Nieznane fakty z przygotowań polskiej kadry do mistrzostw świata w RFN w 1974 r., jej drogę do największego w dziejach kraju sukcesu w piłce nożnej, a także anegdoty o piłkarzach i trenerach przybliża Karolina Apiecionek w książce „Mundial ’74. Dogrywka”.
Publikacja przybliża okoliczności zdobycia przez Polskę 3. miejsca na mundialu w RFN w 1974 r., w czasach – jak pisze Apiecionek – dużego zapotrzebowania politycznego na sukces sportowy.
Przed turniejem w środowisku piłkarskim polską ekipę traktowano jednak jak „chłopców do bicia”. Złoto wywalczone przez polską reprezentację na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium w 1972 r. dla znawców futbolu nie było wiarygodnym miernikiem wartości polskiej kadry. „Złotego medalu olimpijskiego naszej reprezentacji świat zawodowego futbolu w ogóle nie zauważył, i słusznie, bo z punktu widzenia profesjonalistów, to jednak były zawody drugiej kategorii” – wyjaśnia autorce dziennikarz sportowy Stefan Szczepłek.
Zanim po raz drugi Polska wystąpiła na najważniejszej piłkarskiej imprezie świata (pierwszy raz zagrała na mundialu w 1938 r.), zaskoczyła piłkarski świat nadspodziewanie dobrą postawą w rozgrywkach eliminacyjnych. O awansie polskiej reprezentacji przesądził pamiętny remis 1:1 w meczu z Anglią rozegranym na stadionie Wembley w październiku 1973 r.
Zanim po raz drugi Polska wystąpiła na najważniejszej piłkarskiej imprezie świata (pierwszy raz zagrała na mundialu w 1938 r.), zaskoczyła piłkarski świat nadspodziewanie dobrą postawą w rozgrywkach eliminacyjnych. O awansie polskiej reprezentacji przesądził pamiętny remis 1:1 w meczu z Anglią rozegranym na stadionie Wembley w październiku 1973 r. „Lato, w środku mamy dwóch zawodników, proszę państwa, Grzegorz Lato sam, McFarland, ucieka teraz Gadocha, Domarski... gol! Gol! Proszę państwa, sensacja na Wembley” – reagował na bramkę dla Polski strzeloną przez Jana Domarskiego Jan Ciszewski, który komentował spotkanie.
W konfrontacji z Anglikami groźnej kontuzji nabawił się Włodzimierz Lubański, jedna z gwiazd reprezentacji Polski. Jego występ na mundialu był wykluczony. Zastąpił go Andrzej Szarmach, który – jak się okazało - doskonale sprawdził się na niemieckich boiskach w roli jokera. „Lato-Szarmach-Gadocha to był najlepszy atak świata” – tłumaczy Szczepłek.
Przed mundialem Polacy trenowali w kiepskich warunkach w Zakopanem. Na zgrupowaniu Cyganki wywróżyły „Orłom Górskiego” sukces. Biorąc pod uwagę wynik losowania grup turniejowych, mało kto wierzył jednak, że Polacy w ogóle wyjdą z grupy. Przewidywano, że w starciach z Argentyną i Włochami (wicemistrzem świata z 1970 r.) polska reprezentacja nie będzie mieć szans; z kolei mecz z Haiti, outsiderami z Karaibów, miał zakończyć się łatwym zwycięstwem Polaków.
Po przyjeździe do Niemiec Polacy zamieszkali w Murrhardt, z czego byli bardzo zadowoleni. Trenowali w znakomitych warunkach, a o świetnym stanie murawy, jaką zastali w Niemczech, mogli wcześniej w Polsce tylko pomarzyć. „Gdy wyszliśmy na pierwszy trening, to zawodnicy się rzucili na trawę i tarzali z taką radochą... Bo to dywan był. Dywan! (...) Tak to było perfekcyjnie przygotowane” – wspomina ówczesny II trener reprezentacji Andrzej Strejlau.
W publikacji zamieszczono wiele ciekawostek z życia prywatnego polskich piłkarzy. Jan Tomaszewski uchodził za najlepszego tancerza, przy czym nie był pozbawiony cech przywódczych, a Jerzy Gorgoń miał „najmocniejszą głowę” i przykładał dużą wagę do wyglądu zewnętrznego. Gorgoń, z pochodzenia Ślązak, słabo mówił po polsku, a piłkarze pochodzący z różnych stron kraju mieli o sobie stereotypowe zdanie. Władysław Żmuda nazywał krakusów „centusiami”. „Chodziliśmy razem na piwo, ale gdy przychodziło do płacenia, krakusów nie było (śmiech)” – wyjawia polski obrońca. Największym kawalarzem, „człowiekiem-orkiestrą” był rezerwowy Adam Musiał. Niekwestionowanym autorytetem cieszył się kapitan drużyny Kazimierz Deyna. Jak wspomina Musiał, miał on jednak coś z dziwaka. „Nie mieszkał nigdy z żadnym z nas, tylko ze swoim masażystą, Marianem. Szliśmy bandą na piwo czy na zakupy, a Deyna zawsze w drugą stronę” – wspominał piłkarz.
Po awansie do kolejnej fazy, Polacy wygrali 1:0 ze Szwedami i pokonali Jugosławię 2:1. Po tym przyszedł pamiętny „mecz na wodzie” z gospodarzami turnieju – RFN. Na piętnaście minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego zwycięską bramkę dla naszych rywali zdobył „lis pola karnego”, niezawodny Gerd Mueller.
Nie wszyscy kadrowicze darzyli się sympatią – przykładem były stosunki Deyny z Robertem Gadochą. „Wieczna rywalizacja o to, kto lepszy w Legii, kto kapitanem reprezentacji, kto ma strzelać karnego. Oni się nienawidzili” – ocenia relacje obu piłkarzy dziennikarz sportowy Paweł Zarzeczny.
Rozmówcy autorki mówią, że postacią, na temat której piłkarze mieli mieszane uczucia był asystent trenera Górskiego, Jacek Gmoch. Miał opinię skąpca, a piłkarze często robili sobie z niego żarty.
Jak przypomina Jan Tomaszewski, w chwilach wolnych od treningu piłkarze mogli pozwolić sobie na wypicie piwa, ale „nikomu do głowy nie przyszło ubzdryngolić się, tak jak teraz (...) Pan Kazimierz mawiał: +Kobiety, wino, śpiew – wszystko jest dla ludzi. Trzeba tylko wiedzieć gdzie, z kim i ile+”.
Pierwsze spotkanie polskiej reprezentacji na Mundialu zakończyło się sporą niespodzianką. W meczu z potentatem – Argentyną Polacy wygrali 3:2. Po spotkaniu niemiecka gazeta „Bild Zeitung” napisała, że polscy piłkarze brali doping.
Po meczu z wicemistrzami świata przyszedł czas na „spacerek” z Haiti, które Polska ograła 7:0. Po spotkaniu Polska z kompletem punktów (za zwycięstwo przyznawano wówczas 2 punkty, a nie 3 jak obecnie) przewodziła w grupie. Jak wspomina Szczepłek, „Po drugiej wygranej rozległy się głosy: „Jezu, idą na mistrza świata!”.
Za zwycięstwo 2:1 z kolejnym, po Argentynie, faworytem grupy – Włochami, polscy piłkarze otrzymali złote zegarki od pewnego włoskiego przedsiębiorcy. Po meczu wybuchła afera, gdy okazało się, że działacze włoskiej reprezentacji chcieli przekupić pewnych awansu z grupy Polaków. W podzięce za korzystny wynik Argentyńczycy przysłali Polakom dwa kosze soczystych jabłek.
W 2005 r. Lato wyjawił, że korzyść majątkową od Argentyńczyków w wysokości 20 tys. dolarów przyjął Robert Gadocha. Ten jednak zaprzeczył, jakoby dał się wówczas przekupić.
Największy sukces polskiego futbolu w dziejach nie mógł nie zostać zauważony po powrocie reprezentacji do kraju. Na ulicach Warszawy piłkarzy witały tłumy, a szampanem ugościł ich pierwszy sekretarz PZPR Edward Gierek.
Po awansie do kolejnej fazy, Polacy wygrali 1:0 ze Szwedami i pokonali Jugosławię 2:1. Po tym przyszedł pamiętny „mecz na wodzie” z gospodarzami turnieju – RFN. Na piętnaście minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego zwycięską bramkę dla naszych rywali zdobył „lis pola karnego”, niezawodny Gerd Mueller.
Porażka z RFN sprawiła, że Polacy zagrali w „finale pocieszenia” z naszpikowaną gwiazdami Brazylią. Gol Grzegorza Laty po samotnym rajdzie prawą stroną boiska przesądził o zwycięstwie polskiej reprezentacji. Zapewnił Polakom trzecie miejsce na Mundialu (za które przyznawano wówczas srebrne medale) a Lacie – z siedmioma bramkami – tytuł króla strzelców najważniejszej piłkarskiej imprezy świata.
Największy sukces polskiego futbolu w dziejach nie mógł nie zostać zauważony po powrocie reprezentacji do kraju. Na ulicach Warszawy piłkarzy witały tłumy, a szampanem ugościł ich pierwszy sekretarz PZPR Edward Gierek.
Sportowy wynik Polski na mundialu nie uszedł uwadze także zagranicznym mediom. Polaków określano mianem „czarnych koni”. „Pamiętam napisy +Polen+ i starszych Niemców, którzy się kłaniali, a nawet przed nami klękali. Przez sport nabrali szacunku do Polaków. To był szok dla dwudziestolatka” - wspomina Władysław Żmuda.
„Mówi się, że to była najlepsza drużyna reprezentacji Polski. Zapisaliśmy się w historii. Byliśmy wojownikami” – podsumowuje były piłkarz.
Książka „Mundial ’74. Dogrywka” ukazała się nakładem wydawnictwa Olesiejuk.
Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ ls/