Swoistym podsumowaniem prac ekshumacyjnych w kwaterze na Łączce na warszawskich Powązkach Wojskowych jest książka Jarosława Wróblewskiego „Kwatera Ł. Wolność jest kuloodporna”. To nieprawdopodobne świadectwo miłości do Polski i jej Bohaterów. Jest jednak przede wszystkim przypomnieniem, jak ważna jest pamięć – stwierdza we wprowadzeniu Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL.
Publikowane w albumie fotografie dokumentują kilkuletnie prace w kwaterze „Ł” oraz niektóre z najważniejszych i najbardziej uroczystych momentów związanych z odkryciami szczątków Żołnierzy Niezłomnych. Uzupełnieniem publikacji jest między innymi zapis przemówienia prezydenta RP Andrzeja Dudy podczas uroczystości wręczenia not identyfikacyjnych rodzinom żołnierzy podziemia antykomunistycznego 1 lutego 2018 r. Na książkę dziennikarza Jarosława Wróblewskiego składają się przede wszystkim przeprowadzone przez niego wywiady z uczestnikami prac na „Łączce”, weteranami walki z totalitaryzmem komunistycznym oraz rodzinami ofiar. Kluczowym wątkiem przewodnim wszystkich tych historii jest ich osobisty stosunek do poszukiwań na Łączce.
Dla wielu wolontariuszy praca na Łączce oraz w innych miejscach poszukiwań ofiar reżimu komunistycznego stała się doświadczeniem przełomowym w ich biografiach lub odkryciem zupełnie im nieznanego epizodu polskiej historii. „Jestem z rocznika 1975. Wychowałem się na czterech pancernych, choć dziś wiem, że w piosenkach Kaczmarskiego i Gintrowskiego, których wówczas słuchałem, była o tym mowa” – podkreśla dr Łukasz Szleszkowski, medyk sądowy z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Początkowa praca przy identyfikacji odnajdowanych we Wrocławiu ofiar reżimu komunistycznego była dla niego wyłącznie kwestią zawodową. Przełomem okazała się obecność na pogrzebie jednego z Niezłomnych. „Rodzinom zwracamy prawo godnego pochówku ich bliskich. To jest najważniejsze. Na Osobowicach zdałem sobie sprawę, że członkowie rodzin szukali przez kilkadziesiąt lat dziadka, ojca, brata…, których nie było. I dzięki naszej pracy w końcu ich odnaleźli” – podkreśla dr Szleszkowski. Część wolontariuszy traktuje konieczność pożegnania Niezłomnych przez rodziny, jako główny cel poszukiwań na Łączce. Inni poszukiwacze wyjaśniają, że ich praca ma zniweczyć wysiłek komunistów włożony w zacieranie śladów życia i walki żołnierzy podziemia antykomunistycznego. „Nie ma grobów – nie ma bohaterów. Nie ma na kim się wzorować i od kogo czerpać sił do dalszej walki. Chodzi też o to – jak trzeba żyć. Rotmistrz Witold Pilecki czy pułkownik Łukasz Ciepliński pokazują nam nie tylko, jak umierać, ale i jak pięknie żyć” – stwierdza Moniką Mużacz-Kowal, naczelnik Wydziału Identyfikacji Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN.
Wszystkie opowieści z Łączki łączy duchowy stosunek do wykonywanej tam pracy również w innych wymiarach, niż potrzeba zapewnienia pożegnania Wyklętych. „Wymiar duchowy tych prac zawsze był istotny i pięknie w tym roku obecny nie tylko w tym ważnym momencie. Dla mnie wyjątkowym wydarzeniem była modlitwa i poświęcenie wydobytych, pozbieranych z różnych miejsc szczątków – po tylu latach stawało się to, co powinno się odbyć po ich śmierci” – stwierdza fotograf Instytutu Pamięci Narodowej Piotr Zadora-Życieński. „Robienie zdjęć ze łzami w oczach nie jest łatwe” – dodaje. Część opowieści wymyka się racjonalnemu podejściu do poszukiwań. Jak wspomina jeden z wolontariuszy jeden ze szkieletów został odnaleziony dzięki przeczuciu jego kolegi. „Powiedział, że ten murek trzeba rozwalić, bo on czuje, że tam ktoś może być. Więc ja podszedłem do Tomka, kierownika archeologów, i zapytałem, czy możemy to rozwalić. To było miejsce przekopane już wcześniej. Kierownik pozwolił. Weszliśmy tam szybko z młotami i ręcznie rozkruszyliśmy mur. Odrzuciliśmy cegły i okazało się, że tam jednak była kość długa ręki i kawałek obojczyka. To zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. […]To jakby ta osoba mówiła: – Odnajdźcie mnie” – wspomina.
Podobnie jak w wypadku innych wielkich zbrodni reżimów totalitarnych pojawiają się pytania ze sfery religijnej. „Kiedyś jedna pani właśnie mnie tutaj zapytała, gdzie był Chrystus, kiedy to się działo. Odpowiedziałam, że z nimi, torturowany i zamęczony. Na Rakowieckiej w Toledo i innych miejscach. Gdzieś codziennie dzieje się Golgota. Wiara jest kuloodporna. Oni do nas wracają; oprawcy chcieli ich zagrzebać – nie wiedzieli, że są ziarnem” – powiedziała Marta Brzozowska-Smolańska z Wydziału Identyfikacji Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN. Niektórzy rozmówcy Jarosława Wróblewskiego porównują doświadczenie pracy na Łączce do pielgrzymowania do sanktuarium. „Łączka to święte miejsce. Praca na niej to ogromne przeżycie zarówno emocjonalne, jak i duchowe. To wielki dar od Boga, że mogliśmy uczestniczyć w czymś tak wielkim. Jednocześnie to ważna nauka na przyszłość. Łączki nie możemy zostawić tylko dla siebie” – podkreśla jeden z wolontariuszy.
Jako swoistą lekcję historii wolontariusze traktują również spotkania z weteranami podziemia antykomunistycznego. Jedno z najbardziej zapadających w pamięć miało miejsce na Łączce. „Ten, kto przechodził opresję Urzędu Bezpieczeństwa, ten inaczej patrzy na te kości i myśli, że mało brakowało, a sam mógł być w takim miejscu” – mówi płk Tadeusz Bieńkowicz „Rączy”, żołnierz Okręgu Nowogródzkiego AK, aresztowany w 1950 r. i skazany na dożywocie. Więzienie opuścił w 1956 r. Wolontariusz Mariusz Doromoniec wspomina jego odwiedziny Łączki. Weteran nie miał siły aby zejść do głębokiego wykopu. „Wnieśliśmy więc pułkownika Rączego na krześle do środka. Tam był zsyp kostny, przy którym się wspólnie pomodliliśmy i odśpiewaliśmy hymn. On nabrał wtedy takiej siły, że wstał i o własnych siłach podtrzymywany przeze mnie wychodził z wykopu. Zobaczyłem to później na zdjęciu; wyglądało to jak symbol, jakby Żołnierz Wyklęty wychodził z mogiły. Usiadł na krześle, otoczył go wianuszek wolontariuszy. Trzy razy krzyknęliśmy: Cześć i chwała bohaterom! Nagrodziliśmy go również brawami. On się bardzo wtedy wzruszył” – wspomina wolontariusz.
Inni wolontariusze podkreślają, że praca na Łączce była jednym z elementów budowania własnej tożsamości, dążenia do zbudowania więzi z Polską lub Warszawą. „Jestem rodowitą lublinianką i kiedy przyjechałam do Warszawy do pracy, to stwierdziłam, że trudno mieszkać w mieście, które byłoby dla mnie tylko miejscem pracy i sypialnią. Chciałam w nim mieszkać, a nie tylko czasowo przebywać. Poznawać jego historię i tych, którzy ją tworzyli. Tak zaczęłam dotykać wielkiego cmentarzyska, jakim jest Warszawa, poprzez groby poległych i tablice pamięci” – wspomina Monika Mużacz-Kowal. Szef wolontariuszy Marek Nadolski opowiada jak Łączka wpływa na zainteresowanie historią wielu środowisk i grup patriotycznych. Szczególnym przykładem jest środowisko kibiców Legii. Podczas niemal każdego meczu na trybunach obecna jest flaga „Wyklęci”, kilka opraw meczowych nawiązywało do historii Niezłomnych. „Młodzi legioniści już się na tym wychowali. Oni mają już swój język przekazu, malując murale czy dbając o efektowną oprawę dnia 1 sierpnia. To już żyje własnym życiem” – podkreśla Marek Nadolski, kibic Legii, działacz środowiska kibicowskiego i Wydziału Logistyki Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN. Książka Jarosława Wróblewskiego jest w dużej mierze nie tylko historią poszukiwań na Łączce, ale również budowania pamięci społecznej o bohaterach podziemia antykomunistycznego. Opisywane w nich sposoby wyrażania pamięci o Niezłomnych – od uczestnictwa w pracach na Łączce, aż po organizowanie patriotycznych opraw meczowych i malowanie murali mogą być traktowane jako dowód tego, że w ciągu minionej dekady Wyklęci stali się elementem polskiej pamięci historycznej.
Szczególnym przykładem osobistego dojrzewania podczas prac na Łączce jest opowieść wolontariuszki Marty Sałdan, która jak mówi „przelewa emocje” z Łączki na papier. Jej wiersze opowiadają o bohaterach podziemia antykomunistycznego oraz najważniejszych momentach prac na Łączce, takich jak wyprowadzenie szczątków żołnierzy:
„Na Łączce powązkowskiej nie jest zielono,
nie jest spleciona kwiatów wianuszkiem.
Tam w listopadzie jest biało-czerwono,
niejedna łza zatapia się w chuście.
Tam pod osłoną nocy furmanka zajeżdżała,
a na niej ciała dobitych Straceńców.
Zrzucani do dołów śmierci bez opamiętania,
bez modlitwy, Krzyża, nazwisk, znicza, łez i wieńców”
Cieniem na poszukiwaniach na Łączce i w innych miejscach ukrywania zwłok Niezłomnych są opisywane przez rozmówców Jarosława Wróblewskiego kontakty z byłymi funkcjonariuszami ubecji, którzy odwiedzali Łączkę. „Padały słowa od starszych osób, że tutaj nic nie ma, robimy złe rzeczy i to się może bardzo źle skończyć. Brałam w takich rozmowach udział. Oni przychodzili i patrzyli, co my tutaj robimy” – wspomina jeden z wolontariuszy. W kontekście odpowiedzialności zbrodniarzy szczególnie przejmująca wydaje się opowieść Zofii Pileckiej Optułowicz, córki rotmistrza Witolda Pileckiego. Podczas toczącego się w latach 2002-2004 procesu stalinowskiego prokuratora, który oskarżał jej ojca Czesława Łapińskiego zeznawała jako świadek. „Sąd mnie zapytał, jakiego żądamy wyroku dla tego Łapińskiego. Odpowiedziałam, że żadnego, bo patrząc na postać oskarżonego, mogę powiedzieć, że mój ojciec żył krótko, ale pięknie, a oskarżony żyje bardzo długo, ale plugawie. Na tym skończyłam. Myślę, że tego chciałby mój ojciec” – wspomina córka Rotmistrza. Do wydania wyroku nie doszło z powodu śmierci oskarżonego, który zmarł w Centrum Onkologii w Warszawie mieszczącym się u zbiegu ulic Roentgena i Rotmistrza Witolda Pileckiego.
Ostatnia zamieszczona w książce rozmowa to refleksje kierującego pracami poszukiwawczymi prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Wiceprezes IPN przybliża trudną drogę do rozpoczęcia poszukiwań na Łączce oraz wydobycia wszystkich szczątków Żołnierzy Niezłomnych. Wspomina jak wielkie opory budziły prowadzone przez niego prace i jak dużym ryzykiem było podjęcie prac na Łączce, gdy nie było pewności, że to tam ukryte są szczątki Niezłomnych. W jego opinii ostatecznym uwieńczeniem prac na Łączce będzie budowa Panteonu Narodowego w formie znaczniej lepiej upamiętniającej Niezłomnych, niż wzniesiona kilka lat temu konstrukcja. „W tym miejscu musi stanąć Panteon Narodowy. Konstrukcja, której forma, kształt i wielkość nie pozostawią wątpliwości, że jest to wyraz hołdu oddanego przez państwo polskie wobec swoich bohaterów, gdzie nawet człowiek nieznający historii nie będzie miał żadnych wątpliwości. […] Tutaj powinna stanąć monumentalna Brama Wyklętych – Brama Straconych. Z figurami Żołnierzy Wyklętych. Oni, którzy mieli być ostatni i zapomniani – będą pierwszymi. Do nich nie ma prowadzić wyrwa w murze czy furtka, ale okazała trzecia brama Cmentarza Wojskowego na Powązkach” – podkreśla prof. Krzysztof Szwagrzyk.
Książka Jarosława Wróblewskiego „Kwatera Ł. Wolność jest kuloodporna” ukazała się nakładem Wydawnictwa Fronda.
Michał Szukała (PAP)
szuk/ ls/