Ojciec uważał, że w naszej kulturze, tradycji, wizerunek Chrystusa ukrzyżowanego jest najmocniejszym symbolem cierpienia i śmierci - powiedział PAP Marcin Rząsa, prowadzący w Zakopanem galerię Antoniego Rząsy. Setna rocznica urodzin rzeźbiarza przypada we wtorek 26 lutego 2019 r.
PAP: Chociaż Antoni Rząsa związał swoje życie z Zakopanem, zawsze tęsknił do rodzinnych stron. Jak jego rodzice zapatrywali się na jego przyszłość? Czy to oni ukierunkowali go artystycznie?
Marcin Rząsa: Ojciec rzeczywiście był bardzo przywiązany do swojej rodzinnej wsi Futoma na Podkarpaciu. Wyrastał w rodzinie rolniczej, wielodzietnej. Sam ukuł takie motto, które często powtarzał – „Do Futomy jedź, trzeba być w Futomie koniecznie”. W Futomie wszyscy utrzymywali się z pracy na roli. Kiedy ojciec był w szkole podstawowej jeden z nauczycieli, Roman Juszczak, zauważył jego niezwykły talent, i wystąpił z inicjatywą, żeby kształcić go w szkołach artystycznych. Dla dziadka hasło dalszego kształcenia w szkołach artystycznych było zupełną abstrakcją, ale całe szczęście - dzisiaj się z tego śmiejemy - ojciec miał młodsze rodzeństwo, któremu dziadek poświęcił swoją uwagę.
PAP: Dla rodziny Rząsów wyprawienie syna na nauki do Zakopanego było pewnie sporym wyzwaniem logistycznym i finansowym?
M. Rz.: Nauczyciel załatwił mu stypendium, dzięki któremu mógł się kształcić w Zakopanem. Ojciec przyjechał do Zakopanego tuż przed wojną, w 1938 roku i rozpoczął naukę w Szkole Przemysłu Drzewnego w klasie rzeźby, gdzie jego nauczycielem został Antoni Kenar.
PAP: Jak potoczyły się jego losy w czasie wojny?
M. Rz.: Kiedy wybuchła wojna ojciec musiał wrócić do Futomy i wydawało się, że jego kariera rzeźbiarska prysła jak bańka. Po wojnie ojciec napisał list do Szkoły Przemysłu Drzewnego z prośbą o odesłanie jego dokumentów. Ten list na szczęście trafił w ręce Kenara, który dobrze pamiętał ojca z przed wojny. Wówczas Antoni Kenar odesłał ojcu list z namową, aby wrócił do szkoły. Mimo sprzeciwu dziadka, ojciec przyjechał do Zakopanego i kontynuował naukę.
PAP: Relacja między Kenarem a twoim ojcem w końcu przerodziła się w przyjaźń?
M. Rz.: To nie była zwykła relacja jak między uczniem a nauczycielem, a bardziej jak pomiędzy mistrzem i uczniem w renesansowej pracowni artystycznej. Po ukończeniu zakopiańskiego Liceum Plastycznego, które wykształtowało się ze Szkoły Przemysłu Drzewnego, Kenar od razu zaproponował ojcu pracę w charakterze nauczyciela rzeźby. Ojciec nie kontynuował nauki rzeźby w żadnej Akademii; odbywał jedynie kursy mistrzowskie pod okiem Kenara. Kończył szkołę w 1952 roku, a były to czasy mrocznego socrealizmu i Kenar uważał, że ojciec jest zbyt wrażliwy na kształcenie artystyczne w takich warunkach. Stąd pojawił się pomysł, aby dalej rozwijał się pod jego skrzydłami. Kenar był genialnym pedagogiem i dla niego każdy uczeń był indywidualnością, a jego zadaniem było zweryfikowanie oryginalności danego ucznia i dmuchanie w tę iskierkę, żeby każdy z nich poszedł swoją ścieżką artystyczną.
PAP: W twórczości Antoniego Rząsy przeważają tematyka chrystologiczna, pasyjna, sceny z Męki Pańskiej. Czy jego twórczość należy odbierać jako religijną?
M. Rz.: Ojciec zawsze podkreślał, że jego rzeźby to nie są dzieła, do których należy się modlić. Jego tematyka biblijna nie jest ilustracją do Ewangelii, jest to historia ludzkiego losu, cierpienia i stąd właśnie często pojawia się w jego twórczości motyw Chrystusa ukrzyżowanego. Wcześniejsze rzeźby ojca były zupełnie inne, pogodne, bardziej dekoracyjne, a przełom w jego twórczości nastąpił w momencie choroby Antoniego Kenara i jego śmierci. Dla ojca było to bardzo trudne doświadczenie i chciał o tym opowiedzieć właśnie przez swoją twórczość. Ojciec uważał, że w naszej kulturze, w naszej tradycji wizerunek Chrystusa ukrzyżowanego jest najmocniejszym symbolem cierpienia i śmierci - bólu.
PAP: Czy jego rzeźby znalazły się w kościołach?
M. Rz.: Przez długi czas ojciec bronił się przed tym. Pierwszym publicznym pojawieniem się jego rzeźby w przestrzeni sakralnej był nagrobek dla Antoniego Kenara na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem. Jest to ukrzyżowany Chrystus, ale nie w pozie takiej jak dotychczas ludzie znali. Lokalną ludność to przedstawienie wręcz zbulwersowało, bo wszyscy dotychczas znali inne wizerunki ukrzyżowanego Chrystusa. A ta rzeźba jest niezwykle ekspresyjna i podobno, żeby nie została zniszczona, uczniowie ze szkoły Kenara musieli tam dyżurować. Dopiero, gdy ksiądz w ramach ogłoszeń duszpasterskich powiedział, że takie przedstawienie nie jest obrazoburcze, rzeźba została zaakceptowana.
Innym razem ksiądz ze wsi Groń koło Nowego Targu chciał mieć rzeźbę ojca w tamtejszym kościele, ale ojciec długo się przed tym bronił i w końcu ustalił z księdzem, że rzeźba stanie na jeden miesiąc w świątyni, ale przy niej wyłoży zeszyt, w którym parafianie sami wypowiedzą się o tym dziele. Ustalił z księdzem, że jeżeli będą przeważały opinie pozytywne to rzeźba zostanie, a jak będzie więcej negatywnych to rzeźba wróci do pracowni. Okazało się, że wśród miejscowych górali tylko jedna osoba wypowiedziała się pozytywnie, a cała reszta negatywnie lub bardzo negatywnie. Prace ojca bardzo ciężko było kupić, bo niechętnie się z nimi rozstawał.
PAP: Jego rzeźby znalazły się jednak w kościele Arka Pana w Nowej Hucie.
M. Rz.: Myślę, iż ojciec miał świadomość, że jest to niezwykle ważny kościół. Pamiętał wszystkie boje stoczone, aby ten kościół stanął w Nowej Hucie, mimo pomysłów władzy komunistycznej, że ma być to pierwsze socjalistyczne miasto bez kościoła. Jednak okazało się, że ludzie potrzebują Pana Boga i nie da się go tak łatwo wyeliminować z ludzkiego życia. Ranga i znaczenie tego kościoła przekonały ojca - jego rzeźby stanęły tam, w kaplicy Pojednania można podziwiać osiem jego prac. Rzeźby ojca są także w kościele w Futomie, bo ojcu bardzo na tym zależało, żeby w rodzinnej wiosce znalazły się jego prace, a kościół jest tam jedynym publicznym miejscem.
PAP: Czy nadawał tytuły swoim rzeźbom?
M. Rz.: Rzeczywiście większość rzeźb ma jakiś tytuł, ale ojciec bardzo szybko zorientował się, że tytuł bardzo mocno ogranicza odbiór dzieła i żeby nie narzucać widzowi danej myśli, lepiej jest jeżeli ktoś według własnej wrażliwości, nastroju może odczytać przesłanie danej rzeźby.
PAP: Antoni Rząsa żył bardzo skromnie...
M. Rz.: Będąc nauczycielem w zakopiańskiej szkole plastycznej zamieszkiwał w internacie. Później dzięki pomocy władz Zakopanego w 1974 r. zakupił niedokończoną budowę przy ulicy Bogdańskiego i własnym wysiłkiem dokończył dom, w którym otworzył galerię autorską. Zmarł 26 stycznia 1980 r. w Zakopanem. Wolą ojca było, aby jego dzieła pozostały w zakopiańskiej galerii.
Rozmawiał Szymon Bafia (PAP)
szb/ pat/