Wydany po raz pierwszy w 2001 r. zbiór relacji przedsiębiorców z czasów PRL był podsumowaniem pierwszego projektu badań tego wyjątkowego w państwie totalitarnym środowiska. Wyłania się z nich obraz ludzi walczących o przetrwanie i próbujących ich zniszczyć funkcjonariuszy reżimu.
W przygotowanym w Moskwie, a ogłoszonym 22 lipca 1944 r. tzw. manifeście PKWN marionetkowe władze wybrane przez Stalina deklarowały: „Zniesione zostaną niemieckie znienawidzone zakazy, krępujące działalność gospodarczą, obrót handlowy między wsią i miastem. Państwo popierać będzie szeroki rozwój spółdzielczości. Inicjatywa prywatna wzmagająca tętno życia gospodarczego, również znajdzie poparcie państwa”. Szybko okazało się, że te zapewniania miały wyłącznie wymiar propagandowy. Świadczą o tym zarówno wspomnienia z najwcześniejszego okresu, jak i ostatnich miesięcy istnienia „Polski ludowej”.
Jednym z najwcześniejszych, a zarazem najbardziej symbolicznych wspomnień opublikowanych przez „Kartę”, jest dramatyczna relacja piekarza wypiekającego chleb w Poznaniu zdobywanym przez sowietów w lutym 1945 r. Już pierwszy kontakt z „nowym systemem” pokazał jego oblicze. „Kiedy pierwsza partia chleba w drugim dniu +wolności+ znalazła się w sklepie, ale jeszcze nie zaczęliśmy go sprzedawać, zajechał wóz pancerny. Wyskoczyło z nich trzech bojców i po rosyjsku zaczęli wrzeszczeć, że rekwirują cały wypiek dla bohaterskiej Armii Czerwonej. Na pytanie (po rosyjsku), czy mają odpowiednią bumagę z komendantury, jeden bez słowa skierował pepeszę nad moją głową i puścił serię. Struchlałem. To był argument” – wspominał Andrzej Bartkowski. Kolejnego dnia sowieckiej grabieży skutecznie sprzeciwiły się poznanianki, bo, jak zauważa autor, „tłum głodnych wynędzniałych kobiet niemających nic do stracenia jest szczególnie niebezpieczny”. Na podobne „kompromisy” z polskim społeczeństwem, choć zawierane już w nie tak dramatycznych okolicznościach, musiała iść przez kolejne cztery dekady „władza ludowa”. Nigdy jednak nie zrezygnowała w pełni z represji.
Pogarda wobec przedsiębiorczości przejawiała się m.in. w postawie najniżej stojących funkcjonariuszy reżimu, wszelkimi metodami niszczących „prywatną inicjatywę”. W pierwszych latach po zakończeniu wojny wielu przedsiębiorców wierzyło, że nową władze można przeczekać. „Trzeba tylko zacisnąć zęby i pas i przetrwać komuchów, a w ogóle wszystko to potrwa ze dwa–trzy lata… Nie podzielałem tego optymizmu” – argumentował ojciec autora jednego ze wspomnień. W Poznaniu na czele większości nowych urzędów lokalnych stanęli ludzie marginesu, którzy przed wojną nie mogliby liczyć na objęcie jakiekolwiek funkcji publicznej, a teraz „z sadystyczną radością przystąpili do likwidacji najgroźniejszych wrogów ludu”. Ich narzędziem było dowolne stosowanie kar, grzywien i naliczanie domiarów. III wojna światowa i wyzwolenie Polski, na które wielu przedsiębiorców liczyło, nie nadeszły, a za pragnienie zachowania własnej inicjatywy często płacono najwyższą cenę. W tym przypadku była to przedwczesna śmierć rodziców autora relacji, którzy zostali zaszczuci przez urzędników. „Stali się zupełnie bezradnymi staruszkami, chociaż oboje przekroczyli dopiero 60 lat” – wspomina Andrzej Bartkowski.
Podejmowanie ryzykownych prób prowadzenia interesów służyło również wyrwaniu się z koszmaru życia w stalinowskim Związku Sowieckim. Na tym tle kontrolowana przez komunistów Polska wydawała się niemal ziemią obiecaną. Nawet w warunkach ścisłego totalitaryzmu istniał czarny rynek. Dla Bronisławy Korzeniewskiej z Wilna pokątny handel, polegający na przywożeniu z Leningradu najniższej jakości materiałów, był sposobem na spłacenie „długów” wobec kołchozu i wyjazd na Dolny Śląsk, gdzie już mieszkała część jej rodziny. „Podeszło do mnie pięciu, o nic nie pytali, tylko jeden z nich powiedział, że to jest pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, że obserwują mnie i robią zdjęcia i jeśli nie przestanę handlować, to będę miała sprawę sądową. Pokazał mi zdjęcie, na którym widać było, jak biorę pieniądze od mężczyzny, który trzyma moje sukno pod pachą” – relacjonowała Polka z Wileńszczyzny.
Autorzy wiele miejsca poświęcają zaradności, którą trzeba było się wykazywać, aby przetrwać. „Nie kradnąc, ale popierając złodziejstwo, mogłam utrzymać tę część rodziny, która tylko ode mnie zależała. Cały ustrój stał na złodziejstwie. […] ten ustrój był przez nas uważany za następną okupacją” – zauważała Janina Przewłocka-Okęcka, która w zrujnowanej Warszawie założyła warsztat tkacki przypominający te sprzed rewolucji przemysłowej. Mimo opłakanych warunków po kilku miesiącach działalności zatrudniała już sześciu pracowników, ale tylko dwóch legalnie. W 1950 r. warsztat został zamknięty. Wspomnienia tej warszawianki skłaniają do refleksji, jak wiele mogliby osiągnąć swoją przedsiębiorczością i zaradnością mieszkańcy powojennej ubogiej i zrujnowanej Polski, gdyby, jak deklarował PKWN, „inicjatywa prywatna wzmagająca tętno życia gospodarczego” rzeczywiście znalazła poparcie państwa.
W podsumowaniu autorzy zbioru przypominają słowa Czesława Miłosza, który w wydanym u szczytu stalinizmu „Zniewolonym umyśle” podkreślał znaczenie wartości uosabianych przez przedsiębiorców. „Drobnomieszczaństwo – drobni kupcy i rzemieślnicy – nie zasługuje na lekceważenie. Jest to potężna siła, głęboko wszczepiona w masy. Zaledwie zlikwiduje się w jakimś mieście czy dzielnicy prywatne sklepy i prywatne zakłady rzemieślnicze, natychmiast pojawia się handel pokątny, tajne restauracje ukryte za ruchomą ścianą prywatnego mieszkania, szewcy i krawcy, którzy w obawie represji pracują tylko dla znajomych” – zauważał poeta. W znacznie krótszej formie stosunek do zwolenników ideologii opartej na nienawiści do własnej inicjatywy i niezależności podsumowywał jeden z autorów wspomnień: „Nie należało wierzyć komunistom”.
Michał Szukała