
Odtajnianie archiwów bezpieki zawsze prowadzi do kolejnych rozczarowań, ale daje też poczucie oczyszczenia, oddzielenia tego co prawdziwe, od tego co fałszywe. Najbardziej bolesne jest wówczas gdy okazuje się jak bezpieka posługując się osobami bliskimi, bądź podsuwając do związku osobę mającą pełnić zadania bliskiej osacza potencjalną ofiarę, wpływa na jej rozwój, działania, decyzje. Taki krąg „bliskości” ukazuje Joanna Siedlecka w książce "Biografie odtajnione".
Opisuje w niej środowiska literackie czasów PRL-u i ich uwikłanie – bardziej lub mniej świadome – w komunistyczny projekt, niezależne od osobistych przekonań i wiary. Nie sposób także nie zgodzić się z autorką, że nie jest to książka przyjemna.
Po jej przeczytaniu można mieć wrażenie taplania się w błocie nie tylko politycznym, ale także ludzkim, intymnym, moralnym, każdym rodzaju tej mazi okalającej najbardziej znane postaci literatury. Niektóre z nich to postaci tragiczne, które przeszły na komunistyczną ścieżkę, usiłując ocalić kogoś bliskiego. Tak było m.in. z Broniewskim, który miałby szansę na przyzwoitszy życiorys, gdyby nie ślub z komunistką Janką i jej przyjaźń z Wandą Wasilewską. Choć małżeństwo szybko się rozpadło pozostała córka Anka i dla niej właśnie Broniewski pozwalał się nieprawdopodobnie wykorzystywać. Postępowanie jej matki nie da się pomieścić w żadnych kategoriach dopuszczalności. Anka wychowana na komunistkę o wysokim statusie prawdopodobnie nie wytrzymała informacji o wspólnym kochanku z matką i popełniła samobójstwo, choć okoliczności jej śmierci nie zostały do końca wyjaśnione. To niszczenie twórców wewnątrz rodzin nie miało końca, a tylko nieliczni potrafili się obronić przed tym wewnętrznym, domowym naciskiem i bardzo wysoką płacili za to cenę.
Joanna Siedlecka najwięcej uwagi poświęca tym najbardziej wpływowym, prominentnym pisarzom, a chciałoby się rzec działaczom literatury, którzy dzięki swojemu zaangażowaniu strzegli dostępu wrogim siłom niekomunistycznym, czy wręcz antykomunistycznym, do publikowania, rozmów, elit, na łamy pism i wydawnictw. Jedną z takich partyjnych karier literackich zrobiła Alicja Lisiecka. Była niesłychanie brutalna w obchodzeniu się z oponentami – literackimi rzecz jasna – i mogła jednych wylansować, innych odsuwając w cień. Faktycznie rządziła „Nową Kulturą” (Stefan Żółkiewski nie miał czasu na redagowanie, bowiem miał poważniejsze zadania), recenzowała też wewnętrznie poezję w „Czytelniku”, co dla wielu od razu brzmiało złowrogo.
Karierę szybką i błyskotliwą zawdzięczała mężczyznom najwyżej w danym czasie notowanym na terenie literatury. Nie miała żadnych zahamowań ni ograniczeń. Pierwszy był Żółkiewski, dzięki czemu już na początku lat 60 otrzymała stopień doktora i stanowisko adiunkta w Instytucie Badań Literackich PAN. Jerzy Kornacki rozsyłał anonimowo kolegom literatom wierszyki o podobnych karierach poświęcając Lisieckiej jej wers „ Alicję, słodką papużkę, roznoszącą z łóżka do łóżka partyjne ploty”. Przez swoje kontakty wymusiła na MSW śledztwo, by autor zapłacił więzieniem. Była skuteczna. W IBL-u i w ZLP wszyscy schodzili jej z drogi. Po Żółkiewskim rozpoznawszy na nowo hierarchię ważności, chwili zastanowienia, w której wypadł z gry – jako jeszcze zbyt słaby Mieczysław Rakowski – rzuciła się w objęcia Artura Starewicza. Strzał był trafiony, bo i mężczyzna przystojny i główny stróż prasy, także członek KC z ekipy Gomułki. Kolejną zdobyczą był pułkownik Zbigniew Załuski. Po drodze było wiele krótszych romansów, wszystkie na ścieżce kariery.
Od premiera Cyrankiewicza dostała piękne mieszkanie, zamienione wkrótce na jeszcze lepsze, po Cacie-Mackiewiczu. Bywali tam na spotkaniach m.in. Rakowski, Starewicz, Beata Tyszkiewicz, Marian Brandys. Jeździła na Zachód na stypendia, do domów pracy twórczej, luksusowo się ubierała. Mając wszystkie drogi otworem przy kolejnym wyjeździe postanowiła zostać za granicą, poprosiła o azyl i go dostała. Był maj 1969 r. Kariera emigrantki okazała się całkiem inną drogą, aniżeli to sobie wyobrażała. Przeżyła załamania nerwowe, z próbą samobójczą włącznie, a potem w coraz gorszym stanie zaczęła dobijać się do władz PRL o zgodę na powrót. Długo też na drodze do tego stawał Czesław Kiszczak, oczekujący w zamian konkretnych przysług i deklaracji. W końcu wróciła po stanie wojennym.
Pośród opisywanych w książce postaci największy niesmak budzi jednak Jerzy Zawieyski. Nie musiał nawet składać donosów. Nie liczył się z podsłuchami, obserwacją itd., ale nie była to oznaka bohaterska. Prowadząc rozwiązły, na granicy prawa, ale i poza jego granicami, tryb życia, nie liczył się z żadnymi konsekwencjami. Był homoseksualistą, o czym wszyscy wiedzieli, ale o wykorzystywaniu młodych chłopców na tak ogromną skalę już nie wszyscy. Szczegóły znała bezpieka. Równocześnie był katolickim, moralizującym pisarzem, który na dokładkę miał kontakty z prymasem Wyszyńskim, jeszcze w okresie jego internowania. Później zaś odkąd został posłem koła poselskiego Znak jego pozycja wzrastała, choć kontakty słabły.
Bezpieka otoczyła go dobrobytem, dostatkiem. Miał mieszkanie na Starówce i willę w Konstancinie. Dużo wyjazdów zagranicznych. Zajął się też prowadzeniem warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. Bezpieka nie musiała go prosić o informacje, bowiem o wszystkim rozprawiał przez telefon tak o prymasie Wyszyńskim, jak o rozmowach z ambasadorami, emigracją, twórcami, wsypując ich wielokrotnie bez cienia namysłu. Był już członkiem Rady Państwa, wiceprezesem ZLP, Przewodniczącym Funduszu Literatury i członkiem komisji stypendialnej. Mógł dzielić już nie tylko swoje nie małe pieniądze, ale wskazywać swoim pupilom ścieżki kariery. Pił też coraz więcej. Szczegóły są porażające. Dopiero po marcu już właściwie odsunięty od władzy wygłosił Zawieyski swe jedyne łzawe przemówienie, za co okrzyknięto go bohaterem.
Prymas Wyszyński nie chciał wziąć udziału w uroczystościach pogrzebowych.
Łącznikiem pomiędzy Zawieyskim a Jerzym Andrzejewskim okazał się ostatni kochanek Zawieyskiego, podstawiony przez bezpiekę, który długi czas po jego śmierci rezydował w willi w Konstancinie i miał jeszcze wiele poufnych zadań do wykonania.
Autorka opisuje także zorganizowane akcje ataków na pisarzy, m.in. na Witolda Gombrowicza. Pokazuje agenturalność pośród twórców i uległość wielu.
Książka przygnębiająca, ale ważna dla zrozumienia, czym był komunizm z jego zaangażowaniem w kulturę.
Joanna Siedlecka "Biografie odtajnione. Z archiwów literackich bezpieki". Wydawnictwo Zysk i S-ka. Poznań 2015
Małgorzata Bartyzel
źródło: MHP