Do kin w USA trafił właśnie "Ostatni niesprawiedliwy", film dokumentalny Claude'a Lanzmanna - autora głośnego "Shoah" z 1985 r. Nowy film przedstawia niezwykłą historię uznawanego przez wielu za kolaboranta szefa Żydowskiej Rady Starszych w getcie w Terezinie.
Nowy film Lanzmanna (ang. The Last of the Unjust) jest dziełem zupełnie innymi niż "Shoah". W 9,5-godzinnym i wielokrotnie nagradzanym dokumencie francuski reżyser przeprowadzał wywiady z wieloma świadkami Holokaustu w różnych krajach. W "Ostatnim niesprawiedliwym" Lamzmann koncentruje się tylko na jednym człowieku: byłym rabinie z Wiednia Benjaminie Murmelsteinie, którego Adolf Eichmann mianował ostatnim przewodniczącym Żydowskiej Rady Starszych w powstałym w 1941 r. tzw. modelowym getcie w Terezinie (Theresienstadt) w okupowanych Czechach.
Obóz był przedstawiany światowej opinii jako "prezent Fuehrera dla Żydów", niemal jako spa czy sanatorium dla starszych Żydów - przypomina Lanzmann. Na załączonych w filmie nagranych przez nazistów propagandowych zdjęciach widać wyreżyserowane sceny - śpiewających czy grających w piłkę nożną radosnych Żydów. W rzeczywistości był to obóz koncentracyjny, w którym zmarło ponad 30 tys. osób, a kolejne dziesiątki tysięcy wyjechało "transportami śmierci" do Auschwitz.
W "Ostatnim niesprawiedliwym" Lamzmann koncentruje się tylko na jednym człowieku: byłym rabinie z Wiednia Benjaminie Murmelsteinie, którego Adolf Eichmann mianował ostatnim przewodniczącym Żydowskiej Rady Starszych w powstałym w 1941 r. tzw. modelowym getcie w Terezinie (Theresienstadt) w okupowanych Czechach.
Murmelstein, jak zauważa w swej recenzji "New York Review of Books", był po wojnie oskarżony o współpracę z Niemcami. Siedział 18 miesięcy w więzieniu podczas procesu w Czechach, który zakończył się uniewinnieniem. Wielu prominentnych Żydów, jak np. prof. filozofii Gershom Scholem, uważało jednak, że zasługiwał na powieszenie. Murmelstein do śmierci w 1989 roku żył na dobrowolnym wygnaniu w Rzymie. Na jego pogrzebie wspólnota żydowska zakazała odmówienia modlitwy za zmarłych - kadiszu.
3,5-godzinny film jest w znacznej części wywiadem nakręconym przez Lanzmanna z Murmelsteinem w 1975 r. w Rzymie. Lanzmann, choć zadaje mu trudne pytania, bierze swego antybohatera w obronę i tego nie ukrywa. "W ciągu spędzonego z nim tygodnia polubiłem go. On nie kłamie" - uprzedza reżyser w napisach otwierających projekcję filmu.
Murmelstein opowiada niezwykłą historię swoich "negocjacji z diabłem". Był - jak przyznał - jednym z dwóch Żydów, któremu Eichmann pozwolił siedzieć w swojej obecności. Zapewnia jednak, że próbował chronić deportowanych, a o tym, że transporty jechały na śmierć do Auschwitz, a nie "na Wschód" jak twierdzili Niemcy, dowiedział się po wojnie. Pełniąc funkcję "Starszego" był - jak mówi - "między młotem a kowadłem", niezdolnym do zaspokojenia Żydów i Nazistów jednocześnie.
Gdy na potrzeby wizytacji Czerwonego Krzyża Niemcy nakazali upiększyć obóz, nie odmówił. W wywiadzie argumentuje, że kierował się logiką, iż lepiej, by świat o obozie wiedział, nawet przez pryzmat kłamstwa. "Jeśli (naziści) by nas ukrywali, to mogliby nas zabić" - tłumaczy. Wykonywał też inne polecenia. Zapewnia jednak, że wprowadził 70-godzinny tydzień pracy, dlatego, by obóz w Terezinie stał się dla Niemców "ekonomicznie niezbędny" i nie został przekształcony w miejsce zagłady. By powstrzymać siejącą wśród więźniów śmierć epidemię tyfusu, zarządził przymusowe szczepienia, odmawiając jedzenia tym więziom, którzy nie chcieli przyjąć szczepionki.
W pewnym momencie, gdy Murmelstein opowiada ze szczegółami o organizacji pracy w obozie, Lanzmann mu przerywa i przypomina, że przecież było to piekło. "Mam wrażenie, że nie miałeś ludzkich uczuć" - stwierdza reżyser. "Wyobraź sobie chirurga, który ma tak dobre serce, że zaczyna płakać w czasie operacją. On musi być bezlitosny, aby uratować pacjenta" - odpowiada Murmelstein. Porównuje się nawet do Sancha Pansy, pragmatycznego giermka, któremu udało się pewnych rzeczy dokonać w przeciwieństwie do romantycznego błędnego rycerza Don Kichota.
Z filmu wyłania się nowy obraz Eichmanna, głównego koordynatora wykonania planu tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Murmelstein miał z nim wiele do czynienia przez siedem lat, już od 1938 r., gdy jako jednemu z głównych rabinów Wiednia Eichmann zlecił mu współorganizowanie emigracji Żydów z Austrii. Murmelstein, jak zauważa w swej recenzji "New York Times", przedstawia Eichmanna jako "skorumpowanego, kapryśnego gangstera", którego działania motywowane były chciwością i ideologią. To kłóci się z portretem "banalnego urzędnika i lodowatego technokraty", jaki nakreśliła w swej głośnej książce "Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła" Hannah Arendt. Eichmann nie był przeciętny; "był demonem" - mówi Lanzmann.
W filmie pojawia się też polski wątek. Tuż po niemieckiej okupacji Polski, Murmelstein został wysłany przez Eichmanna w październiku 1939 r. z pierwszym transportem Żydów z Austrii do Niska, gdzie na bagnistych terenach nad Sanem, hitlerowcy planowali założyć żydowską kolonię pod nadzorem SS. W autorskim komentarzu Lanzmann stwierdza, że niemiecki pomysł, by przesiedlać ludność żydowską do osobnych kolonii narodził się przed wojną i miał zwolenników także w Polsce. Lanzmann przekonuje, że Polska była tak bardzo zainteresowana kupnem od Francji wyspy Madagaskar, by wysłać tam Żydów, że minister spraw zagranicznych Józef Beck rozmawiał w tej sprawie ze swym niemieckim odpowiednikiem Joachim von Ribbentropem.
W kulminacyjnej scenie filmu, nagranej pod Łukiem Tytusa na Forum Romanum, Lanzmann wydaje się solidaryzować ze swym bohaterem; obejmuje go, a nawet zachwala jego siłę. Murmelstein przyznaje, że zarówno on jak i inni członkowie Rady Starszych zasługują na potępienie, ale nie na osądzenie.
Pokazywany w kinach od 7 lutego film zbiera doskonałe recenzje w amerykańskiej prasie. "Żadna postać, jaką można zobaczyć w tym roku na ekranach kin, nie będzie miała takiego wpływu jak Benjamin Mrmelstein" - napisał recenzent tygodnika "New Yorker".
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
icz/ jhp/ drag/