Królem Bałut oraz łódzkim Alem Capone nazywano Ślepego Maksa, właściwie Menachema Bornsztajna, legendarnego gangstera z przedwojennej Łodzi. Jego losy opisuje w książce „Ślepy Maks” Remigiusz Piotrowski.
Człowiek, który w latach 20. i 30. XX w., jako samozwańczy władca łódzkiej ulicy, częstokroć decydował o życiu i śmierci mieszkańców Miasta Włókniarzy, to postać, wokół której przez lata narosło wiele legend.
„Łódź. Miasto w dwudziestoleciu międzywojennym jedyne w swoim rodzaju, pełne energii i polotu. To tam rosły w potęgę fabrykanckie fortuny. Tam rozwijał się artystyczny geniusz Tuwima czy Rubinsteina. Tam też, w zakazanych bałuckich zaułkach, rozlegały się strzały, powietrze przecinały ostrza noży, a z kieszeni ludzi w tajemniczy sposób znikały portfele. Łódź z tamtych czasów to miasto o wielu twarzach. Tę najgorszą współtworzył człowiek z bielmem na oku” – pisze autor „Ślepego Maksa”.
Tytułowy bohater przyszedł na świat w 1890 r. w Łęczycy w biednej rodzinie żydowskiej, która – kiedy przyszły gangster był jeszcze dzieckiem – przeprowadziła się do Łodzi. Bornsztajnowie zamieszkali w najbiedniejszej dzielnicy miasta – Bałutach. To właśnie z tym rejonem Łodzi związał swe późniejsze życie legendarny gangster (zmarł w 1960 r. także w Łodzi).
Początkowo nic jednak nie zapowiadało jego „kariery”. Po śmierci ojca, który zmarł wskutek pobicia, młody Menachem próbował zarabiać na życie żebrząc pod kościołem. Następnie, pod okiem księdza Natana, znanego łódzkiego pasera, zajął się złodziejstwem. Pierwszego porachunku dokonał jeszcze jako młodzieniec – zemścił się za śmierć ojca i zabił sprawcę jego niedoli, jednego z łódzkich stójkowych. Legendy miejskie wiążą z tym faktem także opowieść o utracie oka przez Menachema – od tej pory miano go nazywać „Ślepym Maksem”.
W latach 20. XX w. Ślepy Maks i jego szajka stali się władcami łódzkiego półświatka. W prężnie rozwijającym się przemysłowo, ale nie cieszącym się opinią bezpiecznego mieście, gangster stanął na czele tzw. dintojry, czyli związku przestępczego wywodzącego się z tradycji żydowskich sądów polubownych (sądy rabinackie).
W latach 20. XX w. Ślepy Maks i jego szajka stali się władcami łódzkiego półświatka. W prężnie rozwijającym się przemysłowo, ale nie cieszącym się opinią bezpiecznego mieście, gangster stanął na czele tzw. dintojry, czyli związku przestępczego wywodzącego się z tradycji żydowskich sądów polubownych (sądy rabinackie). Obradom dintojry przewodniczył nie kto inny jak właśnie Ślepy Maks. Z czasem słowo „dintojra” zmieniło swoje pierwotne znaczenie stając się synonimem gangsterskich porachunków.
„Jurysdykcja dintojry, zwanej przez prasę sądem złodziejskim, obejmowała przede wszystkim łódzkie podziemie przestępcze, ograniczając się do świata opryszków łamiących niepisany kodeks złodziejski” – wyjaśnia Piotrowski. Za przewinienia – dodaje autor – uważano m.in. donoszenie policji oraz dokonywanie kradzieży poza przestępczym rewirem.
„Sfery złodziejskie przywykły płacić za krzywdy nożem (…). Każdą sprawę rozstrzygają +fachowcy+ i to przeważnie starsi wiekiem, którzy mają za sobą największą ilość lat spędzonych w więzieniu” – cytuje Piotrowski „Express Wieczorny Ilustrowany” z 13 stycznia 1930 r.
W drugiej połowie lat 20. łódzka dintojra stała się częścią organizacji Bratnia Pomoc. Poza działalnością w dintojrze Ślepy Maks świadczył swe usługi mieszkańcom miasta w ramach Biura Próśb i Podań "Obrona" w zakresie m.in. odnajdywania skradzionych rzeczy; nazywano go nawet miejscowym „Robin Hoodem”.
Jak podkreśla autor publikacji, Ślepy Maks wiele zyskiwał przy bliższym poznaniu. „Szarmancki, przesadnie grzeczny, rzadko przeklinał. Prostolinijny. Doskonały aktor. Blagier. Pochlebca. Kłamca. Ryzykant” – charakteryzuje gangstera Piotrowski.
Łódzki apasz był także bohaterem pierwszych stron gazet; prasa często donosiła o „sterroryzowanym mieście” oraz kolejnych aktach szantażu, wymuszeniach, pobiciach i krwawych porachunkach z udziałem króla półświatka. „Każdy złodziej, cwaniak i oszust z Bałut lub Starego Miasta liczył się z wyrokami Bornsztajnowej dintojry. Każdy, mimo panującego prawa Drugiej Rzeczypospolitej, podlegał jej jurysdykcji” – tłumaczy autor książki.
Gangster egzekwował długi z imponującą skutecznością. Co ciekawe, rzadko przy tym używał broni, często zastępując ją użyciem siły fizycznej. „+Jestem Maks. Ślepy Maks+ – te słowa miały w swym czasie ogromną moc perswazji. Otwierały wiele drzwi i załatwiały wiele spraw” – podsumowuje Piotrowski.
Książkę „Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala Capone” opublikował PWN. (PAP)
wmk/