Internowani i deportowani przez Stalina Górnoślązacy stanowili żywe reparacje za II wojnę światową - przypomniał w książce "Internirung" dr Dariusz Węgrzyn, historyk z katowickiego oddziału IPN.
Na przekór tytułowi to nie jest książka wyłącznie o Górnoślązakach, i nie dotyczy tylko deportacji. Autor, który kilka lat poświęcił zebraniu nazwisk osób wywiezionych w 1945 roku w głąb Związku Radzieckiego (Księga aresztowanych, internowanych i deportowanych z Górnego Śląska do ZSRR w 1945 roku, Wyd. IPN Katowice-Warszawa 2021), w swojej nowej publikacji podsumował efekt swoich badań i przedstawił sprawę tych represji w szerszym kontekście.
Opisał nie tylko ofiary, ale też sprawców, a także cały skomplikowany mechanizm deportacji. Bo – jak wyjaśnił we wstępie do książki – dzięki publikacji biogramów internowanych, aresztowanych i deportowanych do Związku Radzieckiego Górnoślązaków wiemy już „kto”. Teraz przyszedł czas na kolejne pytania: „dlaczego?”, „po co?", „dokąd?” i „w jaki sposób?”.
Użyte w tytule książki słowo „Internirung” wywodzi się od niemieckiego terminu „internowanie” (Internierung). Potocznie tym słowem określano i wciąż się określa w śląskich domach zarówno samą akcję zatrzymania tysięcy osób w pierwszych miesiącach 1945 roku, jak i samą niewolniczą pracę w obozach na terenie Związku Radzieckiego.
Internowani i deportowani przez Stalina Górnoślązacy stanowili tylko jedną z kilku grup osób, które na przełomie 1944 i 1945 roku spotkał podobny los. Jeszcze przed rozpoczęciem styczniowej ofensywy Armii Czerwonej, która doprowadziła w ciągu kilku tygodni do zajęcia większej części górnośląskiego okręgu przemysłowego, deportacjami zostali objęci Niemcy z Węgier, Rumunii oraz Bułgarii. W sumie los ten spotkał 112 tysięcy osób. Informacje o tym przedostały się przez front i zamieszczone zostały nawet w śląskiej prasie. Władze niemieckie chciały w ten sposób nie tyle ostrzec mieszkańców regionu przed niebezpieczeństwem, ale zmobilizować do oporu. W sytuacji, w której wyjazd z zagrożonego obszaru był traktowany jak zdrada, i tak mało kto odważył się na taki krok. Uciekać nie było jak, ani dokąd. W rezultacie w ręce Stalina dostał się nie tylko górnośląski przemysł, ale zatrudnieni w nim ludzie.
Deportacje były zaledwie jednym z wielu rodzajów represji, jakich doznali. Wpisywały się w to, co obecnie określane jest jako Tragedia Górnośląska.
„Morderstwa, rabunki, gwałty, niszczenie mienia po części wywołały oczekiwany przez Stalina efekt w postaci ucieczki części mieszkańców regionu – co w obliczu planów przekazania tych terenów po wojnie Polsce było na rękę włodarzowi Kremla” – przypomniał Dariusz Węgrzyn.
Dla kremlowskiego wodza Górnoślązacy stanowili żywe reperacje za straty poniesione przez jego kraj w czasie wojny. Zgodę na takie działania: demontaż i wywiezienie urządzeń przemysłowych, węgla, zwierząt hodowlanych, pojazdów mechanicznych, a nawet torów kolejowych wraz z trakcją, wydali podczas lutowej konferencji w Jałcie Winston Churchill i Franklin Delano Roosevelt. Dla Stalina ten placet był jednak tylko listkiem figowym: szczegółowe rozkazy dotyczące wywiezienia mienia i ludzi z zajętych terenów wydane zostały już wcześniej.
Górnoślązacy, także ci, którzy Niemcami się nie czuli, a nawet tacy, którzy dopiero zdążyli wyjść na wolność z wyzwolonego 27 stycznia 1945 roku obozu Auschwitz-Birkenau, podzielili los tych wszystkich osób, którzy uznani zostali za część zdobyczy Stalina.
Choć formalnie celem operacji przeprowadzonych przez NKWD na Górnym Śląsku było aresztowanie osób związanych z nazistowskim aparatem władzy, ofiarami tych represji padli w zdecydowanej większości ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z polityką: robotnicy i górnicy.
Jak zaznaczył Dariusz Węgrzyn znaczną część aresztowanych stanowili niewinni ludzie, którzy padli ofiarami donosów. „Dla NKWD nie miało to jednak znaczenia – czekiści chcieli się wykazać, a miarą ich skuteczności były statystyki aresztowanych i wywiezionych do łagrów” – przypomniał autor publikacji.
Aresztowani – na podstawie prawdziwych lub fikcyjnych zarzutów – i tak stanowili mniejszość deportowanych z Górnego Śląska. Dariusz Węgrzyn oszacował ich liczbę na 9,6-12 tysięcy. Kryterium przy wywożeniu pozostałych „żywych reparacji” (36-38,4 tysięcy osób) był przede wszystkim wiek (od 17 do 50 lat) i zdolność do pracy.
O olbrzymiej skali tych deportacji świadczy fakt, że przeprowadzono je na terenie, który przed wojną zamieszkany był przez niespełna dwa miliony osób. W dodatku zdecydowana większość mężczyzn z Górnego Śląska w momencie przeprowadzenia akcji była poza domem, wcielona do Wehrmachtu. Zdarzały się więc takie miejscowości, z których NKWD po to tylko, żeby „wyrobić normę” wywiozła całą przebywającą na miejscu męską populację.
Do przeprowadzenia operacji władze Związku Radzieckiego wykorzystały NKWD i sieć obozów stworzonych w 1939 roku, bezpośrednio po agresji na Polskę. Określany potocznie jak GUŁag dla cudzoziemców system podlegał Głównemu Zarządowi ds. Jeńców Wojennych i Internowanych. Pierwszymi, którzy przez ten system obozów przeszli byli polscy żołnierze wzięci do niewoli po 17 września 1939 roku oraz cywile deportowani z polskich kresów wschodnich, zaś od wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej – wzięci do niewoli żołnierze Wehrmachtu. W szczytowym momencie – w latach 1945-1946 w obozach tych przebywały ponad dwa miliony więźniów: oprócz Niemców również żołnierzy innych państw Osi. Sukcesywnie byli zwalniani głównie ci, którzy ze względu na stan zdrowia nie nadawali się już do wykorzystania.
Jedną z cech charakterystycznych tych obozów była dużo wyższa śmiertelność niż w innych. Wynikało to m.in. z tego, że cudzoziemcy byli na ogół dużo mniej odporni na uciążliwości ciężkiej rosyjskiej zimy.
Podobnie było z deportowanymi – cywilami, wśród których byli również Górnoślązacy. Żeby przetrwać starali się wykonać wyśrubowane normy pracy, bo tym którzy tego nie dali rady zrobić obcinano wyżywienie. Problem polegał na tym – co w swojej publikacji przypomniał Dariusz Węgrzyn, że przy obcięciu przydziałowej pajdy chleba ludzie nie mieli sił, żeby wyrobić normę. Ratunkiem było więc dostosowanie się do obozowych realiów. Węgrzyn opisał, jak Ślązacy, ale też np. Niemcy z Siedmiogrodu dostawali od współtowarzyszy niedoli taką oto radę: przykładać się do pracy, gdy w pobliżu jest jakiś strażnik, i spowalniać, gdy nikt z nadzoru nie patrzy.
Tej prostej z pozoru sztuki przetrwania wielu nie potrafiło się podporządkować: zarówno protestanckim siedmiogrodzkim Niemcom jak i wychowanym na etosie pracy Górnoślązakom tego typu zachowanie nie mieściło się w głowie.
Tego typu opisów w książce Dariusza Węgrzyna jest więcej. Dzięki temu nie jest to tylko kolejna publikacja o tragicznym dla tysięcy ludzi roku 1945, ale plastyczny obraz ówczesnej rzeczywistości.
Sprawy z pozoru błahe (przynajmniej dla pokolenia, które samo tragicznego roku 1945 nie doświadczyło), w obozach często urastały do wielkiej rangi. Tak było np. z pierwszym gorącym prysznicem – z przytoczonych przez Dariusza Węgrzyna relacji wynika, że to wspomnienie (jedno z niewielu nienaznaczonych negatywnym ładunkiem emocjonalnym) zachowało się w pamięci dawnych więźniów mocniej niż choćby to dotyczące pierwszego posiłku.
W rejestrze tych „błahych” spraw, które opisał Dariusz Węgrzyn znalazły się też pluskwy atakujące więźniów każdej nocy, zimne i wilgotne ziemianki (bo „luksus” baraków w niektórych obozach nie był znany) oraz praca w prymitywnych zakładach wydobycia węgla Donbasu, które prawie niczym nie przypominały kopalń górnośląskich. Każdy z tych fragmentów okraszony jest jakąś barwną anegdotą – wspomnieniem osoby, której udało się przeżyć.
Pamięć o deportacjach Górnoślązaków przetrwała kilkadziesiąt lat tylko dzięki ustnym przekazom. Dopiero po upadku PRL tematem tym mogli się swobodnie zająć polscy historycy. Publikacja Dariusza Węgrzyna jest swego rodzaju podsumowaniem dotychczasowego stanu badań. (PAP)
Dariusz Węgrzyn, "Internirung". Deportacja mieszkańców Górnego Śląska do ZSRS na tle wywózek niemieckiej ludności cywilnej z terenu Europy Środkowo-Wschodniej do sowieckich łagrów pod koniec II wojny światowej, Wyd. IPN, Katowice-Warszawa 2024
Józef Krzyk
jkrz/