Reforma edukacji jest wynikiem tego, o czym mówili rodzice i nauczyciele; trudno analizować całą reformę bez zwrócenia uwagi na zmiany, jakie się dokonały w Polsce - powiedział w poniedziałek wiceminister edukacji narodowej Maciej Kopeć.
W poniedziałek odbyło posiedzenie Senackiego Zespołu Monitorowania Praworządności zatytułowane "Ustawy zmieniające oświatę a oświatowa rzeczywistość – wrzesień 2017". Celem spotkania było omówienie zmian, jakie zaszły w oświacie w trakcie pierwszego miesiąca funkcjonowania reformy edukacji. Udział w spotkaniu wzięli m.in. przedstawiciele Związku Miast Polskich, Związku Gmin Wiejskich, Związku Powiatów Polskich oraz Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Współzałożycielka ruchu Rodzice przeciw Reformie Edukacji Dorota Łoboda powiedziała, że tempo wprowadzania nowych podstaw programowych sprawiło, że "nie było czasu na rzetelną debatę oraz przygotowanie i dostarczenie na czas podręczników". Jak mówiła, z całej Polski płyną sygnały, że we wrześniu brakowało podręczników; w październiku część podręczników nadal nie dotarła. Dodała, że dotacja z MEN na materiały ćwiczeniowe jest zbyt niska i szkoły domagają się od rodziców ponoszenia dodatkowych kosztów.
Łoboda zwróciła też uwagę, że nowe podstawy programowe są przeładowane - wymagają od dzieci nauki pamięciowej i opanowania ogromnej ilości wiedzy; dzieci spędzają wiele godzin w szkole na lekcjach i na odrabianiu prac domowych. Podkreśliła też, że przez pozostawienie w szkołach starszych roczników klasy są przeładowane i brakuje sal; zajęcia odbywają się np. w bibliotekach, stołówkach, a lekcje WF - na korytarzu.
"Przerzucanie odpowiedzialności przez panią minister na samorządy czy dyrekcje szkół jest nieodpowiedzialne. Bo gdyby nie reforma prowadzona przez ministerstwo w tak szaleńczym tempie, bez konsultacji, bez wzięcia pod uwagę opinii ekspertów, samorządowców, nauczycieli i rodziców, polskie dzieci nie byłyby przedmiotem eksperymentu edukacyjnego, którego w tej chwili doświadczają" - zaznaczała Łoboda.
Zdaniem Urszuli Woźniak ze Związku Nauczycielstwa Polskiego zmiany w oświacie "nie były przygotowane, przemyślane i policzone", natomiast "bezkosztowa reforma już kosztowała samorządy ok. 1 mld zł".
Woźniak wyliczała, że w wyniku reformy 6,5 tys. nauczycieli odeszło z pracy, zostało zwolnionych lub nie przedłużono im umów; ponad 18,5 tys. ma ograniczony etat lub pracuje w kilku szkołach; 2,3 tys. przeszło na świadczenia kompensacyjne lub emerytury. Jak mówiła, są szkoły, z których odeszło ponad 50 proc. kadry pedagogicznej. Pracę stracili również pracownicy administracji i obsługi szkół.
Wśród innych problemów Woźniak wymieniła także m.in. przypadki przepełnionych szkół, pustych gimnazjów, lekcji prowadzonych na korytarzach, problemy bibliotek szkolnych niedysponujących księgozbiorami dla klas VII i VIII. "W szkołach zapanował chaos organizacyjny taki, jakiego jeszcze nie było" - oceniła.
Kopeć podkreślił, że reforma jest wynikiem tego, o czym mówili rodzice i nauczyciele podczas spotkań z MEN, oraz tego, co wychodziło w czasie badań prowadzonych m.in. przez Instytut Badań Edukacyjnych (IBE). "Trudno całą reformę analizować bez zwrócenia uwagi na zmiany, jakie się dokonały w Polsce - jeżeli chodzi o rodziców i ich oczekiwania, status ekonomiczny, społeczny; (...) różnice między miastem a wsią" - podkreślił.
Odnosząc się do kwestii podręczników, wiceminister zwrócił uwagę, że obecna sytuacja jest nie tyle nową z punktu widzenia wprowadzania reformy, ale dlatego, że "po raz pierwszy podręczników było więcej". "Dlatego, że wszystkie dzieci objęte obowiązkiem szkolnym miały dostęp do darmowego podręcznika i inaczej, niż w latach poprzednich, mieliśmy do czynienia z pluralizmem, jeżeli chodzi o edukację (w klasach) 1-3. Wcześniej, jak pamiętamy, był jeden elementarz narzucony przez MEN" - mówił Kopeć.
Komentując kwestię przepełnienia w klasach, wiceminister powiedział, że w przypadku Warszawy ta kwestia nie jest nowa. Jego zdaniem łączy się np. z obowiązkiem posyłania 6-latków do szkół. "Nawet po zniesieniu tego (obowiązku) był taki moment, że samorządy ze względu zapewne na różnice między subwencją a dotacją były skłonne zachęcać do tego, aby jednak dzieci znalazły się w szkole. I oczywiście dzisiaj jest to poniekąd skutek tamtych wcześniejszych działań, niezwiązany z reformą" - podkreślił.
Odnosząc się do zwolnień nauczycieli, Kopeć zaznaczył, że to, o czym mówiła Woźniak "dotyczy pewnej fluktuacji kadr, która następowała". "W ciągu ostatnich 10 lat, gdybyśmy popatrzyli na art. 20 Karty Nauczyciela, czyli tam, gdzie faktycznie zwolniono nauczycieli, to zwolniono 47 tys. Czyli mamy do czynienia z niżem, który zwalnia" - podkreślił. Jednocześnie zaznaczył, że przez platformę prowadzoną przez kuratorów przewinęło się 59 tys. ofert dla nauczycieli.
"Cały czas widzieliśmy, że istnieje takie zapotrzebowanie i nie ma na dzisiaj żadnych przesłanek do tego, by stwierdzić, że te wyliczenia, o których mówiło MEN, czyli to, które dotyczyło zmian w zatrudnieniu, a więc zwiększenia tego zatrudnienia z tytułu różnej liczby godzin w klasie VII i VIII w stosunku do klasy I i II gimnazjum i liczby oddziałów klas VI i VII w stosunku do I czy VIII szkoły podstawowej, one są poprawne. Czyli inaczej mówiąc, ta zwiększona liczba etatów będzie" - podkreślił Kopeć.
Z nowym rokiem szkolnym 2017/2018 rozpoczęła się reforma edukacji. Zmieniana jest struktura szkół - uczniowie, którzy w czerwcu skończyli VI klasę, zamiast do gimnazjów, poszli do VII klas. Docelowo system edukacji będzie obejmować: 8-letnią szkołę podstawową, 4-letnie liceum, 5-letnie technikum, 3-letnią szkołę branżową I stopnia, 2-letnią szkołę branżową II stopnia, 3-letnią szkołę specjalną przysposabiającą do pracy i szkołę policealną; gimnazja będą zlikwidowane.(PAP)
autor: Paweł Dembowski
edytor: Agata Szczepańska
pd/ akw/