28 czerwca 1974 r. odbyła się premiera filmu „Wiosna, panie sierżancie” – ostatniej komedii wyreżyserowanej przez Tadeusza Chmielewskiego; twórcę takich filmów jak m. in. „Ewa chce spać”, „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” i „Nie lubię poniedziałku”.
Historia „Wiosny…” zaczęła się dużo wcześniej – w 1958 roku po powrocie Chmielewskiego z San Sebastian ze Złotą Muszlą. Na hiszpańskim międzynarodowym festiwalu filmowym „Ewa chce spać” pokonała w konkursie „Zawrót głowy” Alfreda Hitchcocka.
„Wymyśliłem historię sierżanta służbisty, który w małym miasteczku w czasach stalinowskich w prymitywny sposób gnębił ludzi za odstępstwa od przepisów” – powiedział Tadeusz Chmielewski Piotrowi Śmiałowskiemu, autorowi książki pt. „Jak rozpętałem polską komedię filmową” (2012). „Gdy się zakochał, zobaczył, że świat jest piękny. Od tej pory wszystkich namawiał, żeby się zakochiwali. To była jego recepta na szczęście” – opowiadał.
Tytułowym sierżantem miał być w zamyśle reżysera Stefan Bartik, który zachwycił go w „Ewie…” kreacją naczelnika posterunku. Usłyszawszy jak Bartik powtarza „Jezus Maria, że tak powiem”, Chmielewski postanowił „go mieć w każdym filmie”.
„Całe życie marzył o głównej roli w filmie, ale chociaż grał różne postaci z pierwszego planu w głównej roli się nie pojawił” – mówił Chmielewski Piotrowi Śmiałowskiemu. Dodał, że gdyby „Wiosna…” powstała w 1958 roku, to byłaby filmem Bartika. „On praktycznie nie znikałby z ekranu” – ocenił.
Chmielewski sądził, że udany – nagrodzony na prestiżowym festiwalu – debiut, ułatwi mu realizację kolejnych filmów, ale nie docenił peerelowskiej rzeczywistości. „Różne komisje oceniające +Sierżanta+ zaczęły po mnie jeździć jak po łysej kobyle” – wspominał. „Złota Muszla w San Sebastian postawiła mnie – paradoksalnie - w dość dziwnej sytuacji. Z jednej strony uchroniła mnie przed lekceważeniem mojej pracy przez środowisko filmowe, czego zawsze doświadczał Staszek Bareja. Ale z drugiej – stworzyła nagle dziwny system odniesienia do moich kolejnych projektów. Wiele razy słyszałem, że +Ewa chce spać+ była świetna, ale to, co zrobiłem teraz jest poniżej wszelkiej krytyki” – opowiadał reżyser. „Ten mechanizm zauważyłem już podczas próby przepchnięcia +Wiosna, panie sierżancie+” – dodał.
„Próba przepchnięcia” w 1958 roku nie powiodła się. Stefan Bartik zmarł 3 grudnia 1964 roku, podczas spektaklu „Robin Hood” w Teatrze Ziemi Krakowskiej im. Ludwika Solskiego w Tarnowie, nie doczekawszy spełnienia swego marzenia o głównej roli w filmie. Miał 60 lat.
„Chciałem nieco inaczej niż piętnaście lat wcześniej przedstawić czasy stalinizmu w małym miasteczku. Czym innym była groza tamtej epoki pod koniec lat pięćdziesiątych, gdy mieliśmy ją świeżo w pamięci, a czym innym w latach siedemdziesiątych. Zacząłem bawić się w wynajdywanie sytuacji, które – o zgrozo! - niewiele zmieniły się od stalinowskich czasów” – wyjaśnił reżyser Piotrowi Śmiałowskiemu.
Piętnaście lat później Chmielewski, mający już w swym dorobku takie komedie jak m. in. „Gdzie jest generał…” (1963), „Pieczone gołąbki” (1966), „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” (1969) i „Nie lubię poniedziałku” (1971) postanowił wrócić do „Sierżanta” – zmieniając jednak sporo w scenariuszu. „Chciałem nieco inaczej niż piętnaście lat wcześniej przedstawić czasy stalinizmu w małym miasteczku. Czym innym była groza tamtej epoki pod koniec lat pięćdziesiątych, gdy mieliśmy ją świeżo w pamięci, a czym innym w latach siedemdziesiątych. Zacząłem bawić się w wynajdywanie sytuacji, które – o zgrozo! - niewiele zmieniły się od stalinowskich czasów” – wyjaśnił reżyser Piotrowi Śmiałowskiemu.
Dodał, że zmienił mocno postać tytułowego Sierżanta, bo początkowo nie mógł w tej roli zobaczyć „nikogo innego niż Bartik”, który już przecież nie żył. „Gdy wykombinowałem, że tę rolę zagra Józef Nowak, nową sylwetkę sierżanta zacząłem pisać pod niego. W Nowaku była taka krwista ludowość, rubaszność. A wybór Nowaka zdeterminował także duże zmiany wśród postaci drugoplanowych.
Józef Nowak był wówczas aktorem bardzo popularnym – znanym m. in. z roli Asa w „Hydrozagadce” (1970) Andrzeja Kondratiuka, a także z brawurowego zaśpiewania pochwały życia peerelowskiej generalicji zatytułowanej „Takiemu to dobrze” na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu (1971) - nagrodzonego Srebrnym Pierścieniem.
„Wiosna panie sierżancie” nie okazała się sukcesem takim jak „Ewa chce spać” - cieszyła się mniejszym powodzeniem u widzów od „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” czy „Nie lubię poniedziałku”. W 1974 r. film obejrzało 962 tys. 797 widzów zgromadzonych na 9172 seansach kinowych. Dla porównania – „Nie ma mocnych” Sylwestra Chęcińskiego zgromadziło wówczas ponad 6 mln. kinomanów, natomiast „Nie ma róży bez ognia” Stanisława Barei - 1 mln 333 tys. 226 widzów. (Dane z portalu „Boxofficeowy zawrót głowy”).
Krytyka też była powściągliwa w ocenach. „Najnowszy film Tadeusza Chmielewskiego – +Wiosna, panie sierżancie+ – już na pierwszy rzut oka zdaje się być utworem mało istotnym, o którym zapewne wkrótce zapomną krytycy, a tym bardziej widzowie” – napisał Wojciech Jędrkiewicz w tygodniku „Literatura” 6 sierpnia 1974 roku. „Jest to bowiem, niestety, film nieudany – ot, taka polska komedia niezbyt śmieszna i czasami nudnawa” – ocenił. „Nieśmiertelne +w Polsce czyli nigdzie+, naczelne hasło naszej komedii, jeszcze raz odniosło tryumf” – podkreślił Jędrkiewicz.
Dodał jednak, że „dla dociekliwych badaczy polskiego kina film ten będzie miał kiedyś niemałe znaczenie” jako „że jest pierwszym polskim filmem nostalgiczno-wspominkowym, liryczną podróżą w przeszłość sprzed lat dwudziestu”. Jędrkiewicz zwrócił uwagę, że gatunek ten był już wówczas popularny w kinie amerykańskim, francuskim, przywołał też twórczość Federico Felliniego oraz „Pociągi pod specjalnym nadzorem” Jriego Menzla.
W „Sierżancie” Wojciech Jędrkiewicz dostrzegł jednak „wskazówkę i zachętę” dla następców Tadeusza Chmielewskiego. „Jest nią klimat lirycznej zadumy, ujmujący i zadziwiająco świeży, zarówno w tym konkretnym filmie, jak i w samym naszym stosunku do lat pięćdziesiątych” – wyjaśnił.
I to się spełniło - w 1998 roku miało swoją premierę „U Pana Boga za piecem” w reżyserii Jacka Bromskiego. Autorem scenariusza był Tadeusz Chmielewski. Był on także producentem kolejnych filmów tego cyklu.
Ostatnia komedia nakręcona przez Tadeusza Chmielewskiego zbierała baty również po latach. „Ten film warto obejrzeć nie dla jego wartości, lecz dla jego kuriozalności” – napisano w „Słowie – Dzienniku Katolickim” zapowiadając telewizyjną emisję filmu w 1997 roku. „Po to by zobaczyć jak w lekkiej, przystępnej formie zafałszowywano lata stalinizmu w latach siedemdziesiątych” – dodał anonimowy recenzent. „Komedia +Wiosna, panie sierżancie+ przedstawia małe miasteczko, w którym miejscowy milicjant jest kochany przez wszystkich. Sierżant Lichniak w pięćdziesiątym roku życia zdaje maturę, a poczciwi mieszkańcy pomagają mu w tym jak mogą. Jednocześnie nie pozwalają ekshumować pochowanego w pobliżu miejscowości sowieckiego partyzanta +Bo on jest nasz+. W atmosferze sielanki i powszechnego +kochajmy się+ toczy się światek. Bez więzień, represji, biedy… Doskonały przykład do dokonania anatomii kłamstwa” – podsumował.
W książce Piotra Śmiałowskiego Chmielewski ocenił, że „po prostu zawiodła go intuicja”. I przywołał historię Alfreda Hitchcocka, który jako początkujący reżyser marzył, by nakręcić opowieść o życiu Jezusa w konwencji kryminału, co mu się nie udało. „I chociaż potem, gdy cieszył się już uznaniem i sławą, producenci dawali mu pieniądze, Hitchcock nie zgodził się na powrót do tego pomysłu. Mówił, że po tylu latach mógłby to tylko zepsuć” – wspominał. „Szkoda, że nie wziąłem sobie tych słów do serca” – dodał.
„Wiosna, panie sierżancie” okazała się ostatnią komedią nakręconą przez Tadeusza Chmielewskiego. Później wyreżyserował tyko „Wśród nocnej ciszy” – film uznawany powszechnie za najlepszy polski kryminał – i „Wierną rzekę” (1983) według powieści Stefana Żeromskiego, która przeleżała na półce peerelowskiej kinematografii prawie pięć lat. (PAP)
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ aszw/