Przed 60 laty zmarł wielki francuski pisarz, laureat Nobla Albert Camus. Dlatego jego grób na cmentarzu w prowansalskim Lurmarin w tym roku szczególnie często był odwiedzany.
Lourmarin to prowansalska wieś położona w masywie Luberon. Uznana została za jedną z najpiękniejszych we Francji. Jak prawie wszystkie wsie w Prowansji, ma miejską zabudowę, stąd u przybysza znad Wisły ciągoty, by nazywać ją miasteczkiem.
Urodził się tu i spoczywa także XIX-wieczny wynalazca Philippe de Girard, ten sam, który dzięki działalności w Polsce dał imię podwarszawskiemu Żyrardowowi.
Camus, autor min. „Dżumy” i „Obcego”, który jako jeden z nielicznych francuskich lewicowych intelektualistów potępiał sowiecki komunizm, zginął w wypadku samochodowym w wieku 47 lat.
„Śmierć spotkała autora "Mitu Syzyfa" na równej drodze, w aucie, do którego jeszcze parę godzin przedtem nie zamierzał wsiadać, bo miał bilet kolejowy w kieszeni. Spotkała go w chwili, gdy wszystko, co już napisał, zdawało się nieistotne w porównaniu z tym, co napisać zamierzał” – pisał w paryskiej Kulturze Józef Czapski.
Dwa lata wcześniej pisarz wraz z rodziną przeprowadził się z Paryża do Lourmarin, gdzie kupił dom za pieniądze z nagrody Nobla. Znał tę malowniczą miejscowość z młodości, ale jeśli wierzyć przewodniczce po Lourmarin, to nie piękno prowansalskich pejzaży ściągnęło go do Luberonu. „Za Luberonem jest Morze Śródziemne, a za morzem jego ojczysta Algieria” – opowiada.
Ojczysta Algieria Camusa była francuska. Jego ojciec, powołany do wojska po wybuchu I wojny światowej, zginął już w 1914 r. Był potomkiem pierwszych francuskich osadników w tym „zamorskim departamencie Francji”.
Grób wciąż bardzo popularnego autora, którego książki nakładami biją współczesne bestselery, przyciąga tysiące turystów. Niski nagrobek informuje jedynie o imieniu, nazwisku, roku urodzenia i śmierci. W przeciwieństwie do innych mogił, na tej rosną bujnie kwiaty i zioła.
Uwielbienie pisarza powoduje, że jego grób robi wrażenie zaśmieconego. A to dlatego, że wielbicielki i wielbiciele wciąż piszą listy do Camusa i zostawiają je w tym miejscu, które przysypane bywa kolorowymi karteczkami, czasem zapisanymi gęsto, a czasem tylko z rysunkiem serca.
Ci, którzy pamiętają, kim był Philippe de Girard (1775-1845), na tym samym cmentarzu szukają jego grobu. Ten wybitny wynalazca, ale kiepski biznesman, jest twórcą mechanicznej przędzarki lnu, maszyny, która zrewolucjonizowała przemysł tkacki. W roku 1810 ten wynalazek zdobył I nagrodę – milion franków – ufundowaną przez Napoleona.
De Girard zadłużył się na konto nagrody, poczynił ciekawe inwestycje, które pomogły w dokonaniu nowych wynalazków, ale nie w pozbyciu się długów. W 1815 r., nie wypłaciwszy mu nagrody, upadło cesarstwo Francuzów.
Spowodowało to wiele kłopotów – ledwie uratował dom rodzinny w Lourmarin – aż wreszcie, za radą przyjaciela ożenionego z Polką, przeniósł się nad Wisłę. Najpierw, dzięki poparciu polskich bankierów i przemysłowców, założył tkalnię na podwarszawskim jeszcze wtedy Marymoncie, którą następnie przeniósł do Rudy Guzowskiej. Ta wieś dzięki przemysłowi rozrosła się w miasto, a miasto nazwano Żyrardów. W 1831 r. de Girard brał udział na ziemiach polskich w powstaniu listopadowym.
Po 19 latach wrócił do Francji. W roku 1845 jury paryskiej Wystawy Światowej zachwycone było wynalazkami pokazanymi przez de Girarda. Uczeni tacy jak Ampere i Arago interweniowali u króla Ludwika Filipa, by spłacił wreszcie dług korony. Bezskutecznie, gdyż sprawę zablokował minister.
Oburzone skandalem Towarzystwo Zachęty na rzecz Przemysłu Narodowego, uchwaliło własna pensję dla wynalazcy. Nie zdążył z niej skorzystać, gdyż 28 sierpnia 1845 r. umarł w paryskim domu swej bratanicy hrabiny Verenede de Corneillan.
„Coś ty uczynił światu, Napolionie, że cię w dwa groby zamknięto po zgonie” – pytał Norwid w znanym wierszu. To samo spotkało de Girarda. Najpierw urządzono mu pogrzeb na paryskim cmentarzu Pere-Lachaise, a po dwóch latach pochowano w Lourmarin. Jednak nie na cmentarzu, ale w rodzinnej posiadłości.
Posiadłość za symbolicznego franka sprzedała bratanica miastu, które w zamian opiekować się miało grobem stryja. W domu Girardów jest obecnie szkoła, co zapewne podobałoby się wynalazcy. Naprzeciw wyrosła ulica, nazwana jego imieniem, a przy niej bistra i restauracje.
Przykryty grobowiec znalazł się pod tarasowym ogródkiem jednej z restauracji. O miejscu spoczynku wielkiego człowieka informuje tylko mała tablica, trudna do odnalezienia. Restauracja nazywa się „L’Insolite”. „Insolite” znaczy po francusku zagadkowa, niezwykła.
Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)
llew/ jo/ kar/