Święcenie ognia z baź i wiara w powrót dzwonów kościelnych z Rzymu na Wielkanoc to tylko niektóre z typowych dla Węgier tradycji wielkanocnych. Choć wiele z nich już zanika, inne się utrzymują, niekiedy w nowej formie.
„Na Węgrzech było takie ludowe wierzenie, że na Wielki Czwartek dzwony kościelne udają się do Rzymu, w związku z czym nie mogą wzywać wiernych na mszę i milkną aż do swego powrotu w Wielką Sobotę” - powiedziała PAP etnografka Erika Koltay z Muzeum Etnograficznego w Budapeszcie.
Podczas „nieobecności” dzwonów ich rolę pełniły kołatki oraz małe dzwonki. Dzieci na wsiach chodziły z nimi od domu do domu, żeby wezwać na nabożeństwo. Praktykowano to jeszcze w latach 40. zeszłego wieku. „W Banacie (w południowej części Wielkiej Niziny Węgierskiej) mówiono nawet dzieciom, że dzwony wrócą tylko wtedy, jeśli będą one grzeczne” – powiedziała Koltay.
Szczególną tradycją jest pieczenie chleba w Wielki Piątek. „Jest bowiem takie wierzenie ludowe, że Jezus zmartwychwstaje czując zapach świeżo pieczonego chleba. Do tej pory to wierzenie zachowało się w niektórych miejscach” – powiedziała Koltay. Upieczony w Wielki Piątek chleb nie był zjadany, tylko przechowywano go do następnego roku, wierząc, że przyniesie to domowi błogosławieństwo.
Wielki Piątek był też dniem, gdy na wieczorną mszę ubierano się w żałobną czerń, a w wielu rejonach zasłaniano też lustra w domu.
W Wielką Sobotę elementem liturgii w kościołach jest święcenie ognia, w którym na Węgrzech płoną święcone bazie i gałęzie krzaków cierniowych - powiedział PAP proboszcz parafii św. Antoniego w Egerze o. Paweł Cebula. Od zapalanego w nim paschału wierni zapalają swoje własne świece, które często zanoszą potem do domów.
„Dawniej ksiądz święcił większą ilość żaru ze spalonych baź i każdy zabierał trochę do domu, a potem wzniecał ogień u siebie. Święta moc dostawała się w ten sposób do domowego ognia” – powiedziała Koltay.
Jak dodała, poświęcone bazie wieszano też pod powałą, by zapobiec uderzeniu pioruna. ”Gdy bolało gardło, połykało się jedną bazię. Wierzono, że ponieważ są święcone, mają właściwość oddalania problemów - opowiada. - Dzisiaj jest w wielu miejscach zwyczaj, że święcone bazie zanosi się na cmentarz, ustawia w wazonie i upamiętnia w ten sposób zmarłych”.
O. Paweł Cebula: "W odróżnieniu od Polski na Węgrzech potrawy wielkanocne święci się nie w sobotę, tylko w niedzielę na porannej mszy". W koszyczkach Węgrzy przynoszą jajka, szynkę, chrzan, wielkanocny kołacz i często wino.
Wciąż podtrzymywane jest też na Węgrzech wierzenie, że zajączek przynosi dzieciom prezenty na Wielkanoc. Dawniej był też zwyczaj, że rodzice chrzestni dawali chrześniakom na Wielkanoc czerwone jajko albo pisankę.
„Dzieci dostają prezenty w poniedziałek. W wielu miejscach jest zwyczaj, że chowa się je w ogrodzie, a dzieci wychodzą i szukają. W naszej rodzinie też tak było. Układaliśmy dzieciom w ogrodzie gniazdka z trawy i kładliśmy tam czekoladowego zajączka, czerwone jajko i cukierki. Dzieci to uwielbiały” – mówi Koltay.
Pytana, skąd się wzięło popularne na Węgrzech wyobrażenie wielkanocnego zajączka przynoszącego czerwone jajko, etnografka mówi, że nie wiadomo z pewnością. Jedno z możliwych wyjaśnień nawiązuje do tradycji germańskiej: „Bogini Eostre, której święto obchodzono wiosną, miała pięknego ptaka, który znosił kolorowe jajka. Aż wpadła na pomysł, że ptaka zamieni w zajączka i od tego czasu zajączek turla czerwone jajka” - opowiada. Zdaniem Koltay kolor jajka może też nawiązywać do krwi kapiącej z ciała Chrystusa na krzyżu.
W odróżnieniu od Polski na Węgrzech potrawy wielkanocne święci się nie w sobotę, tylko w niedzielę na porannej mszy – podkreślił o. Cebula. W koszyczkach Węgrzy przynoszą jajka, szynkę, chrzan, wielkanocny kołacz i często wino.
Podczas postu dawniej w wielu miejscach nie jedzono nie tylko mięsa, ale też sera, jajek czy mleka. „W okolicach Segedynu katoliczki w niektórych miejscach jadły przez cały dzień tylko dwa czy trzy ziarna pszenicy i piły wodę” – podkreśliła Koltay.
Postną potrawą są natomiast na Węgrzech makówki, czyli rogaliki z ciasta drożdżowego namoczone w mleku i posypane makiem z cukrem. „Jak byłam dzieckiem, dziadkowie zawsze robili makówki. Jak ktoś ich nie lubi, to je kluski z makiem” – powiedziała.
Jak podkreśliła, post – podobnie jak inne tradycje – ulega przeobrażeniom. „Jest np. taka jego wersja, że nie je się przez 40 dni ulubionego dania, np. kremówki albo czekolady. Wielu moich znajomych pości w ten sposób. Następuje więc zmiana, ale mimo wszystko jest obecne pierwotne przesłanie postu, że nie tylko chodzi o cielesne przygotowanie, ale też duchowe” – zaznaczyła etnografka.
Z Budapesztu Małgorzata Wyrzykowska (PAP)
mw/ klm/ ro/