Kutia, którą ciskało się o sufit, by wróżyć urodzaj; postny barszcz zamiast siemieniotki czy grzybowej oraz pierogi na różne sposoby – to wigilijne dania, które na Śląsku Opolskim rozpropagowali po II wojnie światowej przybyli na te ziemie Kresowianie.
Opolska folklorystka i etnolog z Katedry Kulturoznawstwa i Folklorystyki Uniwersytetu Opolskiego prof. Teresa Smolińska w rozmowie z PAP opowiedziała, że przed II wojną światową na śląskim wigilijnym stole z zup pojawiały się głównie grzybowa, fasolowa, grochowa czy tzw. siemionka albo siemieniotka - zupa z nasion konopi, zjadana przeważnie z kaszą jaglaną. Postny barszcz z buraczków z uszkami to zupa typowo polska, także kresowa. Jak określiła folklorystka po 1945 roku na Górnym Śląsku "zrobił on prawdziwą furorę”.
„Barszcz przyjął się tu bardzo dobrze, choć wciąż często spotyka się w śląskich domach wspomnianą grzybową. Najczęściej Ślązacy rezygnują dziś z przyrządzania siemienotki, choć i ta jednak ma nadal swoich zwolenników. Według dawnych wierzeń chroni bowiem przed świerzbem i wrzodami” – zaznaczyła naukowiec.
Według prof. Smolińskiej czymś, czego Kresowianie na swoich wigiliach nadal „trzymają się kurczowo”, jest kutia – słodki przysmak z parzonego maku, gotowanej pszenicy, miodu i bakalii. „Przepisów na nią jest chyba tyle, co gospodyń. Jedne są rzadsze, wręcz jak zupa, inne gęstsze – suche. Są mniej lub bardziej słodkie. Ślązacy natomiast mają swoje makówki, makiełki - z maku, bułki, miodu, bakalii, często zalewanych mlekiem” – dodała.
Pochodząca z Rawy Ruskiej w woj. lwowskim Stanisława Mende, od lat opolanka, wspomina że kutia tak posmakowała w latach powojennych rodzinie jej męża – Ślązaka, że wzięto od niej przepis. „Nosiłam ją też zawsze po świętach do pracy, bo jak znajomi raz spróbowali, to potem zawsze już prosili, by ją przynosić” – opowiedziała.
Czymś, czego Kresowianie na swoich wigiliach nadal „trzymają się kurczowo”, jest kutia – słodki przysmak z parzonego maku, gotowanej pszenicy, miodu i bakalii - mówiła PAP prof. Teresa Smolińska, opolska folklorystka i etnolog z Katedry Kulturoznawstwa i Folklorystyki Uniwersytetu Opolskiego.
Doktorantka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Opolskim Kamila Sawka, której prababcia pochodziła z Wicynia w woj. tarnopolskim, wspominała z kolei o kresowym zwyczaju związanym z kutią. Po wigilijnej wieczerzy głowa rodziny albo najstarszy z rodu nabierał lepką, miodową kutię na łyżkę i ciskał nią o sufit. „Im więcej ziaren z tego specjału przykleiło się do sufitu, tym większy urodzaj miał być w następnym roku” – mówiła Sawka.
Prof. Smolińska zaznaczyła jednak, że zwyczaj ten zanikł w latach powojennych. „Na Śląsku budownictwo było inne, niż na Kresach - sufity były zawieszone wysoko. Rzucać więc było niewygodnie, a i brudziło się wszystko dokoła” – dodała. Choć, jak zaznaczyła, zanim się to stało, w domach często dochodziło do świątecznych niesnasek. Kresowe rodziny opowiadały folklorystce, że trzeba było mocno pilnować np. dziadka, by ten nie rzucał kutią bądź kapustą z grochem o sufit.
Zofia Cichewicz z Nysy (Opolskie), pochodząca w Łopatyna na Kresach, na Opolszczyznę trafiła po wojnie jako 19-latka. W rozmowie z PAP powiedziała, że o zwyczaju rzucania kutią o sufit w rodzinnych stronach słyszała, ale jej bliscy tego nie praktykowali. Wspominała natomiast, że zarówno na Kresach, jak i po wojnie na Opolszczyźnie w domu jej teściów-Kresowian wkładano – prócz sianka pod obrus – także słomę pod stół.
Sawka wyjaśniła, że jeszcze przed wojną na Kresach był zwyczaj stawiania w izbach tzw. dziadocha – snopka słomy. „Ale to zwyczaj, który został wyparty przez powszechną dziś choinkę jeszcze zanim Kresowianie przyjechali na tzw. ziemie odzyskane” – zaznaczyła.
Prof. Smolińska podała, że snop słomy stawiany był w izbach po to, by mogły przy nim usiąść dusze zmarłych, które zapraszano na wigilię. „Słowianie szczególnie pielęgnowali pamięć o zmarłych, spotykali się z nimi, prosili o pomoc. Żeby się swojsko czuli, stawiali taki snop słomy w rogu izby, zostawiali na stole pusty talerz, a zanim usiedli przy wigilijnym stole delikatnie omiatali ręką krzesła i ławy, by nie przysiąść jakieś zbłąkanej duszy” – opowiedziała badaczka.
Sawka dopowiedziała też, że zarówno jej pochodząca z Kresów prababcia, a potem babcia, nie pozwalały bezpośrednio po zjedzonej wigilii zabierać talerzy ze stołu. „Resztkami z nich miały pożywić się właśnie dusze zmarłych. Sprzątać najlepiej było aż na drugi dzień, albo najwcześniej po pasterce” – wspominała.
Kresowianie przywieźli też na Śląsk wigilijne pierogi – najczęściej podawane w wersji z kapustą i grzybami. Stanisława Mende wspomina jednak, że jej babcia robiła też pierogi na słodko - z makiem albo ze śliwkami. Prof. Smolińska zaznaczyła, że pierogi to danie charakterystyczne dla całej „ściany” wschodniej Polski – od Podlasia, po południowo-wschodnie obszary. „Prócz nich w domach z kresowym rodowodem na wigilię robi się też postne gołąbki – z kaszą gryczaną, ryżem i grzybami. Mam męża Kresowiaka i sama takie robię. Nie spotkałam natomiast jeszcze śląskiego domu, w którym w wigilię podawałoby się pierogi czy gołąbki” – uznała prof. Smolińska.
Cichewicz pamiętała z kolei, że kresowym wigilijnym daniem bywały też czasem podpłomyki – kruche placki z mąki pszennej pieczone bezpośrednio na fajerkach pieca, a potem łamane i maczane w słodkiej, makowej masie.
Prof. Smolińska zaznaczyła, że z upływem lat wiele zwyczajów i tradycyjnych potraw Kresowiacy i Ślązacy od siebie przejęli. „Warto wspomnieć, że jedną z pierwszych, przejętych na Śląsku nie tylko od Kresowiaków tradycji, było dzielenie się opłatkiem, przed wojną praktycznie na Górnym Śląsku nieznane” – podkreśliła folklorystka i dodała, że do popularyzacji tej tradycji przyczynili się w dużej mierze księża.
Warto też wspomnieć, że w wigilię rano na Kresach czekano na wizytę młodego mężczyzny, który miał zwiastować urodzaj i dobrobyt. Skażona grzechem pierworodnym kobieta, jeśli przyszła pierwsza, była zwiastunem chorób i niepowodzeń. „Teraz też w wielu domach o tym zwyczaju się pamięta – czasem w wigilię, a czasem w Sylwestra. Panowie wręcz umawiają się na wzajemne wizyty, albo choćby na telefony” – dopowiedziała prof. Smolińska.
Folklorystka dodała, że krótko po wojnie Kresowiacy – najczęściej młodzi mężczyźni - nagminnie chodzili też od świąt aż po nowy rok po sąsiadach ze zbożem w kieszeniach. Składali życzenia obsypując domowników i izby ziarnem. „Miało to zapewnić dostatek, płodność i urodzaj plonów, ale też i zaspokoić ciekawość, jak mieszkają sąsiedzi. Z czasem ten zwyczaj upadł” – podkreśliła.
Największy ruch przesiedleńczy z Kresów po przesunięciu granic Polski na zachód miał miejsce w latach 1944-1946, a druga tura - w końcu lat 50. Ze spisu powszechnego przeprowadzonego w 1950 r. wynikało, że na 809 tys. ówczesnych mieszkańców woj. opolskiego ogółem, "przybyłych z ZSRR" było 180 tys. (PAP)
kat/ dym/