Przyjaciele i współpracownicy Władysława Bartoszewskiego - m.in. Zdzisław Najder, Radosław Sikorski, Andrzej Celiński - opowiadają o nim w tomie wspomnień zebranych przez Jerzego Kubraka. Książka niedawno trafiła do księgarń.
Władysław Bartoszewski w oczach przyjaciół jest postacią barwną i nietuzinkową. W wielu opowieściach powtarzają się zachwyty nad jego witalnością i energią, optymizmem, encyklopedyczną pamięcią, doświadczeniem.
Jerzy Kubrak: "On jest jak firma z długoletnią tradycją: im starszy, tym większą ma renomę".
Stałym elementem opowieści o Bartoszewskim jest fakt, że mówi on bardzo szybko i - gdy dojdzie do głosu - bardzo długo. Jerzy Kubrak przytacza wspomnienie Aleksandra Kwaśniewskiego, któremu Bartoszewski pochwalił się kiedyś, że miał "świetną rozmowę z Iwanowem". "+Proszę pana, przez godzinę, muszę przyznać, w ogóle go do głosu nie dopuściłem+ - opowiada rozpromieniony Bartoszewski. +Czy jest pan pewny, że to była dobra rozmowa?+ – dopytuje Kwaśniewski. +Oczywiście, przecież i tak wiem, co on by powiedział+ – kwituje Bartoszewski" - pisze Jerzy Kubrak.
Z podziwu nad niebywałymi zdolnościami oratorskimi i tempem mówienia Bartoszewskiego nie może wyjść również Radosław Sikorski. "Spekulowano, że to świadoma taktyka negocjacyjna, dotycząca ważnych dla Polski spraw najróżniejszych, która miała doprowadzić rozmówców do stanu, w którym powiedzą: zgadzamy się na wszystko, tylko niech już przestanie" – wspominał Sikorski. Jedyna osoba, która Bartoszewskiego potrafi zmitygować, gdy się rozgada, jest jego żona - Zofia Bartoszewska.
Wiesław Chrzanowski wspomina, że już w latach 50., w więzieniu Bartoszewskiego nazywali "Zatopkiem od mówienia". Pseudonim nawiązywał do postaci sławnego wtedy czeskiego długodystansowca, który wygrywał wszystkie zawody - Emila Zatopka. Bartoszewskiego nazywano tak, ponieważ mówił szybko, długo i nigdy się nie męczył.
Doświadczenie więzienne z lat 50. przydało się Bartoszewskiemu w czasie stanu wojennego, gdy został internowany. "Strażnicy upychają w celach po kilkanaście osób. Bartoszewskiemu przypada kwatera nr 9. +Eeee! Nie pod takimi celami się siedziało+ - rzuca fachowo. +Muszą być dyżury+ - dodaje z doświadczeniem. Łapie za szczotkę i pierwszy zamiata podłogę" - wspominał Grzegorz Rossa. W ośrodku internowania w Jaworzu Bartoszewski objął funkcję "starosty" - osoby wyznaczonej przez współwięźniów do pertraktowania ze strażnikami. Załatwił przesunięcie pory gaszenia światła, prawo otrzymywania paczek z lekami i ciepłymi rzeczami, a nawet szminki dla uwięzionych kobiet. Bartoszewski prowadził też w Jaworznie cykl wykładów z najnowszej historii Polski.
Władysław Bartoszewski w oczach przyjaciół jest postacią barwną i nietuzinkową. W wielu opowieściach powtarzają się zachwyty nad jego witalnością i energią, optymizmem, encyklopedyczną pamięcią, doświadczeniem.
Wielu nazywa go profesorem, ale formalnie Bartoszewski nie ma nawet tytułu magistra. Studia polonistyczne doprowadził do czwartego roku, ale nie zrobił magisterium, bo trafił do więzienia. Gdy po pięciu latach wyszedł na wolność, przygotował co prawda pracę magisterską, ale rektor UW w 1962 roku skreślił go z listy studentów zaocznych. Po opublikowaniu przez Bartoszewskiego kilku książek historycznych zaproszono go do wykładania na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie studenci zwracali się do niego "panie profesorze". "Do dziś wiele osób mnie tak określa. Sam siebie tak nie nazywam, choć mam kilka doktoratów honorowych" - wyjaśnia Bartoszewski.
Mówi o sobie: „wesoły staruszek”. "W wieku 68 lat zostałem dyplomatą, ambasadorem. Ministrem mając 73, senatorem - 75, ministrem po raz drugi - 78. Można powiedzieć, że przywykłem" - mówił Bartoszewski.
"On jest jak firma z długoletnią tradycją: im starszy, tym większą ma renomę" - podkreśla Kubrak. W tym roku Władysław Bartoszewski skończył 89 lat.
Książkę "Bartoszewski. Opowieści przyjaciół" opublikowało wydawnictwo Czerwone i Czarne. (PAP)
aszw/ hes/