Serial "Czterej pancerni i pies" – choć mija się z faktami historycznymi - pozostaje dużym osiągnięciem kultury popularnej w PRL-u – mówi PAP historyk MHP dr Łukasz Jasina. 50 lat temu na ekranach telewizorów pojawił się pierwszy odcinek serialu o Janku Kosie i jego kolegach czołgistach.
PAP: W PRL-u serial "Czterej pancerni i pies" był wielopokoleniowym fenomenem. W internecie można znaleźć mnóstwo informacji o odcinkach i ich postaciach, także analizy popełnionych błędów przez twórców. Prawdziwe szaleństwo...
Dr Łukasz Jasina: Bez wątpienia to serial kultowy i duże osiągnięcie w kulturze popularnej PRL, ale jak to się stało, że stał się takim fenomenem? Do końca nie wiadomo. Na początku być może dlatego, że po prostu innych seriali nie puszczano i był to jedyny serial emitowany w czasie wielkiej oglądalności. On zresztą miał zdobyć popularność, w jego powstanie zainwestowano duże środki, aby uatrakcyjnić program Telewizji Polskiej w 1966 roku, czyli w czasie obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Ale niezależnie od tego filmowa opowieść o pancerniakach miała całkiem sprawnie napisany scenariusz. To jednak jest bardzo ciekawa historia, a że w pewnych sytuacjach kompletnie nierealna, to już zazwyczaj widzów nie obchodziło.
Dodatkowo doskonała gra aktorska. To jest debiut aktorów, którzy później zrobili ogromną karierę w polskiej telewizji i w polskim filmie, jak na przykład Janusz Gajos, który wcześniej miał tylko kilka debiutanckich ról, m.in. w kompletnie dziś zapomnianym filmie "Panienka z okienka". Poza tym grają tam Franciszek Pieczka czy Roman Wilhelmi, w obsadzie znaleźli się jeszcze Wiesław Gołas i Włodzimierz Press. Ponadto "Czterej pancerni i pies" po raz pierwszy w Polsce i w polskiej telewizji po 1945 roku przedstawiają zesłanie do Związku Radzieckiego. Znajdujemy w nim ważny dla społeczeństwa motyw wojenny - Polacy 20 lat po wojnie byli bardzo mocno związani z wojenną traumą i ten serial pomagał im w jakimś stopniu się z nią rozliczyć. Była tam wreszcie miłość, był tam wspaniały zwierzak, czyli Szarik.
I już po pierwszej emisji serial zaczął żyć własnym życiem. Warto przypomnieć, że pierwotnie serial miał się zakończyć po kilku odcinkach, po śmierci Olgierda nad wybrzeżem Bałtyku, tuż po zdobyciu Gdańska przez załogę "Rudego". Serial ten jednak ciągnął się znacznie dłużej i dotarł aż do zdobycia Kolumny Zwycięstwa w Berlinie, co było efektem chyba pierwszych w historii Polski Ludowej próśb widzów. Widzowie domagali się, by serial był kontynuowany.
PAP: I Janusz Przymanowski, pułkownik ludowego Wojska Polskiego, który był autorem "Czterech pancernych i psa" ciąg dalszy serialu - ku radości wielu - dopisał.
Dr Łukasz Jasina: Janusz Przymanowski był bardzo ciekawym człowiekiem - żołnierzem, który tak jak "czterech pancernych" przeszedł bojowy szlak spod Lenino do Berlina. Był dziennikarzem i pisarzem bardzo dumnym ze swojej książki o czołgistach, zarobił też na niej bardzo dużo pieniędzy. I tak bardzo utożsamił się z bohaterami swojej powieści, że pod koniec życia zdecydował, by po śmierci jego zwłoki skremować i pochować w łusce od wielkiego, czołgowego naboju.
Fenomenu takiego jakim jest serial "Czterech pancernych i pies" nie da się czasami logicznie zanalizować. Ludziom się ten serial spodobał, a to, że nie miał związków z rzeczywistością, nie miało już dla widzów najmniejszego znaczenia. A fani po 50 latach od emisji pierwszego odcinka ciągle o tym serialu pamiętają.
PAP: Pamiętają, ale czy mimo niewątpliwych fabularnych zalet, serial ten nie wyrządził szkód w edukacji historycznej młodych Polaków? Prawdziwe relacje polsko-radzieckie dalekie były od tych serialowych.
Dr Łukasz Jasina: Owszem, choć serialowi udaje się też uniknąć cenzorskich raf, na przykład nikt nie zadał pytania, dlaczego Janek Kos w poszukiwaniu ojca w głębi Rosji znajduje się aż pod granicą z Mandżurią (Stalin pytany przez gen. Andersa o poszukiwanych oficerów polskich, których NKWD zamordowała w ramach zbrodni katyńskiej, odpowiedział, że mogli uciec do Mandżurii - PAP).
Wrogami jednak są tylko i wyłącznie Niemcy, o co zresztą chodziło propagandzie PRL-u. Innym propagandowym zabiegiem, co często podnoszono po 1989 roku, było to, że jedyną polską armią w tym serialu jest ludowe Wojsko Polskie, które swój szlak bojowy zaczęło od bitwy pod Lenino. Ale tak wyglądała propaganda w Polsce w 1966 roku. Mimo że już wspominano, choć w ograniczonym zakresie, czyn bojowy Polaków pod Monte Cassino czy żołnierzy gen. Stanisława Maczka, to jednak rządzący chcieli pokazać, że "prawdziwą wolność" Polsce przynieśli żołnierze idący spod Lenino. To im wznoszono pomniki, to oni byli bohaterami państwowych uroczystości.
PAP: Innym ciekawym wątkiem w "pancernych" jest starcie cywilizacji Wschodu i Zachodu. Polacy dzielnie walczą z Niemcami, ale co rusz fascynuje ich niemiecka technika. Gustlikowi na przykład podoba się samochód niemieckiego generała, bohaterowie serialu podziwiają patefon.
Dr Łukasz Jasina: Cenzura w okresie PRL pozwalała na fascynacje możliwościami technicznymi Niemców, bo przecież jakoś trzeba było usprawiedliwić to, że wojska Wehrmachtu doszły aż do Moskwy czy do Leningradu. Ta techniczna przewaga Niemców była zawsze przypominana, ale z drugiej strony "Czterej pancerni" nieśli też pewien mit ludowy. Oni zawsze - dzięki własnemu słowiańskiemu sprytowi, z tą niemiecką techniką sobie radzili, nawet kiedy byli słabsi.
PAP: Dzisiaj podnosi się potrzebę polityki historycznej i umacniania wizerunku Polski na świecie poprzez filmy o naszej narodowej - w najlepszym sensie tego słowa - historii.
Dr Łukasz Jasina: Jeśli już akceptujemy politykę historyczną, to musimy sobie zdawać sprawę, że nie ma chyba lepszego dla niej narzędzia niż kino. Amerykańska polityka historyczna jest głównie realizowana za pomocą kina, również w bardzo dużym stopniu polityka rosyjska.
Ale uwaga - to jest też potencjalna pułapka, bo pomimo czasem ogromnych środków nie da się zaplanować sukcesu filmu historycznego. "Czterej pancerni i pies" - w zamiarze ich twórców - nie mieli przecież być największym serialowym przebojem w Polsce Ludowej. To wyszło trochę przypadkowo dzięki splotowi pozytywnych okoliczności. W PRL-u inwestowano ogromne środki na przykład w niektóre dzieła państwa Petelskich czy w filmy wojenne Jerzego Passendorfera, które jednak żadnego sukcesu nie odniosły.
Dla obecnych twórców polityki historycznej powinno to być ostrzeżenie. Należy pamiętać, że nigdy do końca nie wiadomo jaki film odniesie sukces. Nie można tego zaplanować i można zainwestować ogromne pieniądze w coś, co zupełnie nie wzbudzi zainteresowania wśród widzów.
Rozmawiał Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ ls/