1988 Mistrzostwa Europy w Republice Federalnej Niemiec. Jak zwykle bez Polaków, którzy tradycyjnie przegrali eliminacje.
Tak się bowiem przez lata składało, że mecze eliminacyjne do mistrzostw Europy rozgrywano w tym samym czasie co eliminacje do igrzysk olimpijskich (piłkarskie Euro odbywają się w tych samych latach co olimpiady). W przypadku Polski i innych krajów socjalistycznych o te dwa cele walczyła ta sama reprezentacja. Po prostu Polski Komitet Olimpijski przyznawał piłkarzom certyfikat amatorstwa a Międzynarodowy Komitet Olimpijski przyjmował to do wiadomości, udając, że w to amatorstwo wierzy. A piłkarzom płaciły państwowe zakłady pracy, w których byli fikcyjnie zatrudnieni.
Zgodnie z niepisanym prawem igrzyska były dla PZPN ważniejsze, tym bardziej, że mieliśmy na nich większe szanse niż w starciu na Euro z prawdziwymi zawodowcami. I trwało to latami, dopóki MKOl. i FIFA nie wprowadziły dla piłkarzy-olimpijczyków rozmaitych ograniczeń. Wtedy okazało się, że (z jednym wyjątkiem) młodzi polscy piłkarze są za słabi na igrzyska a pierwsza reprezentacja - na mistrzostwa Europy.
Na turniej w RFN ruszyłem z Warszawy samochodem Fiat 125p. Rok wcześniej RSW Prasa-Książka-Ruch, doceniając fakt, że przepracowałem 14 lat, przyznała mi talon na samochód. Były tylko białe, ale po wniesieniu odpowiedniej gratyfikacji wyjechałem z fabryki na Żeraniu czerwonym. Niestety, kolor nie miał wpływu na jakość. Rzadko zdarzało mi się opuszczać prawy pas autobany, zwłaszcza kiedy moi polscy, a teraz już niemieccy, przyjaciele odkryli, że grzeje mi się przednie koło i należy znaleźć na szrocie wahacz.
Mieszkałem u kolegi, który był drugim trenerem Górnika Zabrze, ale wyjechał do rajchu, gdzie został steigerem w kopalni. Czasami wpadali do niego na piwo koledzy ze Śląska. Śpiewaliśmy wtedy polskie piosenki. Kiedy mieszkali jeszcze w Zabrzu i Chorzowie, zdarzało się im śpiewać niemieckie.
Poganiany przez niecierpliwe TIRy, bez możliwości ucieczki z prawego pasa, jeździłem w stresie z meczu na mecz. Do Gelsenkirchen, Kolonii, Duesseldorfu, Frankfurtu, Stuttgartu i Monachium. Oglądałem każdą markę dwa razy, nim ją wydałem na hot doga. A samochód pił bez opamiętania.
Ale jakie to wszystko miało znaczenie w zestawieniu z emocjami. Bardzo dobra reprezentacja ZSRR składała się głównie z zawodników Dynama Kijów, skoszarowanych w tym mieście i żyjąca jak w złotej klatce. Byli naprawdę świetni. Kiedy dwa lata wcześniej doszło do katastrofy w Czarnobylu Dynamo rozgrywało akurat w Lyonie mecz finałowy o Puchar Zdobywców Pucharów z Atletico Madryt. Europa tkwiła jeszcze w nieświadomości co ta katastrofa oznacza, ale Francuzi witali radzieckich piłkarzy jak bohaterów - owacją na stojąco.
Podczas mistrzostw w Niemczech działo się podobnie. Rosjanie doszli do finału, gdzie ich przeciwnikiem była Holandia.
Holendrzy wciąż mieli problem ze swoją futbolową świadomością. Talenty piłkarzy i nowatorska taktyka szły w parze z niefrasobliwością i lekceważeniem przeciwników, co w najważniejszym momencie (dwa finały mundiali) kończyło się porażkami.
Teraz było inaczej. Już w czasie turnieju pojawiła się gwiazda na miarę Johana Cruyffa. Aż dziwne, że dotychczas w drużynie wspaniałego trenera, „Generała” Rinusa Michelsa, pełnił rolę rezerwowego. Nazywał się Marco van Basten i był w Ajaksie wychowankiem Johana Cruyffa. W przegranym meczu z ZSRR zastąpił Johana Boskampa i już nie wrócił na ławkę. Wbił trzy bramki Anglii, a w półfinale jedną Niemcom. To wtedy, po zwycięstwie w Hamburgu holenderski dziennikarz nawiązał do wojny, podczas której Niemcy rekwirowali Holendrom rowery. „Babciu, odzyskaliśmy twój rower” - napisał dziennikarz, ciesząc się i z pokonania Niemców na ich stadionie, i z awansu do finału.
Ten finał odbywał się w Monachium, na tym samym stadionie, na którym 14 lat wcześniej Holendrzy przegrali decydujący pojedynek mundialu. Tym razem pokonali Związek Radziecki 2:0. Van Basten strzelił jedną z najpiękniejszych bramek w historii wielkich turniejów. Trafił z woleja piłkę, którą ze skrzydła podał mu 37-letni Arnold Muehren, grający jeszcze w wielkim Ajaksie początku lat 70. Tamten Ajaks, mundial 1974 i Euro 1988 łączyła osoba tego samego trenera - Rinusa Michelsa. Bez niego nie byłoby holenderskiego futbolu totalnego.
1992
Jadę do Szwecji promem ze Świnoujścia do Ystad. Na dzień dobry muszę powiedzieć szwedzkim celnikom ile mam pieniędzy. Nie mam dużo, ale ratuje mnie akredytacja dziennikarska. Szwedzi zorganizowali mistrzostwa pod hasłem „Małe jest piękne”. Na czterech stadionach, mogących pomieścić w sumie niewiele ponad 100 tysięcy kibiców, z udziałem ośmiu reprezentacji.
Ale UEFA ma problem. Związek Radziecki, który wywalczył awans do finałów rozpadł się w czasie między końcem eliminacji a początkiem turnieju finałowego. Ostatecznie wystąpił w finałach jako Wspólnota Niepodległych Państw. Pikanterii tej sytuacji dodaje fakt, że rosyjscy piłkarze, którzy przez kilkadziesiąt lat występowali w koszulkach z napisem CCCP teraz włożyli wyprodukowane w Niemczech, z angielskim napisem CIS - Commonwealth of Independent States. Połowa piłkarzy kadry zarabiała już w klubach zachodnich i dawno przestała myśleć o sierpie i młocie, dla którego warto się pocić na boisku. Nie wygrali żadnego z trzech meczów i szybko odpadli.
Problem drugi też miał charakter polityczny. Na Bałkanach toczyła się wojna domowa. Na Jugosławię, której reprezentacja wywalczyła awans na Euro ONZ nałożył sankcje, wśród których znalazł się zakaz wszelkich kontaktów sportowych. Jej reprezentacja też praktycznie nie istniała, jednak naprędce sklecona udała się jednak do Szwecji. Tam dowiedziała się o sankcjach i musiała wrócić do domu.
Miała ją zastąpić Dania, która zajęła w grupie eliminacyjnej miejsce za Jugosławią. Tyle, że piłkarze duńscy przebywali w większości na urlopach, które zwykli spędzać w egzotycznych krajach. Trener Richard Moeller-Nielsen, wspólnie z federacją jakoś ich odnalazł i w rozmowach przez telefony stacjonarne (komórkowych nie było) nakłonił do opuszczenia ciepłych plaż na rzecz zimnych szwedzkich stadionów.
W ten sposób zbudowana reprezentacja, grająca na luzie i bez żadnej presji, bo przecież nikt nie oczekiwał od niej sukcesu, wygrała cały turniej. W półfinale pokonała ustępującego mistrza - Holandię a w finale mistrzów świata Niemców, z którymi przez kilkadziesiąt lat na ogół przegrywała.
Finał rozgrywano na stadionie w Goeteborgu, gdzie w roku 1958 zaczynała się wielka kariera wówczas 20-letniego Pelego. W sukcesie Duńczyków było coś romantycznego z tamtych odległych czasów. I nie spełniła się przepowiednia Franza Beckenbauera, który po upadku Muru Berlińskiego i zjednoczeniu Niemiec powiedział: Teraz już nikt z nami nie wygra. Wygrali wyluzowani, opaleni chłopcy (ale świetni piłkarze z bramkarzem Manchesteru Utd. Peterem Schmeichelem i napastnikiem Bayernu Brianem Laudrupem na czele), którzy podali w wątpliwość wszelkie naukowe metody przygotowań do ważnych turniejów piłkarskich.
1996
Pracuję w TVP, ale nie jestem komentatorem więc nie jadę na Euro do Anglii. Udaje mi się dopiero na finał - autokarem z Warszawy. Śpię gdzieś kątem, jak to często pozbawieni środków polscy dziennikarze mieli przez lata w zwyczaju. Ale oglądam finał na Wembley Niemcy - Czechy i to jest najważniejsze.
Niemiecki trener Hans-Hubert Vogts był lepszy jako obrońca. Ale miał kilku piłkarzy, którzy zapewnili mu zwycięstwo. Awans Czechów do finału stanowił sensację. Dał do myślenia Polakom, że w kraju socjalistycznym. który właśnie od socjalizmu się wyzwolił, można wziąć sprawy w swoje ręce także w sporcie. Dał do myślenia, ale niewiele z tego wynikało.
Anglia zorganizowała Euro 30 lat po mistrzostwach świata. Hasło „Home of Football”, obecne na każdym kroku i przypominające przybyszom gdzie zaczął się prawdziwy futbol, nie robił na nikim wrażenia. Za kultywowanie tradycji, choćby najwspanialszych, nie przyznaje się punktów. Piłkarze angielscy zakończyli udział na półfinale.
2000
Pierwsze mistrzostwa Europy, które odbywały się w dwóch krajach: Belgii i Holandii. Pracuję już w „Rzeczpospolitej” a moim atutem jest przyjaciel mieszkający pod Antwerpią. To zmniejsza koszty więc swoim samochodem (już nie polskim fiatem tylko Seatem Cordoba) mogłem pojechać na kilka meczów, potem wrócić i ruszyć jeszcze raz na końcówkę turnieju.
Europa wydaje się już stabilizować, granice znikają. Tylko kibole angielscy o kwadratowych twarzach, jak dawniej demolują miasta, w których gra ich drużyna. Na brukselski stadion Heysel przychodzą prominentni urzędnicy Parlamentu Europejskiego i przyjeżdżają głowy państw. Jacques Chirac wita się z każdym kto stoi na jego drodze więc podał rękę i mnie.
Ten stadion jest miejscem jednej z największych tragedii w historii futbolu. W maju 1985 roku, przed finałem rozgrywek o Puchar Mistrzów, kibice Liverpoolu doprowadzili w pijackiej szarży na trybunach do śmierci 39 kibiców, w zdecydowanej większości Juventusu Turyn. Teraz, podczas Euro, ktoś puścił przez głośniki najsłynniejszą piłkarską piosenkę świata „You’ll Never Walk Alone”. Chyba w ramach ekumenizmu, bo to hymn Liverpoolu. Po latach mógł zostać dwojako zinterpretowany: jako symbol jedności kibiców na całym świecie lub jako późny triumf bandziorów z Liverpoolu.
Pierwszy raz w historii mistrzem Europy został aktualny mistrz świata. Francja z Zinedine Zidane i kilkoma innymi gwiazdami pokonała w finale w Rotterdamie Włochy 2:1. Do 91. minuty przegrywała 0:1. Wyrównującego gola zdobył Sylvain Wiltord a 13 minut później David Trezeguet strzelił tzw. złotą bramkę. Oznaczało to, że w tym momencie kończył się mecz i Włosi tracili szansę na odrobienie straty. W ciągu kilkunastu minut Włosi przeszli drogę z nieba do piekła. Nieżyciowy i nieludzki przepis zlikwidowano.
2004
„Rzeczpospolita” jest normalną gazetą, która jeśli wysyła dziennikarza w delegację, to zapewnia mu godziwe warunki życia i pracy. Na Euro do Portugalii lecę samolotem, na lotnisku w Lizbonie odbieram wynajęty samochód. Nowiutki, nieduży, angielski, ma 16 km na liczniku. Kiedy z podziemnego parkingu wyjeżdżam na pierwszym biegu (bo na drugim silnik się krztusi), coś mi to daje do myślenia. Mam jechać do Porto, ale nie wiem którędy. Kiedy na tablicy pojawia się znajomy napis: Most 25 kwietnia - walę bez oporów. No i okazuje się, że jednym z najdłuższych mostów w Europie zupełnie niepotrzebnie jadę na drugi brzeg Tagu czyli nadrabiam w sumie kilkadziesiąt kilometrów.
Ten ładny samochodzik pod stadionem w Porto całkiem odmawia posłuszeństwa. Chyba daje mu się we znaki wysoka temperatura. Pan z assistance, który przyjeżdża dość szybko nie jest zdziwiony. Mój samochód zabiera a mnie zostawia identyczny. Okazuje się dużo lepszy, pojechałem nim nawet na Przylądek Roca.
Ta sytuacja daje mi do myślenia. Mistrzostwa odbywają się w czerwcu. Polska od kilku tygodni jest członkiem Unii Europejskiej. Zachód jest dokładnie taki sam jak Polska. Są tam rzeczy lepsze i gorsze. Nie jestem krezusem, ale z dietami w kieszeni (i na karcie kredytowej) przestałem być ubogim krewnym.
Stać mnie na podróże po Portugalii między meczami lub przy ich okazji, żeby obejrzeć Batalhę, Alcobacę, Coimbrę, Guimaraes, Bragę, Fatimę i oczywiście Lizbonę. A i tak największe wrażenie wywarł na mnie klasztor Convento de Cristo, czyli templariuszy w Tomar.
Turniej można po pewnym względem porównać do tego w Szwecji. Przyjechała reprezentacja, na którą nikt nie stawiał i zwyciężyła. Grecja - bez wielkich piłkarzy, nie pokazująca niczego nowego w dziedzinie taktyki. Tyle, że nauczona przez niemieckiego trenera Otto Rehhagela dyscypliny taktycznej, co wydawało się niemożliwe, bo piłkarz grecki i taktyka to rzeczy nawzajem się wykluczające.
A jednak. Grecy rozpoczęli turniej od zwycięstwa nad Portugalią i zakończyli go wygraną w finale także nad Portugalią. To było nie do uwierzenia. Portugalczycy, jako gospodarze byli w lepszej sytuacji niż pozostali finaliści. W dodatku mieli w swych szeregach czołowych graczy świata: Luisa Figo, Ricardo Carvalho, Deco, Pauletę (to on wbił Polsce trzy bramki na mundialu w Korei), Fernando Couto, Rui Costę i 19-letniego a już znanego Cristiano Ronaldo. Trenował ich opiekun brazylijskich mistrzów świata z roku 2002 Luis Felipe Scolari. I nie dali rady.
Żal było portugalskich kibiców, dla których dzień finału na Stadionie Światła w Lizbonie miał zapisać się w historii kraju. Przychodzi z nadziejami, wracali ze łzami. Pokolenie młodzieżowych mistrzów świata odchodziło trochę przegrane.
Grecy jechali na turniej bez fanfar i początkowo ich gra nie ściągała rodaków w Atenach przed telewizory. Miasto i kraj żyły przygotowaniami do igrzysk olimpijskich, które zaczynały się kilka tygodni po Euro. Piłkarze wyszli na pierwszy plan dopiero kiedy ich medal okazał się realny. Ale żeby od razu złoty? To jedna z największych sensacji mistrzostw Europy.
2008
Mistrzostwa blisko: w Austrii i Szwajcarii. Polacy pierwszy raz awansują do finałów. Po nieudanym mundialu w Niemczech PZPN pierwszy raz od ponad pół wieku zatrudnił zagranicznego trenera. Przyjechał Holender Leo Beenhakker i zrobił to, czego od niego oczekiwano.
Zaczął od porażki w Bydgoszczy z Finlandią czego nikt się nie spodziewał, a co natychmiast zwarło szyki opozycji wobec Holendra, na czele której stanęło kilku działaczy i polskich trenerów, zazdrosnych o jego pozycję. Kiedy już Beenhakker zorientował się, że Polska nie jest dalekowschodnim ugorem, na którym trzeba zaczynać pracę od podstaw i zaczął nas traktować poważniej, przyszły wyniki. W eliminacjach do Euro Polacy rozegrali kilka dobrych meczów a zwycięstwo nad Portugalią (2:1) odnieśli w wyjątkowo dobrym stylu. Cristiano Ronaldo nie znał polskich obrońców, oni się go nie przestraszyli, w efekcie Polska rozegrała z Portugalią w Chorzowie jeden z najlepszych meczów w swojej historii.
Podczas turnieju finałowego już tak dobrze nie było. Zaczęliśmy od planowanej porażki z Niemcami, zremisowaliśmy z Austrią i ulegliśmy Chorwacji. Z jednym punktem szybko wróciliśmy do kraju i szarej futbolowej rzeczywistości.
Wróciliśmy, bo kto mógł to jechał na mecze reprezentacji w Klagenfurcie i Wiedniu. Podobnie jak dwa lata wcześniej, podczas mundialu w Niemczech, kilkadziesiąt tysięcy polskich kibiców ruszyło samochodami, samolotami, autokarami na austriackie stadiony. Już nas było na wszystko stać, nie różniliśmy się niczym od kibiców z innych krajów, skończyły się kompleksy.
Pojechałem do Austrii wypożyczonym przez redakcję dobrym japońskim samochodem, mieszkałem w Bad Waltersdorf, obok bazy reprezentacji, mogłem codziennie oglądać jej treningi i rozmawiać z zawodnikami. Nie wszyscy zachodni dziennikarze, którym przez lata PRLu i pierwsze lata wolności Polski zazdrościliśmy, pracowali w równie dobrych warunkach.
2012
W tym roku Europa przyjechała do mnie. Na nowe dworce i lotniska, autostradami na nowe stadiony, równie nowoczesne jak te najsłynniejsze za granicą. Jako chłopiec oglądający mecze w telewizji i transmitowane z innego świata marzyłem, żeby kiedyś zobaczyć taki choć jeden na własne oczy. Udało się kilkaset razy. O tym, że kiedyś Polska sama będzie miała takie stadiony i zorganizuje mistrzostwa nikt nie marzył. Nie mieliśmy takiej wyobraźni. Otwarcie Euro w Warszawie? Tam gdzie stał archaiczny Stadion Dziesięciolecia? To nie mieściło się w głowach!
A dziś, kiedy już mamy wszystko warto zmienić tylko jedno, do czego w XXI wieku przyzwyczaili nas piłkarze: żeby po pierwszym meczu drugi nie był o wszystko a trzeci o honor.
Stefan Szczepłek
Źródło: MHP