„Najbardziej logiczny plan życia, najściślej wyprowadzona formuła jego wartości rozpada się nagle, gdy ujawniona zostanie ostatnia niewiadoma” napisała Zofia Nałkowska w najsłynniejszej powieści międzywojnia "Granica". Dla większości jej pokolenia tą największą niewiadomą było doświadczenie okresu wojny i okupacji.
Pół wieku na kartach jednego dziennika
10 listopada przypada sto trzydziesta rocznica urodzin, w grudniu zaś sześćdziesiąta rocznica śmierci Zofii Nałkowskiej. Daty graniczne życia pisarki łączą dwie odległe od siebie epoki: schyłku okresu zaborów i ponurej epoki stalinizmu. Pięćdziesiąt pięć lat życia Nałkowskiej obejmują powstające w latach 1899-1954 "Dzienniki".
W literaturze światowej można wskazać niewiele przykładów dzieł wybitnych pisarzy powstających przez ponad pół wieku. Wyjątkiem są dzienniki Lwa Tołstoja, pisane przez 60 lat, czy przyjaciółki Nałkowskiej Marii Dąbrowskiej obejmujące ponad półwiecze lat 1914-1965. Cechą prowadzonych przez dziesięciolecia zapisków jest możliwość obserwowania stopniowej ewolucji poglądów i osobowości ich twórców. Tak jest również w wypadku dzienników Nałkowskiej, które przechodzą drogę od młodzieńczych wyznań, poprzez przepełnione rozważaniami literackimi pamiętniki międzywojnia, na entuzjastycznych opisach jej działalności w służbie PRL w ostatnich latach życia.
W dzienniku Nałkowskiej dzieje jej osobowości krzyżują się z historią polskiej literatury i całego narodu i są przez nie kształtowane. W sposób szczególny widać to w okresie II wojny światowej, gdy Nałkowska widząc rozpad otaczającego ją świata, utratę wielu spośród bliskich jej osób, za wszelką cenę próbuje ocalić pamięć poprzez stworzenie opowieści, która oswaja traumę życia w ciągłym zagrożeniu. Nie oznacza to, iż "Dzienniki czasu wojny" są wiernym zapisem quasi-biograficznym.
Regułą rządzącą zapiskami jest absolutny brak reguł. Chwilowy stan emocjonalny, wrażenie decydują o tym co znajdzie się na kartach każdego dziennika. W przypadku zapisków Nałkowskiej dodatkowym elementem jest przyjęta przez nią autocenzura konspiracyjna, strach przed wpadnięciem w ręce Niemców materiałów mogących narazić ją i bliskich na niebezpieczeństwo.
Michał Szukała: "Dzienniki" Nałkowskiej przechodzą drogę od młodzieńczych wyznań, poprzez przepełnione rozważaniami literackimi pamiętniki międzywojnia, na entuzjastycznych opisach jej działalności w służbie PRL w ostatnich latach życia.
Autorka wspomina nawet, iż zdecydowała się spalić jeden z brulionów, gdy w pobliżu Niemcy dokonywali rewizji mieszkań. "Dzienniki czasu wojny" pozbawione są więc opisów niektórych ważnych elementów okupacyjnego życia Nałkowskiej i jej otoczenia, między innymi konspiracyjnych zebrań literatów.
Mimo swej doraźności "Dzienniki czasu wojny" są również wspaniałym dziełem literackim ,w którym Nałkowska ujawniała swój talent do budowania interesującej narracji. Również z powodu swej pisarskiej urody zostały opublikowane jako pierwsze z ogromnej spuścizny dzienników Nałkowskiej już w piętnaście lat po śmierci pisarki. Innym wskazywanym przez wydawców ze słynnej Spółdzielni Wydawniczej Czytelnik, z którą Nałkowska była związana od 1945 r., była obchodzona wówczas trzydziesta rocznica wybuchu wojny, oraz jak to określono „narodzin Polski Ludowej”. W siedemdziesiątą piątą rocznicę wybuchu II wojny światowej warto przypomnieć o niemal zupełnie zapomnianych dziś "Dziennikach czasu wojny".
Los uchodźcy
W "Dziennikach czasu wojny" wyróżnić można kilka okresów o różnej temperaturze emocji, których doświadczała Nałkowska. Z pewnością najbardziej gorączkowym był czas wojny obronnej 1939.
Pierwszego dnia wojny zapisuje Nałkowska pisze, że po dwudziestu pięciu latach od wybuchu poprzedniej wojny otaczająca ją rzeczywistość znów zaczyna się rozpadać: „znów przeżywa się coś, co kiedyś później wydawać się będzie niewiarygodne”. Dla Nałkowskiej i jej przyjaciół wojna jest początkowo czymś odrealnionym, jej namacalnymi zwiastunami są tylko radiowe komunikaty i toczące się nad Warszawą walki powietrzne, które „z oddali wydają się łagodnym igraniem”.
Nałkowska powtarza w dzienniku wiele niesprawdzonych plotek i nieprawdziwych informacji. 5 września zapisuje „Francja rozpoczęła kroki wojenne na całym froncie. Anglia osaczyła Kanał Kiloński”. Te optymistyczne wzmianki oddają ducha społeczeństwa polskiego we wrześniu 1939 r. próbującego chwytać się jakiejkolwiek nadziei na odwrócenie sytuacji na froncie, podjęcie działań przez zachodnich sojuszników. Nałkowska ma jednak świadomość stopniowej klęski. Na wieść o zajęciu przez Niemców Częstochowy stwierdza „I Polska już zrobiła się mniejsza”.
W drugim tygodniu września wojna spotyka Nałkowską w pociągu ewakuacyjnym wyruszającym z Warszawy na wschód. Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od stolicy pociąg zostaje zbombardowany przez niemieckie bombowce. Nałkowska odkrywa w sobie cechy, których sama się nie spodziewała: „jeszcze raz przekonałam się, że się nie boję, że nie na to jestem tchórzliwa”. W obliczu ekstremalnego zagrożenia pisarka zdobywa się na kartach dziennika na osobiste, intymne wręcz wyznania, których brakuje w pierwszych dniach września.
Chaos września 1939 jest niemal namacalnie wyczuwalny w słowach Nałkowskiej. W połowie września pod Łukowem na wschód od Warszawy zapisuje: „klęska jest niewątpliwa i niezmierna, i niezmierny jest jej zasięg, zupełna rozsypka ludności i wojska”. Wciąż jednak pojawia się nadzieja na zmianę losu: „wczoraj z radia wiadomość, że polskie samoloty zbombardowały niemieckie lotnictwo. Czyżby dlatego ustały tutaj naloty, jak sądzą niektórzy”.
Końcem nadziei dla Nałkowskiej i uchodźców, wśród których przebywa, jest 18 września, gdy dochodzą do nich informacje o sowieckiej agresji na Polskę. Szok utraty państwa miesza się z wściekłością i rozczarowaniem: „Niemcy, bolszewicy, wspólna granica, między nimi! Więc te słowa zagrzewające – tak niedawne – odezwy plakaty, pewność własnych sił – wszystko było aż takim złudzeniem”. Nałkowska rozczarowana bezmiarem klęski zdobywa się na krytykę swoich kolegów literatów budujących swoją twórczością podniosły patriotyczny nastrój przed wrześniem. W szczególny sposób krytykuje Kazimierza Wierzyńskiego, który na dwa dni przed wybuchem wojny opublikował słynny wiersz Święty Boże: „Błogosław naszej broni, Gdy ją piechur przyłoży do skroni, Niech trafia najcelniej”.
Wrzesień 1939 r. jest przełomem w życiu Nałkowskiej, brutalnym, nagłym przejściem od wygody i literackiego splendoru lat międzywojnia do beznadziei lat okupacji. Mimo to wracając do Warszawy na początku października pisarka cieszy się, że nie wyjechała na emigrację i nie dzieli „z tamtymi wszystkimi przywilejów bezpieczeństwa i hańby. Jestem tu gdzie powinnam być – blisko matki, blisko domu, którego może już nie ma, blisko tego całego losu Warszawy”.
Końcem nadziei dla Nałkowskiej i uchodźców, wśród których przebywa, jest 18 września, gdy dochodzą do nich informacje o sowieckiej agresji na Polskę. Szok utraty państwa miesza się z wściekłością i rozczarowaniem: „Niemcy, bolszewicy, wspólna granica, między nimi! Więc te słowa zagrzewające – tak niedawne – odezwy plakaty, pewność własnych sił – wszystko było aż takim złudzeniem”.
„Ciemność życia”
„Budzę się w swoim łóżku mieszkaniu, na swoim łóżku. Czy to nie jeszcze sen?”. Jednym z najbardziej przejmujących fragmentów pamiętnika Nałkowskiej jest reporterski opis okaleczonej Warszawy jesienią 1939 r.: „Wszędzie po drodze wielkie wyrwy od pocisków w murach kamienic, wywalone wnętrza, pokłute kulami ściany, wszystkie szyby w oknach rozbite. Na Placu Trzech Krzyży cała wewnątrz kamienica, w której odwiedzałam Marię Kuncewiczową. Koło kościoła na skwerze cały cmentarz. Parę spalonych pałaców w Alejach Ujazdowskich, groby na trawnikach”.
Jej dom, niedaleko Łazienek, przy ulicy Podchorążych nie został zniszczony, ale w mieszkaniu Nałkowskiej przez większość oblężenia stacjonowało kilkudziesięciu polskich żołnierzy. W tym momencie po raz pierwszy na kartach pamiętnika spotykamy się z powtarzającym się na kolejnych stronach dążeniem pisarki do ocalenia resztek dawnego świata i własnej godności. Niemal od razu próbuje przywrócić swój dom do porządku. Ona sama nazwała później swoje starania o pozory normalności „walką o poziom życia”, o jego estetykę, a tym samym o zachowanie wewnętrznej dyscypliny i pamięci przedwojennego życia.
W początkach okupacji śladem dawnej rzeczywistości są poszukiwania jakichkolwiek wiadomości na temat przyjaciół z warszawskiego środowiska literackiego. Żadna z informacji nie jest pewna: „podobno umarł Zieliński [Tadeusz – filolog klasyczny, zmarł w 1944], podobno zginął Mostowicz [Tadeusz Dołęga-Mostowicz – autor Kariery Nikodema Dyzmy, zginął w Kutach 20 września 1939 r. w walkach z Sowietami], podobno Boy jest w Paryżu [Tadeusz Boy-Żeleński, rozstrzelany przez Niemców po wkroczeniu przez nich do Lwowa w lipcu 1941 r.]. O Wierzyńskim też są pogłoski, że nie żyje” [Kazimierz Wierzyński przedostał się do Francji, a po jej klęsce do USA]. Ta krótka relacja jest kolejnym przykładem zauważanego przez Nałkowską końca międzywojennej rzeczywistości zarówno w sferze materialnej, jak i duchowej.
W życiu Nałkowskiej symbolem tego radykalnego przejścia z wygody przedwojennego życia literackiej elity II RP jest podjęcie pracy w sklepie tytoniowym. Nałkowska traktuje odległy okres sprzed wojny jako „niezrozumiały” w kontekście walki o przetrwanie w czasie okupacji. Nie oznacza to, że Nałkowska rezygnuje z pisania i innych wyzwań intelektualnych.
Jesienią i zimą 1939/1940 zaczytuje się w dziejach dawnych konfliktów zbrojnych próbując nadać wydarzeniom, których jest świadkiem, głębszy sens, wpisać je w bieg historii. Zdobywa się na historiozoficzną refleksję: „Nie zmienia się tedy nic – tylko sprzęt wojenny, tylko broń jest coraz doskonalsza”. Pomiędzy lutym, a czerwcem 1940 r. Nałkowska w swoim dzienniku nie zapisuje niczego. A przecież, wiosna 1940 r. jest szczytem triumfu Niemiec w Europie. Kapitulację Francji, przyczynę szoku społeczeństwa okupowanej Polski podsumowuje zaledwie kilkoma zdaniami, zamykającymi się refleksją dotyczącą własnego losu, który z perspektywy tej tragedii „wydaje się przynajmniej mniej haniebny”.
Być może w słowach tych ujawnia się jedna z cech "Dzienników czasu wojny": jedyną regułą rządzącą hierarchią ważności w zapisach Nałkowskiej jest brak wyraźnych reguł. Ważnym elementem wpływającym na dziennik w tym i innych momentach okupacji jest dążenie Nałkowskiej do oderwania się od dziejącej się na jej oczach tragedii. Było to możliwe dzięki gościnności jej przyjaciół Zofii i Gustawa Zahrtów goszczących Nałkowską w swoim domu w podwarszawskiej Adamowiźnie. Gdy tymczasem w Warszawie „mijają dni te same: chwytanie, a później egzekucje na ulicach miasta”.
Również w Adamowiźnie Nałkowska spędza czas Powstania Warszawskiego. 7 sierpnia z odległości wielu kilometrów obserwuje miasto: „Dziś – ukryta pod kopką, małych snopków, w rozległej przestrzeni pola i nieba, widziałam ciężką łunę nad Warszawą, która we dnie wygląda jak chmura”. Fragmenty dziennika pomiędzy sierpniem a październikiem 1944 r. ujawniają polityczne nastawienie Nałkowskiej do wydarzeń i zbliżającego się wkroczenia Sowietów.
Według Nałkowskiej powstanie wybuchło za wcześnie i przynieść mogło tylko ogromną liczbę ofiar wśród ludności cywilnej. Żałuje, że front wojsk Armii Czerwonej znajdował się zbyt daleko od miasta. Za podjęcie decyzji obarcza „ludzi nieznajomych, siedzących daleko przy swych biurkach nad mapami”, czyli Rząd na Uchodźctwie. Postawę Nałkowskiej wyjaśnia jej datowane od końca 1943 r. związanie się z rosnącą w siłę Polską Partią Robotniczą, przygotowującą się do przejęcia namiestniczej władzy w nowej Polsce po wkroczeniu wojsk nowego okupanta.
Michał Szukała: Dla Nałkowskiej entuzjazm jej nowych przyjaciół przypomina euforię odradzania się Polski w 1918 r.: „uczucie ulgi niezmiernej trwa, radość że coś się robi, że ludzie są potrzebni”. Dla Nałkowskiej kolejne dziewięć lat to okres najwyższych zaszczytów wynikających z literackiej i politycznej służby w nowym systemie.
Autorka "Medalionów" już w styczniu 1944 r. intepretuje na kartach dziennika toczącą się wojnę w kategoriach rewolucji, która wywróci dotychczasowy porządek społeczny. Nie powinien więc dziwić fakt, że dziennik urywa się tuż po wkroczeniu wojsk sowieckich.
Chorującą Nałkowską w Adamowiźnie w lutym 1945 r. odwiedzają literaccy notable powstającego reżimu komunistycznego: Jarosław Iwaszkiewicz, Jerzy Putrament oraz wszechwładny założyciel Spółdzielni Czytelnik Jerzy Borejsza. Nałkowska otrzymuje od nich propozycje stania się częścią nowego wspieranego przez państwo środowiska literackiego: „Borejsza proponuje, bym była prezesem Komisji do badania zbrodni w Oświęcimiu. W Łodzi powstają pisma, jest dom z mieszkaniami poniemieckimi dla pisarzy. Chcą mię tam wziąć [...] Wzięli Węzły życia do Odrodzenia [tygodnika wydawanego przez Borejszę]. Chcą drukować nowe, piąte wydanie Granicy”.
Dla Nałkowskiej entuzjazm jej nowych przyjaciół przypomina euforię odradzania się Polski w 1918 r.: „uczucie ulgi niezmiernej trwa, radość że coś się robi, że ludzie są potrzebni”. Dla Nałkowskiej kolejne dziewięć lat to okres najwyższych zaszczytów wynikających z literackiej i politycznej służby w nowym systemie.
Pomimo kontrowersyjności poglądów głoszonych przez Zofię Nałkowską na kartach "Dzienników czasu wojny" autentyzm tego dzieła i jego niezaprzeczalne walory literackie sprawiają, że jest cennym źródłem dla zrozumienia postaw środowiska literackiego II Rzeczpospolitej i późniejszych wyborów jego przedstawicieli.
W szerszym kontekście zapiski przybliżają klimat okresu okupacji, pozwalają odtworzyć atmosferę ciągłego zagrożenia i nędzy tamtych lat.
Michał Szukała
Źródło: MHP