad wspólnym komunikatem, którego jednak nie dane było im ukończyć – było to tym trudniejsze, że między oboma grupami nastąpiły rozbieżności co do jego treści.
Po kolejnym, nieskutecznym wezwaniu do opuszczenia sali do akcji wkroczyła milicja. Jej akcja miała chaotyczny przebieg, a w jej trakcie związkowcy doznali obrażeń. Jednak – jak stwierdził po latach sam „główny poszkodowany” Rulewski – milicja nie potraktowało opozycjonistów szczególnie brutalnie.
Akcja milicji wstrząsnęła całą Polską. Tym bardziej, że po kraju rozeszły się nieprawdziwe pogłoski o skatowaniu bydgoskich działaczy, np. wybitych zębach Jana Rulewskiego, któremu w rzeczywistości wypadła jedynie proteza… Jeszcze wieczorem tego samego dnia w kilku bydgoskich zakładach pracy ogłoszono gotowość strajkową, a w godzinach południowych następnego dnia przez dwie godziny strajkowało blisko 85 proc. pracowników pierwszej zmiany.
Protesty stopniowo obejmowały cały kraj, powszechne było oburzenie z powodu pobicia związkowców oraz sceptycyzm co do oficjalnych informacji władz, które od samego początku próbowały ukrywać prawdę na temat przebiegu wydarzeń z 19 marca (oficjalnie podawano, że „w trakcie interwencji służb porządkowych MO nikt nie był pobity”).
Zareagowała również Krajowa Komisja Porozumiewawcza NSZZ „Solidarność”, która wydała specjalne oświadczenie i zdecydowała się „z powodu ataku na związek, jego władze i obrazę godności związku” odwołać wszelkie rozmowy z władzami i wprowadzić stan gotowości strajkowej w całym kraju. Uznała też, że to co zdarzyło się Bydgoszczy to „oczywista prowokacja, wymierzona w rząd premiera W[ojciecha] Jaruzelskiego”.
Jak było w rzeczywistości trudno powiedzieć. Mimo wielu publikacji na temat bydgoskiego marca 1981 r. (w tym jego obszernej monografii wydanej przez IPN w 2013 r.) wciąż nie do końca wiemy czym w istocie były wydarzenia bydgoskie. Czy 19 marca sytuacja wymknęła się spod kontroli obu stron, czy też była to prowokacja, a jeśli tak to czyja. Co prawda post factum podczas posiedzenia Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej stwierdzono, że siły porządkowe działały na zlecenie władz, ale nie można wykluczyć, iż rzeczywiście były osoby czy siły, którym zależało na zdestabilizowaniu sytuacji w kraju.
Grzegorz Majchrzak: Mimo wielu publikacji na temat bydgoskiego marca 1981 r. (w tym jego obszernej monografii wydanej przez IPN w 2013 r.) wciąż nie do końca wiemy czym w istocie były wydarzenia bydgoskie. Czy 19 marca sytuacja wymknęła się spod kontroli obu stron, czy też była to prowokacja, a jeśli tak to czyja.
Działaczy „Solidarności” pobito w trakcie trwających w Polsce manewrów wojsk Układu Warszawskiego o kryptonimie „Sojuz 81”, które rozpoczęły się trzy dni wcześniej. Były one planowane do 25 marca, ale w związku z kryzysem bydgoskim przedłużono je (jak wynika z dokumentów niemieckich na prośbę polskich towarzyszy) do 7 kwietnia. Dziwnym zbiegiem okoliczności również 15 marca 1981 r. odbyło się wspólne spotkanie kierownictwa MON i MSW, w trakcie którego dokonano „oceny przygotowań na wypadek konieczności wprowadzenia stanu wojennego”.
W dokumencie podsumowującym to spotkanie stwierdzano, że w zasadzie oba resorty są gotowe do jego wprowadzenia, jednak taka operacja powinna zostać poprzedzona „uprzednim przygotowaniem propagandowym”. Temu służyła m.in. stosowana przez resort spraw wewnętrznych co najmniej od grudnia 1980 r. taktyka „odcinkowych konfrontacji”, polegająca na celowym wywoływaniu konfliktów lokalnych. Wydarzenia z 19 marca całkiem nieźle się w nią wpisują. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w czasie kryzysu bydgoskiego władze prowadziły akcję propagandową wymierzoną w Rulewskiego – pierwsze ulotki dezawuujące go rozrzucono (z samolotu wojskowego) nad Bydgoszczą już 19 marca w nocy. Początkowo sugerowano, że przewodniczący bydgoskiej „Solidarności” dokonał samookaleczenia, później, iż jest synem folksdojcza, dezerterem, złodziejem i fałszerzem dokumentów.
Istnieją również pewne poszlaki wskazujące na to, że były we władzach PRL (a przynajmniej w resorcie spraw wewnętrznych) osoby zainteresowane podgrzaniem sytuacji. Dziwnym bowiem trafem w ręce solidarnościowych radiowców trafiło nagranie wykonane przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej w trakcie odblokowywania sali WRN. I to nie film, na którym było widać, że krzyczącym związkowcom nie dzieje się krzywda, lecz jedynie ścieżka dźwiękowa z ich przeraźliwymi okrzykami. Mało tego trafiła w ręce tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa…
Nie trzeba chyba dodawać, że rozpowszechnione na kasetach w całym kraju nagranie nie sprzyjało studzeniu nastrojów. Zwiększało ono ryzyko konfrontacji i prawdopodobieństwo wariantu nr 3 omawianego 15 marca. Przewidywał on – w odpowiedzi na wprowadzenie stanu wojennego – zorganizowanie w całym kraju strajku okupacyjnego, demonstracje uliczne, atakowanie gmachów partyjnych i administracyjnych, użycie do ich pacyfikacji wojska i MO. W wariancie tym „nie wykluczano” pomocy wojsk Układu Warszawskiego. To ostatnie stwierdzenie wskazywało jednoznacznie, że władze (a w każdym razie planiści w MON i MSW) byli gotowi i chętni do skorzystania (oczywiście w razie takiej potrzeby) z „bratniej pomocy”. Do tego jednak ostatecznie nie doszło, ale obawa przed rozwiązaniem siłowym – słynnym „wejdą” – odegrała kluczową rolę dla ugodowego zakończenia kryzysu bydgoskiego.
Co prawda władze „Solidarności” zorganizowały w dniu 27 marca w godzinach 8.00–12.00 strajk ostrzegawczy, który okazał się wielkim sukcesem związku – stanął praktycznie cały kraj, a obok członków NSZZ „Solidarność” masowo wzięli w nich udział członkowie PZPR (w tym jej egzekutyw zakładowych), ale nie zdecydowały się już na zorganizowanie zapowiadanego na 31 marca strajku generalnego.
Dzień wcześniej związkowcy zawarli z władzami porozumienie, zwane ugodą warszawską. Rząd wyraził ubolewanie z powodu pobicia trzech działaczy związkowych i zapowiedział, że winni staną przed sądem. Władze obiecały przyspieszenie prac nad ustawą o związkach zawodowych, a obie strony zadeklarowały, że „uczynią wszystko, aby w sprawie zrzeszania się rolników indywidualnych nie narastały sytuacje konfliktowe”. W zamian grupa negocjacyjna KKP (mimo, że nie posiadała takich kompetencji) zawiesiła decyzję o strajku generalnym.
Z kompromisu niezadowolone były obie strony. 31 marca Biuro Polityczne KC PZPR wyraziło rozczarowanie porozumieniem podpisanym przez wicepremiera Mieczysława Rakowskiego. Z kolei podczas burzliwego posiedzenia Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność” w dniach 31 marca –1 kwietnia 1981 r. zostało ono skrytykowane przez wielu członków KKP. Negocjatorom zarzucano (zresztą podobnie jak Rakowskiemu partyjni towarzysze) m.in. przekroczenie uprawnień. Oskarżano ich też o niewłaściwy (zakulisowy) tryb prowadzenia negocjacji. Do dymisji podał się rzecznik prasowy KKP Karol Modzelewski, a z funkcji sekretarza został odwołany Andrzej Celiński. Ostatecznie „krajówka” postanowiła jednak zaakceptować „wstępne porozumienie”, a tym samym odwołać strajk generalny i gotowość strajkową.
Według wielu działaczy NSZZ „Solidarność” przywódcy związku (na czele z Lechem Wałęsą) popełnili wówczas błąd, zmarnowali ogromne poparcie jakim się wówczas cieszyli i spowodowali przejście „Solidarności” z ofensywy do defensywy.
Pytanie jednak, czy mogli oni wówczas podjąć ogromne ryzyko i nie szukać kompromisu z władzami?
Grzegorz Majchrzak
ls/