W domu moich dziadków była specyficzna sytuacja - oni do końca życia byli na Wołyniu. Nigdy nie wrócili na Kresy po tej ucieczce, natomiast dzień w dzień opowiadali o Wołyniu - mówi Sylwia Zientek, autorka książki "Kolonia Marusia", w której zawarła wspomnienia z rzezi wołyńskiej.
PAP: Dlaczego powstała książka "Kolonia Marusia"?
Sylwia Zientek: Dorastałam z tym tematem. Opowieści o Wołyniu towarzyszyły mojemu dzieciństwu, od kiedy pamiętam. W pewnym momencie życia, po przeprowadzce do Warszawy, moja mama była bardzo samotną osobą. I jej formą kontaktu ze światem było opowiadanie przeróżnych historii. Siłą rzeczy byłam głównym odbiorcą tych opowieści. Słuchałam o Wołyniu bardzo wiele razy. I ten temat był we mnie. Później, gdy mama umarła, mija 10. rocznica jej śmierci, a ja czułam, że mam potrzebę, by to opisać. Żeby te opowieści, które słyszałam, nie zniknęły.
Pierwszy raz zmierzyłam się z tą tematyką w mojej debiutanckiej powieści w 2012 r. Wtedy nie było "koniunktury na Wołyń". Ta tematyka nikogo nie interesowała, ludzie nie wiedzieli, co się tam naprawdę działo. Mało było artykułów na ten temat, więc i ten wątek wołyński przeszedł w mojej książce bez echa. Pomyślałam, że muszę to zrobić teraz, kiedy to zainteresowanie Wołyniem wzrosło. I historia mojej mamy ma szanse dotrzeć do większej liczby odbiorców.
PAP: A czy nie jest tak, że książka powstała bardziej dla pani, niż z myślą o czytelnikach?
Sylwia Zientek: To prawda. Tak jak wspomniałam, mama zmarła 10 lat temu. I nie ma dnia, żebym o niej nie myślała. Ona jest w jakiś sposób cały czas obecna. Przez te 10 lat miałam poczucie, że coś nie zostało powiedziane jak należy. Relacje z moją mamą nie były łatwe, książka to pokazuje, zresztą mama miała w ogóle trudne kontakty ze światem. Coś nie zostało powiedziane... Pewnie ma pani rację, że chciałam w sobie coś pozamykać, jakieś sprawy. I może w tę 10. rocznicę dać spokój tym wspomnieniom i może już ich nie roztrząsać.
PAP: Na ogół rodzinne historie, które pamiętamy, są piękne i romantyczne, a tu mierzy się pani z rodzinną historią, która po prostu boli...
Sylwia Zientek: Zdaję sobie sprawę, że to jest bardzo emocjonalna książka, ona oddziałuje w szczególny sposób. Wołyń się wydarzył, nie możemy o tym zapomnieć. Przez lata historia Wołynia była bardzo marginalizowana i dopiero film Smarzowskiego sprawił, że o tym się mówi. Wiedziałam z domu, co się tam wydarzyło. Ale daleka jestem od tego, żeby wzniecać narodowe poczucie krzywdy, nie o to chodzi. Po prostu tych ofiar było tak wiele... Należy im się nasza pamięć.
Moja mama cierpiała przez całe życie z tego powodu, że sprawa Wołynia była tak mało nagłośniona. Ta trauma, której doznała w dzieciństwie, gdy wraz z rodziną uciekała z Kolonii Marusia, ledwo uchodząc z życiem, była ogromna. Ona nie była w stanie się tym z innymi podzielić. Myślę, że po przeczytaniu tej książki, po obejrzeniu filmu, zrozumiemy, czym to było. Czym było to doświadczenie dla tych, którzy przeżyli.
Każda wojna jest potwornym doświadczeniem, natomiast Wołyń był szczególny, bo tam było tak ogromne natężenie okropności i fakt, że tak bardzo dzieci ucierpiały... Sama jestem matką i dla mnie ta krzywda dzieci w Wołyniu jest najstraszliwsza. Dzieci, które przeżyły, ale widziały te straszne obrazy, miały je przed oczami przez całe życie. Tak jak moja mama - cały czas o tym opowiadała, przez całe życie, do końca.
Każda wojna jest potwornym doświadczeniem, natomiast Wołyń był szczególny, bo tam było tak ogromne natężenie okropności i fakt, że tak bardzo dzieci ucierpiały... Sama jestem matką i dla mnie ta krzywda dzieci w Wołyniu jest najstraszliwsza. Dzieci, które przeżyły, ale widziały te straszne obrazy, miały je przed oczami przez całe życie. Tak jak moja mama - cały czas o tym opowiadała, przez całe życie, do końca.
PAP: Rodzina pani mamy się uratowała. Ale czy pani mama była świadkiem tego okrucieństwa?
Sylwia Zientek: Tak, oni się uratowali. Nie sądzę, żeby mama była bezpośrednim świadkiem tych mordów. Ale atmosfera, opowieści o tym, co się dzieje, powszechny lęk, a przede wszystkim masowe pogrzeby ofiar, to było traumatyczne doświadczenie. Ludzie starali się w tej sytuacji zachować człowieczeństwo. Chowano wszelkie ofiary, a nawet szczątki tych ofiar. Te pogrzeby się odbywały dzień w dzień. I moja mama, to dziecko, było na nich wciąż obecne. Babcia ją zabierała na wszystkie te uroczystości.
Nie było wtedy też takiej świadomości, nie było takiej wiedzy psychologicznej, a może po prostu nie zdawano sobie sprawy, jak te wydarzenia mogą wpłynąć na psychikę dziecka. Mama widziała te otwarte trumny, zmasakrowane zwłoki, także dzieci w jej wieku. Cały czas o tym słyszała. Otaczający ją ludzie bali się, uciekali przed mordem. Przed dzieckiem nie było szansy zataić tego, co się tam dzieje. Widzieli przecież łuny, pożary, ofiary. Ci, którzy się uratowali, opowiadali o tym. To, co się działo dookoła, to było potworne.
Dopiero w pewnym momencie ktoś mojej babci zwrócił uwagę, żeby nie zabierała dziecka na te uroczystości. Mama przestała w nocy sypiać, budziła się z krzykiem i dopiero wtedy babcia to zrozumiała. Ale chyba było już za późno. W domu moich dziadków była specyficzna sytuacja - oni do końca życia wciąż byli na Wołyniu. Nigdy nie wrócili na kresy po tej ucieczce, natomiast dzień w dzień opowiadali o Wołyniu. A dom, a pogoda, a zboże - jakby nie byli w stanie emocjonalnie się odciąć od tego, co było. Wciąż żyli Wołyniem. I moja matka też.
Nie byli w stanie od tego się uwolnić. Mama myślała, że się uwolni, wychodząc za mąż jako dziewiętnastolatka. Zaczęła swoje życie, ale tak naprawdę to wszystko zostało. Nigdy się nie uwolniła, ale też nigdy nie korzystała z żadnej pomocy psychologa. Chodziła do lekarzy, lekarze przepisywali relanium i tyle. Ta trauma, piętno Wołynia, uważam, że zostało przekazane mnie i mojej siostrze. Bardzo się boję, że my je przekazujemy dalej.
Mama myślała, że się uwolni, wychodząc za mąż jako dziewiętnastolatka. Zaczęła swoje życie, ale tak naprawdę to wszystko zostało. Nigdy się nie uwolniła, ale też nigdy nie korzystała z żadnej pomocy psychologa. Chodziła do lekarzy, lekarze przepisywali relanium i tyle. Ta trauma, piętno Wołynia, uważam, że zostało przekazane mnie i mojej siostrze. Bardzo się boję, że my je przekazujemy dalej.
PAP: Kompozycja książki, zmiana planów, pozwala nam, czytelnikom, trochę odetchnąć od trudnych spraw.
Sylwia Zientek: O to mi chodziło. Opowiedzenie historii wołyńskiej w jednej bryle tekstowej byłoby nie do wytrzymania. Przeplatam opowieść scenkami z różnych lat, również ze współczesności.
PAP: Nie zmieniła pani imion bohaterów.
Sylwia Zientek: Celowo. Wszyscy bohaterowie tej książki, oprócz mnie i mojej siostry, nie żyją. Mama, jej bracia, dziadkowie. Dlatego, że ta historia naprawdę się wydarzyła, jest oparta na faktach. Chciałam, żeby była opowiedziana w sposób najbardziej autentyczny, na ile mogłam to zrobić. Opieram się opowieściach rodzinnych, czytałam bardzo dużo o Wołyniu.
PAP : Historia dziewczyny, przywiązanej do drzewa za warkocz jest prawdziwa?
Sylwia Zientek: Tak. Opowiedziała mi ją mama. Opisana tu została siostra jej taty, a mojego dziadka. Pewne detale mogą się nie zgadzać, bo opisałam ją w sposób fabularny, sama historia jest, niestety, autentyczna. Wstrząsająca.
PAP: Motyw warkocza jest też w filmie Smarzowskiego...
Sylwia Zientek: To zagrało zupełnie przypadkowo. Pamiętajmy, że warkocz, pielęgnowany, był wówczas atrybutem kobiecej urody. A tu stał się narzędziem potwornej zbrodni. Warkocz to był charakterystyczny element wyglądu kobiety na Wołyniu.
PAP: Czy jesteśmy już gotowi, żeby czytać takie historie?
Sylwia Zientek: Wydaje mi się, że się boimy. Widzę też, jaka reakcja nastąpiła po wejściu na ekrany filmu "Wołyń". Oczywiście, bardzo wiele osób go obejrzało, natomiast wielu moich znajomych, głównie kobiet, mówi mi, że się boi. Mówią, że nie pójdą do kina, bo wiedzą, że tam będą straszne rzeczy i nie chcą tego oglądać. Warto zadać sobie pytanie, czy chcemy poznać tę historię, czy wolimy nie wiedzieć.
Rozmawiała Dorota Kieras (PAP)
Sylwia Zientek - pisarka, prawniczka z wykształcenia. Prowadzi blog Fantasmagoria (zientek.blog.pl), zamieszcza na nim szkice biograficzne o ludziach z kręgów sztuki. Autorka powieści "Próżna", "Złudzenia, nerwice i sonaty", "Miraże", "Podróż w stronę czerwieni". Jej ostatnia książka "Kolonia Marusia" Ukazała się nakładam wydawnictwa WAB.
dki/ ls/
-