„Byłam nie uczestnikiem, ale świadkiem tego wszystkiego, skoro udało mi się przeżyć” - mówi PAP Alina Dąbrowska, była więźniarka pięciu obozów, w tym Auschwitz. Napisała, wspólnie z Wiktorem Krajewskim wspomnieniową książkę „Wiem, jak wygląda piekło”.
PAP: We wspomnieniowej książce "Wiem, jak wygląda piekło" relacjonuje pani swe wstrząsające losy. Ale gdy czyta się te wspomnienia, czytelnik zadaje sobie pytanie, czy pani do tych dramatycznych sytuacji podchodziła bardziej z pokorą czy z odwagą?
Alina Dąbrowska: U mnie przede wszystkim działał czas, to po pierwsze. Zawsze starałam się żyć dziś, danego dnia. Poza tym inne były sprawy, które były dla mnie ważniejsze. I ja, jak już wyszłam z obozu, to inne były dla mnie sprawy pierwszoplanowe. Do tego stopnia, że kiedyś utrzymywałam kontakt z koleżankami z obozu, spotykałyśmy się, rozmawiałyśmy, mówiłyśmy sobie, jak która sobie ułożyła życie, to była po prostu przyjaźń. Ale zapytana: "Alinko, a pamiętasz?" odpowiadałam "pamiętam" i to była kropka, nie mówmy o tym. Pracowałam, miałam męża, dzieci - to były sprawy najważniejsze, a przeszłość była z boku. Gdy moja starsza córka miała 13 lat, była organizowana wycieczka szkolna do Krakowa i była też przewidziana wycieczka do Oświęcimia. Byłam nawet zadowolona, mówiąc, pokażę córkom jak to wyglądało.
PAP: I pani miała tam wtedy też jechać z nimi, tak?
Alina Dąbrowska: Tak. Razem z nimi. Przyjechaliśmy do tego obozu, młodszej córki nie wpuścili, bo nie miała 10 lat, a ja poszłam z tą starszą. To było dla mnie wstrząsające. Jak zobaczyłam te bloki, to muszę powiedzieć, że ja wtedy wcale nie widziałam tych bloków, tylko te żydowskie dzieci idące do gazu. Tych Cyganów krzyczących, liczne bloki i baraki. To było dla mnie tak wstrząsające, że byłam jak sparaliżowana. Od tamtego czasu, przez kilkanaście lat tam nie pojechałam. Świadomie do obozu pojechałam dopiero w 2001 r. I to było nie dlatego, że chciałam zobaczyć. Miałam kontakt z grupą Niemców, którzy nas zapraszali do Niemiec, brałam w tym udział. Jedna z tych Niemek powiedziała, że przyjeżdża do Polski i poprosiła, żebyśmy z nią pojechały do Oświęcimia. Wtedy, uprzedziłam dyrekcję w Oświęcimiu, że będę z taką osobą, i żeby mi pozwolili pokazać nie tylko sam obóz, ale i inne miejsca, niedostępne dla zwiedzających. Zgodzili się. I to było dla mnie ważne: że ta Niemka powiedziała, że ona sama idzie do obozu. Poszła. Jak wróciła, to była wstrząśnięta. Bo zajęła się czytaniem dokumentów, tam była cała góra tych dokumentów. I ona stała i czytała. Jak przyszła, pamiętam jej pierwsze słowa: "jak oni mogli za takie nic aresztować?" Poprosiła jeszcze o pół godziny, żeby mogła tam wrócić.
Od tego czasu zaczęłam jeździć do Oświęcimia regularnie, w różne uroczystości, gdy jest jakieś spotkanie, to jadę. Nie mam jakichś wewnętrznych zahamowań. To jest historia, którą ja mam możliwość bliżej pokazać. Z drugiej strony to jest historia, która ma ten akcent pozytywny, bo tego już nie ma. To tylko historia. A my jesteśmy tylko byłymi świadkami. Nawet mogę powiedzieć, że byłam nie uczestnikiem, ale świadkiem tego wszystkiego. Bo skoro udało mi się przeżyć, to mam wewnętrzny obowiązek mówić i przestrzegać przed tym.
PAP: Książka pani zdumiewa ilością pamiątek, jakie pani udało się przechować. Ileż tam zdjęć, korespondencji! To nie do wiary, że to wszystko ocalało.
Alina Dąbrowska: Przeniosłam listy przez te wszystkie obozy. Przeniosłam to przy sobie. Nosiłam to, w ubraniach, zrobiłam specjalne kieszenie, na agrafki i to miałam przy sobie, ze wszystkim. Muszę powiedzieć, że miałam jeszcze więcej, ale w pewnym momencie ktoś mi to zabrał. A ja z tym nieomal spałam, przez wiele miesięcy, listy były przenoszone z obozu do obozu. Na szczęście nie było tam żadnej rewizji osobistej. Papiery to każdy mógł mieć. Papiery nie były groźne, więc nie przeszkadzali.
PAP: Podkreśla też pani fakt, że jako uczennica miała pani wybór, którego języka się uczyć, to wybrała niemiecki - i to pani uratowało życie.
Alina Dąbrowska: Jak zdawałam do gimnazjum, bardzo byłam przejęta, bardzo chciałam się dalej uczyć. Pęd do nauki był u mnie bardzo silny. Przed egzaminem zjawiła się moja kuzynka z nieznaną dziewczynką: "To jest Ela Fabiańska, ona też ma zdawać, zaopiekuj się nią". Potraktowałam to bardzo poważnie. Więcej osób chciało na francuski, mniej na niemiecki. To wynikało stąd, że niemiecki w Pabianicach był na porządku dziennym. Były fabryki niemieckie, gimnazjum niemieckie, kościół ewangelicki w środku miasta. I niemiecki się słyszało, w sklepie, na ulicy. Cała dzielnica niemiecka - była dosyć blisko mojego domu, słyszałam, jak oni mówili. I Ela wyciągnęła niemiecki, ja francuski, jak losowałyśmy. Żeby się nią opiekować, musiałam z nią być, zamieniłam się na ten niemiecki. I dlatego w swoich wspomnieniach piszę, że to było bardzo ważne: dlatego że ja się nauczyłam prawidłowo niemieckiego, gramatycznie. To było ważne w każdej rozmowie z Niemcami: umiałam mówić prawidłowo i rozumiałam, co oni mówią. Robiąc przegląd mojego życia, uznałam po latach, że znajomość tego języka była dla mnie ważną sprawą, niezbędną do przeżycia.
PAP: Pani wielokrotnie podkreśla, że ta decyzja pozwoliła pani przeżyć.
Alina Dąbrowska: Tak. Kiedy już wiadomo było, że Niemcy wprowadzili swoje porządki, powstała podziemna organizacja Szare Szeregi. Mój brat został w to wciągnięty, ja też. Nikt z nas nie znał na tyle przewrotności Niemców, że oni będą tak bezwzględni! To nam się wydawało nie takie groźne, jak się okazało potem. Zauważyłam, ze Polacy, którzy stali się Niemcami raptem zaczynają do mnie mówić po niemiecku, jakby zapomnieli polskiego... Człowiek, którego się znało, rozmawiało, nagle staje się wrogiem. Mój brat, a działo się to w Pabianicach, chodził z jedną dziewczyną. Jej rodzice raptem stali się volksdeutschami i ona już nie mogła się z nim spotykać. Ona była już wrogiem.
PAP: Inna ciekawa historia jest o tym, jak pani uczyła się też angielskiego. Od współwięźniarki, na spacerach, z wierszyków.
Alina Dąbrowska: Uczyłam się angielskiego jak byłam w więzieniu w Łodzi. I te wierszyki zostały mi do dziś. A poza tym ja się uczyłam jeszcze serbskiego. Dlatego, że do naszego bloku przysłali całą grupę Serbek. One zupełnie nie znały niemieckiego. Ja od razu nauczyłam się od nich podstawowych słów. I jak szliśmy w pole, to im tłumaczyłam, co mają zrobić. I tak dalece byłam z nimi związana, że nawet pisałam im listy po niemiecku. Że "ona żyje", pisało się tak, jak o kimś innym, żeby zakamuflować informację. Mówiąc "ona", mówiła o sobie. Serbki dostawały odpowiedzi po niemiecku, i te listy też im czytałam. Wtedy miałam okazję poznać smak suszonych owoców, bo jak je dostawały w tych paczkach, to mnie częstowały.
PAP: Inny obrazek pani przywołuje, gdy na początku, przed przejściem do baraku, widzi pani te dziesiątki ogolonych głów i wśród nich jedna z kobiet, która zachowała włosy. I to ona wyglądała nienaturalnie.
Alina Dąbrowska: Tak, pamiętam. Ona miała takie długie włosy, jasne. I wśród tej masy ogolonych kobiet wyglądała dziwnie i nienaturalnie. Niestety, nie trwało to długo. To było tylko przez pewien czas. Potem, jak już dostawałyśmy chustki i było wychodzenie na zewnątrz, to widziałam, że ona też była bez włosów.
PAP: Ale nie mógł kosmyk wystawać spod chustki.
Alina Dąbrowska: A to moja historia. Wydarzyło się to rok później. Przed wyjściem do pracy, na bramie przeliczano nas. Niemiecki strażnik podszedł, byłam przerażona w pierwszym momencie, bo myślałam, że będzie mnie bił. A on te biedne włosy, które mi wystawały spod chustki, z takim trudem hodowane, pociągnął i obciął. Chodziło o to, że towarzyszące mu Niemki śmiały się. W ich mniemaniu to było takie dowcipne!
PAP: A jak wyglądał pani dzień w obozie?
Alina Dąbrowska: Dni były różne. Inaczej wyglądał jak byłam chora, inaczej jak chodziłam w pole, bo trzeba było się ciepło ubrać. Ale te dni były podobne jeden do drugiego, czy deszcz, czy pogoda. Zawsze było tak samo: apel, wstajemy rano, w szeregu, odliczając. A śniadanie? Przynosili kocioł z jakimś piciem, to nie była herbata. Ale piło się w miskach: w tych miskach, w których była zupa, w tych samych dostawało się picie. To było o tyle ważne, że to picie było ciepłe. I można było, nawet, w razie potrzeby, umyć sobie ręce, jak nie było dostępu do łazienki. I w tym celu brało się też trochę więcej. Mówiło się też, że ten napój jest też nam podawany w takim celu, bo były w nim rozpuszczone jakieś środki, żebyśmy nie miały menstruacji, przez cały czas obozu. Do tego był chleb, jakaś margaryna, czasami był kawałek jakiejś wędliny. To było śniadanie. Czasami była jakaś zupa.
Potem stawałyśmy wszystkie, przeliczali nas, i do pracy. Wtedy się ustalało, kto gdzie idzie. Kiedy się człowiek zorientował, jak to wygląda, to starał się nie iść w to pole, a do innych prac. Nie wiedziałyśmy, gdzie będzie ta praca, przeważnie na roli.
PAP: Tam było najgorzej?
Alina Dąbrowska: Nie zawsze. To zależało od kierownika. Było też kopanie rowów. Temu wszystkiemu często towarzyszył deszcz, było więc zimno. Wyjście do pracy, tam w pracy był obiad, wieczorem się wracało i był apel. A potem spanie.
PAP: Pani też opowiada w książce, że blokowa, Polka, była niezwykle okrutną osobą.
Alina Dąbrowska: Tak. To była moja pierwsza blokowa. I jak jest się jest tak jak ja, na początku, to się myśli, że wszyscy są tacy. Potem poznałam inne blokowe, które były łagodniejsze. Bardzo często Żydówki były blokowymi, nie wiem, dlaczego, ale były. Żydówki ze Słowacji. Tam był pogrom, ale i u nas były straszne rzeczy...
PAP: Swą biograficzna książkę zatytułowała pani: "Wiem, jak wygląda piekło". Jest dosyć odważny. Czy to był pani wybór?
Alina Dąbrowska: To zdanie, o piekle, umieściłam w pierwszym wywiadzie, który robił pan Andrzej Machnowski, jakieś trzy lata temu. Pana Machnowskiego spotkałam na zebraniu Koła Więźniów Politycznych i on, jak się dowiedział, w ilu ja byłam obozach, i ile Marszów Śmierci przeżyłam, to on poprosił mnie o wywiad. I rzeczywiście, to były moje własne słowa. Kiedy weszłam do tego baraku i zobaczyłam te setki kobiet, krzyczących, bez włosów, jedna niemal na drugiej siedziała, to wtedy powiedziałam: "tak musi wyglądać piekło". Ten blok numer siedem tak właśnie wyglądał, to było piekło.
* * *
Alina Dąbrowska była więźniem obozów m.in. Auschwitz Birkenau, Ravensbrück, Buchenwald. Przeżyła dwa Marsze Śmierci.
Książka "Wiem jak wygląda piekło. Alina Dąbrowska w rozmowie z Wiktorem Krajewskim ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Rozmawiała: Dorota Kieras (PAP)
dki/