Lato 1980 r. przeszło do historii za sprawą strajków w stoczniach i innych zakładach na Pomorzu. Ich uwieńczeniem było podpisanie porozumień gwarantujących powstanie niezależnych związków zawodowych. W cieniu tych przełomowych dla Polski wydarzeń pozostają społeczne bunty, które wybuchały kilka tygodni wcześniej.
Pogoda latem 1980 r. nie odpowiadała coraz gorętszym nastrojom społecznym. Lato było chłodniejsze niż zwykle. Szczególnie na Lubelszczyźnie pogoda nie dopisywała mieszkańcom tego w większości rolniczego regionu. Nie po raz pierwszy dziejach PRL pogoda rozmijała się ze społeczną gorączką. Tak było w mroźnym grudniu 1970 r. i deszczowym, ponurym marcu 1968 r. W przeciwieństwie do wcześniejszych burz ta lipcowa, zwiastująca sierpniowy huragan z północy, miała nadejść z najmniej oczekiwanego kierunku: ze wschodu.
Matecznik ludowej Polski
Lipiec zajmował w pamięci historycznej władców PRL miejsce szczególne. 22 lipca był dla nich datą założycielską nowego państwa. Tego dnia w 1944 r. przekraczające Bug oddziały sowieckie i polskie zaczęły rozpowszechniać wydany dwa dni wcześniej w Moskwie Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Złożony z sowieckich nominatów PKWN miał być jedyną legalną władzą rodzącej się komunistycznej Polski. Zatwierdzony przez Stalina dokument wzywał Polaków do walki z okupantem niemieckim, tak jak gdyby walka ta nie toczyła się od niemal 5 lat i zawierał ogólne deklaracje powstania nowej ludowo-demokratycznej, niepodległej Polski.
Jego rzeczywistym celem było przesłonięcie faktu rozpoczynania się nowej okupacji, tym razem sowieckiej. Dla PZPR 22 lipca przez kolejne cztery dekady był dniem przecinania wstęg. Otwierano wówczas znaczące, często jeszcze niedokończone obiekty: trasę W-Z, Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, Stadion Dziesięciolecia, Trasę Łazienkowską i dziesiątki innych. Bunt robotników stanowiących przewodnią siłę narodu w świętym dla komunistów miesiącu byłby dla nich wyjątkowo kompromitujący.
Szczególnego wymiaru taki bunt nabierałby na Lubelszczyźnie. W regionie tym wciąż utrzymywała się pamięć o żołnierzach podziemia antykomunistycznego i działaczach PSL prześladowanych w pierwszych latach dyktatury. Do miejscowej legendy przeszedł ostatni Żołnierz Wyklęty, Józef Franczak, pseudonim „Lalek”, który zginął w obławie bezpieki w 1963 r. Pomne tych doświadczeń władze komunistyczne w latach 1949-1956 wysłały do śląskich kopalń kilka tysięcy poborowych pochodzących głównie z rodzin bogatszych rolników. Innym ośrodkiem niezależnego myślenia w tym regionie był Katolicki Uniwersytet Lubelski. W 1952 r. zmuszono władze uczelni do zwolnienia dwunastu „niepokornych” profesorów.
Drugim elementem komunistycznej polityki wobec tego regionu były metody inżynierii społecznej. Już od końca lat czterdziestych władze konsekwentnie próbowały zmienić społeczny krajobraz Lubelszczyzny budując potężne fabryki otoczone ponurymi robotniczymi blokowiskami, które tak jak Nowa Huta miały być miastami bez kościołów. W Świdniku, pierwsza parafia powstała dopiero w 1975 r., stając się w kolejnych latach przystanią dla niezależnego ruchu pracowniczego. Bez wątpienia więc Lubelszczyzna stanowiła region skłonny do wypowiedzenia posłuszeństwa władzom komunistycznym.
Strajk kiełbasiany
W 1970 r. władze wykazały się wyjątkowym brakiem wyczucia podwyższając ceny żywności tuż przed Bożym Narodzeniem. Dekadę później władze do ryzykownej operacji przygotowały się znacznie lepiej. Dla wszystkich było oczywiste, że kolejna w ciągu czterech podwyżka cen żywności oznacza, że ekipa Edwarda Gierka nie radzi sobie z pogłębiającą się zapaścią gospodarczą. Dlatego zdecydowano się na wprowadzenie podwyżek w okresie wakacji, gdy załogi fabryk były znacznie mniejsze. Ponadto przygotowano środki na podwyżki i szeroko zakrojoną akcję propagandową.
Wydawało się, że władza nie powieliła błędów z czerwca 1976 r., gdy decyzję o drastycznych podwyżkach w sejmowym przemówieniu ogłosił łamiącym się głosem premier Piotr Jaroszewicz. Zupełnie różna była skala podwyżek. Ta z 1980 r. dotyczyła znacznie mniejszej liczby towarów, których i tak próżno było szukać w większości sklepów. Mimo to rekcja społeczna była natychmiastowa.
1 lipca, w dniu wprowadzenia podwyżek robotnicy zauważyli, że ceny żywności w zakładowych stołówkach stanowiących dla wielu z nich również główne miejsce dokonywania zakupów, wzrosły.
Jeszcze tego samego dnia prace przerwały zakłady lotnicze w Mielcu, Autosan w Sanoku, Ursus w Warszawie (tam powstało określenie „strajk kiełbasiany”) i POMET w Poznaniu. Jak wytłumaczyć tak radykalny wybuch społecznego niezadowolenia? Prawdopodobną przyczyną było radykalne rozminięcie się społecznych nastrojów i wciąż dominującej w mediach propagandy sukcesu.
Rozbudzone nadzieje konsumpcyjne lat siedemdziesiątych były rozbijane już od 1976 r., lecz prawdopodobnie wciąż postrzegane były jako przejściowe. Rozmijanie się społecznych nastrojów i polityki władz potęgowała swoista rewolucja moralna związana z wyborem Karola Wojtyły na papieża i pierwszą jego wizytą w PRL zaledwie rok przed lipcowymi wydarzeniami.
Informacja i propaganda
Wydarzenia lipca 1980 r. odróżniały się od wcześniejszych konfliktów także istnieniem w przestrzeni publicznej nielegalnej, lecz w pełni jawnej opozycji politycznej, która mogła w zorganizowany sposób przeciwstawiać się propagandzie władz. Już 2 lipca Komitet Samoobrony Społecznej KOR wydał oświadczenie stanowiące dla robotników instrukcje prowadzenia strajku. Intelektualistom z Komitetu Obrony Robotników zależało na uniknięciu prowokacji ze strony władz, które mogłyby zakończyć się masakrą porównywalną z Grudniem 1970: „Najskuteczniejszą, a przy tym najbezpieczniejszą dla narodu formą dopominania się robotników o interesy własne i całego społeczeństwa jest zorganizowanie się robotników w zakładach pracy, demokratyczne wybieranie niezależnych przedstawicielstw robotniczych w celu wysuwania żądań w imieniu załogi, prowadzenia rozmów z władzami, kierowania akcją załóg w sposób odpowiedzialny, lecz stanowczy. (…) Przede wszystkim nie można dopuścić, by władze zaczęły jakiekolwiek prześladowania uczestników strajków i ludzi będących rzeczywiście – lub w wyobrażeniu władz – przywódcami robotniczego protestu”.
W oświadczeniu KSS KOR można zauważyć zapowiedź późniejszych o ponad miesiąc postulatów legalizacji niezależnych od władz związków zawodowych i samorządu robotniczego.
W trakcie lipcowych strajków dużą rolę odgrywał swoisty „sztab” środowiska korowskiego mieszczący się w mieszkaniu Jacka Kuronia na warszawskim Żoliborzu. Zbierano tam nadchodzące od informatorów z różnych części Polski dane i przekazywano zachodnim mediom, głównie Wolnej Europie.
Jak można przeczytać w raportach Służby Bezpieczeństwa z lipca 1980 r. w sklepach ze sprzętem radiowo-telewizyjnym zwiększyła się liczba sprzedawanych odbiorników odbierających fale krótkie, na których najlepiej dało się usłyszeć polskie audycje Radia Wolna Europa. Skuteczność opozycji w informowaniu RWE była na tyle duża, że od 9 lipca ukazywał się na jej antenie raport specjalny poświęcony wyłącznie postulatom strajkujących i reakcjom władz.
Pierwsze reakcje propagandy władzy nie odbiegały tonem od dotychczas przedstawianej wizji przejściowych problemów gospodarczych PRL. W „Trybunie Ludu” z 4 lipca władza udawała, że prowadzi dialog ze społeczeństwem: „otrzymaliśmy w związku z tym [z podwyżkami] wiele pytań od naszych czytelników. Pytania można sprowadzić do jednego, czy mięso musi drożeć? Jedna może być odpowiedź: niestety tak”. Niestety organ prasowy PZPR nie wyjaśniał dlaczego „musi drożeć”, ponieważ odpowiedź mogłaby ujawnić rzeczywisty stan gospodarki PRL. Przez pierwsze dni lipca „Trybuna Ludu” i pozostałe reżimowe media nie informowały o strajkach.
Przyczyny załamania gospodarki PRL wskazywał „Biuletyn Informacyjny KSS KOR” z 11 lipca: „Istniejący system ekonomiczny jest nieracjonalny, marnotrawny, hamujący postęp i rujnujący morale pracownika. […] Podstawową bowiem przyczyną kryzysu jest wieloletnia polityka rządów PRL, by podejmować decyzje poza społeczeństwem i zastępować reformy gospodarcze doraźnymi działaniami”. Jednocześnie opozycjoniści deklarowali, że zmiany w systemie „ustalić może tylko ogólnospołeczna dyskusja”.
Był to wyraz ówczesnej słabości opozycji, której daleko było do masowości, jaką osiągnie w kolejnych miesiącach na fali strajków lipcowych i sierpniowych. Dziesięciomilionowy ruch społeczny, który narodził się jesienią 1980 r. i który własnymi siłami sformułował projekt całościowych przemian społeczno-gospodarczych, w lipcu wciąż nie mógł być nawet w sferze marzeń.
Świdnik: anatomia buntu
Po spaleniu radomskiego komitetu PZPR w trakcie wydarzeń czerwca 1976 r. hasłem rodzącej się opozycji stało się wezwanie „Nie palmy komitetów zakładajmy własne!”. To hasło inspirowało również strajkujących w lipcu 1980 r. Strajki pierwszych dni lipca dość sprawnie były neutralizowane przez władze, głównie obietnicami podwyżek i premii.
Sytuacja zmieniła się 6 lipca. Po niedzielnym odpoczynku robotnicy wrócili do zakładów. W słynnej fabryce WSK Świdnik tego dnia wprowadzono podwyżki w zakładowych stołówkach. Pracownicy zorientowawszy się, że niektóre ceny wzrosły o kilkadziesiąt procent ruszyli pod budynek dyrekcji śpiewając „Międzynarodówkę”. Nastrój stawał się coraz bardziej rewolucyjny.
8 lipca ci sami robotnicy powołali komitet strajkowy. Miejscowy komitet wojewódzki PZPR wysłał do „centrali” depeszę, w której określił sytuację jako „bardzo poważną” i prosił o przekazanie instrukcji. Gdy te nie nadchodziły zdecydowali się na podjęcie negocjacji z komitetem strajkowym. Te były nadspodziewanie krótkie. Przedstawiciele władz zgodzili się na przywrócenie poprzednich cen w stołówkach do czasu wyjaśnienia czy podwyżki były wprowadzone zgodnie z prawem. Po zawarciu tego „porozumienia” ze strajku zrezygnowało 90% załogi. W fabryce pozostały niewielkie grupki, które podtrzymały strajk do następnego dnia, gdy wybuchł on z nową siłą. Co ciekawe tego dnia wszystkie sklepy w Świdniku pracowały do późna i były zaopatrzone, jak nigdy wcześniej. Mięso stało się dla miejscowego PZPR elementem walki propagandowej z protestującymi.
Rano 9 lipca dwa tysiące robotników rozpoczęło wiec przed siedzibą dyrekcji WSK Świdnik. Śpiewano na przemian „Międzynarodówkę” i „Boże coś Polskę”: „był to śpiew, który nie miał i nie może mieć sobie równego, śpiew będący naszą determinacją, wiarą, pogardą i zespoleniem się, śpiew mokry od łez nabrzmiałego żalu i goryczy. Te pieśni śpiewane, jak nam później mówiono, z taką mocą, że w mieście rozróżniano pojedyncze ich słowa, nie mogły nie wywrzeć skutku”.
Szczególnie niepokojące dla władz mogło być bratanie się dotychczas skłóconych robotników i pracowników umysłowych z administracji fabryki. 10 lipca do robotników przemówiła Zofia Bartkiewicz, pracująca w dziale technicznym fabryki, a jednocześnie radna Miejskiej Rady Narodowej w Świdniku z ramienia PZPR: „my tego się inaczej nie dobijemy, tylko wspólnie, razem. Popatrzmy na siebie, stoimy tu wszyscy ramię w ramię robociarz i kapelusznik, jak powiedziano darmozjad. I pamiętajcie, nie dajmy się skłócić, jesteśmy wszyscy pracownikami”. Tego samego dnia Zofia Bartkiewicz została wybrana do komitetu mającego prowadzić rozmowy z dyrekcją.
Wiece były „nadzorowane” przez Służbę Bezpieczeństwa. Ich uczestnik wspominał po latach: „w pewnym momencie stojący na uboczu młodzi pracownicy zwracają uwagę na pewnego osobnika, niczym zresztą nie różniącego się od pozostałych członków załogi, poza tym, że zbyt często przypalał sobie dużych rozmiarów zapalniczką i tak już palącego się papierosa. Postanawiamy go sprawdzić; ten jednakże szybko się zorientował i czmychnął do biurowca, a tam go już nie zdołano odnaleźć”. Bezpieka miała swoich informatorów wśród pracowników fabryki. Ich głównym celem było identyfikowanie pracowników odgrywających kluczową rolę w kontaktach pomiędzy poszczególnymi działami. Na skutek ich działań fabryka została praktycznie odcięta od świata.
W stronę Sierpnia
Strajki na Lubelszczyźnie osiągają apogeum 18 lipca, na cztery dni przed świętym dla władz komunistycznych 22 lipca. Tego dnia w strajkach obejmujących prawie 80 zakładów uczestniczy 18 000 osób. W Lublinie życie zamiera. Unieruchomiona jest komunikacja miejska i niemal wszystkie inne instytucje publiczne. Dworzec kolejowy zablokowany zostaje lokomotywami, z których część kolejarze przyspawali do torów.
Bezbłędnie funkcjonuje jedynie propaganda lokalnych władz, która reaguje wydaniem odezwy do mieszkańców: „społeczeństwo naszego miasta i województwa znane jest z patriotyzmu, oddania i ofiarności, cech sprawdzonych wielokrotnie w czasie wojny i okupacji, w trudnych latach odbudowy, w godzinach największych prób. Niech i dzisiaj te piękne i szlachetne cechy znajdą swój wyraz w pracy, obywatelskiej dyscyplinie i patriotycznej postawie”. Tego samego wieczoru rozpoczęły się aresztowania osób związanych z KSS KOR. W Gdańsku aresztowano małżeństwo, które za kilka miesięcy miało stać się jedną z legend Solidarności: Joannę i Andrzeja Gwiazdów.
W dniu „Święta Odrodzenia” Lubelszczyzna nie przypominała innych regionów Polski: „pierwsze w historii PRL święto bez fanfar. Lublin nie jest w ogóle udekorowany. Nieoficjalny zakaz manifestacji ulicznych – stąd nie ma żadnych wieców, mityngów, uroczystych koncertów. Gazety nie podają nawet kalendarzyka imprez kulturalnych z okazji święta”. Wciąż w rządowej propagandzie nie pojawia się słowo „strajk”. Władza zastępuje je eufemizmem „przerwy w pracy”.
Tymczasem strajki wygasają a władze czują się coraz pewniej. We wszystkich zakładach robotnicy otrzymywali zapowiedzi podwyżek, poprawy zaopatrzenia i poprawy warunków socjalnych. Z pozoru wydawać mogłoby się, że Lipiec 1980 r. nie przyniósł żadnego przełomu w sytuacji robotników ani w polityce władz. Należy jednak zauważyć, że obie strony konfliktu zdecydowały się na zastosowanie nowych metod prowadzenia swojej walki. Dzięki działalności grup opozycyjnych i tragicznym doświadczeniom z dekady lat siedemdziesiątych robotnicy nie zdecydowali się na podjęcie masowych działań na ulicach miast.
Władza po raz pierwszy całkowicie zrezygnowała z możliwości rozwiązań siłowych: rozbijania strajków i masowych aresztowań. Co równie ważne władza zdawała sobie sprawę, że kolejne strajki są kwestią czasu. Członkowie lokalnych władz PZPR w raporcie podsumowującym wydarzenia z lipca napisali: „Stan napięcia jaki miał miejsce w okresie postojów minął – ale problemy pozostały. I są miejsca, które przywodzą na myśl bulgocący pod pokrywą garnek. Jedna chwila – a może wykipieć”.
Co najważniejsze, Lipiec był kolejnym krokiem w kierunku psychologicznego przełomu, jaki miał się dokonać w trakcie Karnawału Solidarności zapoczątkowanego miesiąc później. Robotnicy setek strajkujących zakładów uświadomili sobie swoją siłę: „Widać było satysfakcję u ludzi, że był protest i dyrekcja od razu idzie na układy. Nie chodziło o pieniądze, ale o to, że chcieli rozmawiać i że już obiecali podwyżkę. Wielką satysfakcją było, że ludzie uświadomili sobie, że od tej pory mogą żądać. […] Załoga w sposób zdecydowany przełamała psychozę strachu i służalczą podległość”.
Michał Szukała
W pracy nad artykułem korzystałem z książek:
M. Dąbrowski „Lubelski Lipiec 1980”, Lublin 2006.
A. Paczkowski „Droga do mniejszego zła. Strategia i taktyka obozu władzy lipiec 1980-styczeń 1982”, Kraków 2002.
„Przed Sierpniem był Lipiec. Historia i teraźniejszość Solidarności na Lubelszczyźnie”, pod red. Józefa Kaczora, Lublin 2000.