Leżące na Podolu, w przedwojennych granicach II Rzeczypospolitej, Zaleszczyki do dziś wywołują uśmiech na twarzach nie tylko wielbicieli Kresów. Ten modny przed wojną kurort, który odwiedzały chętnie ówczesne elity, ale też zwykli zjadacze chleba, zapisał się w pamięci Polaków jako kraina miodem i mlekiem płynąca. Letników przyciągały tam niemal śródziemnomorski klimat, piękne plaże, pensjonaty, restauracje, czyli to, co mogło sprzyjać odpoczynkowi. Poza tym w regionie świetnie udawały się zbiory winogron i innych rzadko spotykanych na większości naszych terenów warzyw i owoców, co podwyższało jeszcze walory miejscowości.
O wszystkich jej zaletach pisze Jan Skłodowski – dr nauk humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego, fotografik, pisarz, podróżnik i badacz wschodnich terenów II RP.
I choć w swojej publikacji autor sięga do zamierzchłych dziejów terenów znajdujących się w głębokim jarze zakola Dniestru, to jego uwaga skupia się przede wszystkim na czasach, kiedy to po zakończeniu I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej zapanował tu pokój i miejscowość mogła stać się uzdrowiskiem. Sprzyjały temu wybudowane jeszcze za monarchii austro-węgierskiej solidne mosty oraz kolej, dzięki której stosunkowo łatwo było dotrzeć do Zaleszczyk choćby z Warszawy. Jeździł tam m.in. luksusowy ekspres spalinowy, zwany Luxtorpedą, który co bogatszym turystom w latach trzydziestych umożliwiał dotarcie do miejsca odpoczynku z Tarnopola w ciągu dwóch i pół godziny.
„Ważny w propagowaniu Zaleszczyk był rok 1922, gdy Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjął ustawy sprzyjające powszechnemu, wakacyjnemu wypoczynkowi: o prawie do urlopu szerokiej rzeszy pracujących oraz o uzdrowiskach – niebawem więc, bo w roku 1926, Zaleszczyki zyskały status stacji klimatycznej, stając w rzędzie uznanych kurortów, jak Zakopane i Krynica. Taka „nominacja” była wielkim awansem dla miasta i początkiem jego prosperity jako kurortu, obejmującego również gminy z nim sąsiadujące – Stare Zaleszczyki i Dobrowlany. Co istotne, wyniki badań nad klimatem w aspekcie lecznictwa ogłaszały autorytety – przywołajmy tu prace profesora balneologii i klimatologii Ludomiła Korczyńskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz opracowania dr. Edwarda Stenza prowadzącego tam w 1925 r. pomiary promieniowania słonecznego” – pisze Jan Skłodowski, dodając, że wyleczyć można było w Zaleszczykach wiele niedomagań zdrowotnych, takich jak: osłabienia, anemie, schorzenia krtani i tchawicy, rozedmę płuc, choroby związane z krążeniem, oddychaniem, układem pokarmowym.
Przyjeżdżali tam także ludzie, którzy nie mieli takich problemów, ale doceniali inne zalety Zaleszczyk, np. długość letniego sezonu, który rozpoczynał się w marcu, a kończył w październiku. Spragnieni ładnej pogody letnicy zatrzymywali się w pensjonatach, wyrastających tu w latach dwudziestych jak grzyby po deszczu. Popularnością cieszył się choćby działający przez cały rok pensjonat „Zaleszczyki” czy „Helenówka”. Ten ostatni reklamował się w ten sposób: „Zakład dietetyczny D-rowej Heleny Nitkowskiej w Zaleszczykach. Zakład położony w najpiękniejszym miejscu Zaleszczyk nad samym brzegiem Dniestru. Własna plaża. Wytworna i obfita kuchnia z uwzględnieniem zasad dietetycznych pod nadzorem lekarza specjalisty oraz pod opieką samej właścicielki daje gwarancję korzystnego dla zdrowia i miłego pobytu w Zakładzie”.
Autor książki dokładnie opisuje plaże, na których odpoczywali letnicy. Na początku lat trzydziestych cenione przez gości były szczególnie dwie z nich: plaża Słoneczna i Cienista. Pierwsza charakteryzowała się piękną promenadą, na której życie tętniło także wieczorem, druga dzięki dużej liczbie drzew dawała prawdziwe ukojenie podczas upałów. Tu też wieczorami grała muzyka, modne szlagiery wykonywała m.in. orkiestra wojskowa 48. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych, której kapelmistrzem był kpt. Józef Baranowski. Kuracjusze bawili się też na licznych dancingach, choćby w restauracjach „Warszawa” czy „Cafe Club”. Z przyjemnością oglądano filmy wyświetlane w kinie „Sokół” czy spektakle teatralne, które prezentowali przyjezdni aktorzy.
Największą jednak atrakcją w Zaleszczykach, która przyciągała tłumy, było Święto Winobrania, organizowane przez Podolskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze, Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich oraz Komitet Winobrania, złożony z właścicieli miejscowych winnic. Jak wyglądało owo świętowanie, możemy także dowiedzieć się z książki: „Ulicami miasta ciągnęły pochody ubranych w stroje ludowe włościan z okolicznych wsi oraz wozy z nazwami winnic i ich winnym plonem – ogromnymi kiśćmi winogron oraz butlami gronowego wina – prezentowanym przez miejscowe dziewczęta w pięknych strojach regionalnych. Ze specjalnie zbudowanych trybun goście mogli podziwiać ludowe przedstawienia, występy tancerzy i chórów”.
Cały tom ilustrowany jest licznymi, archiwalnymi zdjęciami, które pokazują urodę Zaleszczyk i radość, jaką dawało kuracjuszom przebywanie w tym miejscu. Wszystko to jednak skończyło się wraz z wybuchem II wojny światowej, kiedy kresowa miejscowość zaczęła być kojarzona z ewakuacją do Rumunii tysięcy polskich żołnierzy i cywilów, kadry Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz korpusu dyplomatycznego. Ale to już zupełnie inna, o wiele smutniejsza historia, o której autor książki wprawdzie wspomina, jednak nie stanowi ona głównego tematu poświęconych międzywojennej świetności Zaleszczyk rozważań.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP