Domagamy się odwołania minister edukacji Anny Zalewskiej. Będziemy się tego domagali coraz ostrzej, jeżeli nie zrobi żadnego kroku, żeby załagodzić nasze nastroje – mówił w poniedziałek przewodniczący Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” Ryszard Proksa.
W poniedziałek w wielu miastach Polski, m.in. w Warszawie, Gdańsku, Łodzi, Kielcach i w Białymstoku, odbyły się konferencje prasowe nauczycielskich związków zawodowych, których przedstawiciele domagają się odwołania minister edukacji Anny Zalewskiej. We wspólnym stanowisku wskazali na "siedem grzechów głównych" Anny Zalewskiej. Według związkowców należą do nich m.in.: brak godnych podwyżek wynagrodzeń dla nauczycieli, wydłużenie ścieżki awansu zawodowego, wprowadzenie nowych, niekorzystnych dla nauczycieli przepisów dotyczących oceny pracy pedagogów i prowadzenie pozorowanego dialogu ze związkami zawodowymi.
Stanowisko delegatów KSOiW NSZZ "Solidarność", w którym domagali się odwołania minister edukacji, zostało skierowane do premiera Mateusza Morawieckiego już w maju tego roku. Wskazali wtedy w piśmie na "utracenie zaufania" do Anny Zalewskiej i wyrazili opinię, że "obecne propozycje Ministerstwa Edukacji Narodowej wprowadzają chaos organizacyjny w szkołach, dodatkową biurokrację, niezdrową rywalizację i pogłębią frustrację nauczycieli". Zauważyli też, że "postulat 15 proc. podwyżki od 1 stycznia 2018 r. wraz z rewaloryzacją również nie został spełniony".
Ryszard Proksa podkreślił na konferencji prasowej w Warszawie, że "nasza akcja trwa już prawie rok. Z każdym ministrem edukacji rozmawialiśmy o realizacji naszych postulatów i poprawie jakości naszej oświaty, ale bardzo wiele rzeczy dla nas bardzo ważnych i uciążliwych nie zostało zrealizowane do dziś". Jak wskazał, "wiele też zostało zrealizowanych, ale nasz najważniejszy postulat – znaczne zwiększenie wynagrodzenia nie zostało osiągnięte".
"Robimy konferencje lokalne, żeby uzmysłowić minister Zalewskiej i rządowi, że w oświacie wrze, że pora coś ustalić" – wyjaśnił przewodniczący KSOiW NSZZ "Solidarność". Podkreślił też, że "będziemy się domagali odwołania minister Zalewskiej coraz ostrzej, jeżeli nie zrobi żadnego kroku, żeby załagodzić nasze nastroje".
Jego zdaniem "ostatni boom gospodarczy w Polsce spowodował, że zamiast chociaż utrzymać płace nauczycieli na poziomie, to one drastycznie spadły, a we wszystkich innych branżach wzrosły".
Podobnego zdania jest przewodniczący regionalnej Solidarności w woj. świętokrzyskim Waldemar Bartosz, który wskazał na konferencji w Kielcach, że "rząd twierdzi, że stan finansów publicznych jest dobry". "Skoro tak jest, to dlaczego pieniędzy dla oświaty nie ma?" – pytał. "Skoro policjanci w czasie stosunkowo krótkiego protestu byli w stanie wywalczyć względnie duże podwyżki, to należy traktować tak samo inne grupy zawodowe" – mówił.
Na tym samym spotkaniu z dziennikarzami wtórował Bartoszowi wiceprzewodniczący regionalnej SOiW NSZZ "Solidarność" w woj. świętokrzyskim Marek Poniewierka. Wskazywał on, że "pensje nauczycielskie to tylko 80 proc. tego, co zarabiają osoby z wyższym wykształceniem w innych branżach". Przypomniał też, że od 1 kwietnia tego roku nauczyciel stażysta zarabia netto 1751 zł, a nauczyciele dyplomowani po 15 latach pracy mogą liczyć na pensję w wysokości 2377 zł.
Sekretarz regionalnej sekcji pracowników oświaty i wychowania NSZZ "Solidarność" w Białymstoku Agnieszka Zielenkiewicz zauważyła z kolei, że wielokrotne próby rozmów z minister edukacji Anną Zalewską nie powiodły się.
"Nie otrzymaliśmy tego, co było zapowiadane w kampanii wyborczej – podwyżki płac. Zarabiamy najmniej spośród ludzi z wyższym wykształceniem. Pani minister w mediach informuje, że zarobki nauczycieli wynoszą średnio 5 tys. zł. Nie jest to prawdą. Nauczyciel dyplomowany, magister z przygotowaniem pedagogicznym zarabia brutto 3,3 tys. zł" – mówiła Zielenkiewicz.
Na konferencji prasowej w Gdańsku przewodniczący regionalnej oświatowej "S" Wojciech Książek powiedział, że "w naszym przekonaniu 5 procent, które będzie od 1 stycznia 2019 r., to nie jest owe mityczne 1000 zł, o którym mówią wysocy przedstawiciele Ministerstwa Edukacji Narodowej – to jest tylko kilkadziesiąt złotych doliczone do płacy nauczyciela stażysty". Wskazał też, że "mamy świadomość, że nawet sklepy wielkopowierzchniowe na wejście dają płace ok. 3 tysięcy złotych brutto plus różne bonusy". Jego zdaniem "zaczynają być problemy z zatrudnianiem nauczycieli np. informatyki, fizyki i przedmiotów zawodowych – po prostu płaca w oświacie jest za mało konkurencyjna".
W odniesieniu do tej sprawy minister Zalewska powiedziała w poniedziałek, że "to są grzechy z maja. Sporo się wydarzyło od maja. Po pierwsze nie ma już regulaminów i nie ma tych szczegółowych kryteriów, a pracujemy nad zapisami, które będą satysfakcjonować związkowców".
Zapowiedziała też powołanie zespołu, który przeanalizuje przepisy pod kątem biurokracji i zmniejszenia jej. "To nie są zdarzenia, które mogą się zadziać w ciągu jednego tygodnia. Mam nadzieję, że te rekomendacje będą już gotowe w pierwszym semestrze" – powiedziała.
Mówiąc o podwyżkach, przypomniała, że ostatnia podwyżka za rządów PO-PSL była w 2012 r. "To było 3,8 proc. wypłacane z pieniędzy samorządowców" – powiedziała. Zaznaczyła, że obecnie "odpowiedzialnie subwencja oświatowa rośnie, jak nigdy jeszcze nie rosła – 4 mld zł w ciągu roku i dziewięciu miesięcy". Jak mówiła, w związku z tym nauczyciele dostali podwyżkę w kwietniu tego roku, a następną dostaną w styczniu. Podkreśliła, że łącznie te dwie podwyżki – kwietniowa i styczniowa dają wzrost wynagrodzeń nauczycieli o 10,35 proc. "To są już spore pieniądze" – oceniła. Przypomniała, że na styczeń 2020 r. zaplanowano kolejną podwyżkę – łącznie te trzy podwyżki mają dać wzrost wynagrodzeń o 15,8 proc. (PAP)
Autorzy: Dorota Stelmaszczyk, Danuta Starzyńska-Rosiecka, Katarzyna Bańcer, Janusz Majewski, Robert Pietrzak
dst/ dsr/ ban/ maj/ rop/ joz/