24 lutego 1941 roku zmarł w Sosnowcu Emil Zegadłowicz, poeta, prozaik, tłumacz i dramaturg, m.in. autor zaginionego dramatu, który jakoby - po zawłaszczeniu przez Leona Kruczkowskiego – stał się pierwowzorem głośnych „Niemców”.
"Klerykał, działacz sanacyjny czy działacz lewicowy? – oto pytanie, które nasuwa się przy analizie faktów z życia Zegadłowicza. Pytań takich jest więcej: nacjonalista, misjonarz ewangeliczny, słowianofil czy internacjonalista; pacyfista, piewca Piłsudskiego czy rewolucjonista?" - zastanawiał się badacz Leonard Neuger ("Poeci dwudziestolecia międzywojennego", pod red. Ireny Maciejewskiej, 1982). Zegadłowicz w swoim życiorysie połączył te sprzeczności.
W opinii Janusza Drzewuckiego, Zegadłowicz był jednym "z najoryginalniejszych i najpłodniejszych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego" (blog.polona.pl). Uprawiał wszystkie rodzaje literackie: pisał wiersze rymowane i wolne, prozę poetycką, powieści i dzieła dramatyczne. Ponadto był publicystą, znawcą sztuki i tłumaczem. "W zasadzie każdy wadowicki gimnazjalista, w tym Karol Wojtyła, swoją artystyczną osobowość kształcił w kręgu regionalizmu kulturowego Emila Zegadłowicza. Jako Jan Paweł II, jeszcze kilka lat przed śmiercią cytował z pamięci utwory ulubionego poety" - przypomniał Zbigniew Jurczak na stronie Towarzystwa Miłośników Ziemi Wadowickiej.
U schyłku życia Zegadłowicz zanotował w "Dzienniku", że matka urodziła go "w piątek, o szóstej po południu w Bielsku, przy ulicy Ratuszowej". Było to 20 lipca 1888 r. "Ochrzczony w bielskim kościele św. Mikołaja otrzymał nazwisko panieńskie matki – Kaiszar, z adnotacją +adoptowany Zegadłowicz+ – Tytus i Elżbieta nie byli bowiem małżeństwem" - czytamy na stronie wadowice.pl. Ojciec Emila, Tytus Zegadłowicz, "Rusin z pochodzenia (…) był duchownym obrządku greckokatolickiego" - podał przyjaciel poety, Edward Kozikowski. Uczył w miejscowym gimnazjum m. in. języka niemieckiego, historii powszechnej i śpiewu, sam był skrzypkiem. Z kolei "Elżbieta Kaiszar, nauczycielka muzyki, córka rodowitego Czecha – Wacława, byłego kapelmistrza bardy wojskowej, byłego organisty z Kalwarii (…) to matka moja!" - przedstawił rodzicielkę Emil Zegadłowicz w liście, który odnalazła biografka poety, Krystyna Kolińska ("Zegadłowicz. Podwójny żywot Srebrempisanego", 1999).
Romans 66-letniego Tytusa i 32-letniej Elżbiety zaowocował narodzinami wątłego jedynaka. Chora na serce, uzależniona od swych rodziców Elżbieta po trudnym porodzie powróciła pod ich dach, zostawiając dziecko pod opieką ojca w jego dworku we wsi Gorzeń Górny. "Nic mu dać już nie umiała i nie mogła… Instynkt zamarł" - skomentował po latach Zegadłowicz ("Godzina przed jutrznią", 1927).
Zegadłowicz jako pisarz debiutował w 1908 r. Trzy lata później został nauczycielem. Gdy wybuchła Wielka Wojna, uniknął służby w wojsku austriackim. "Zawdzięczał to zwykłej przepuklinie, której się nabawił w niefortunnym skoku z dachu stodoły" - podał Kozikowski. W początkach wojny, jak twierdzi Kolińska, młody poeta, poszukując dodatkowych źródeł dochodu, zaczął w Gorzeniu wynajmować pokoje letnikom. W ten sposób poznał Marię Olimpię Kurowską, z którą w lipcu 1915 r. wzięli ślub. W sierpniu 1916 r. urodziła się im pierwsza córka – Halszka, młodsza – Atessa przyszła na świat w 1920 r.
Tuż po odzyskaniu niepodległości, Zegadłowicz podjął współpracę z dwutygodnikiem "Zdrój" z Poznania, który redagował grafik Jerzy Hulewicz. Kozikowski stwierdził, że właśnie "dobiegał żywot Młodej Polski", a w Zegadłowiczu "został osad po tamtych czasach, w których uczył się poezji". Nie czuł się jeszcze na siłach, aby pójść własną drogą, więc "przylgnął do wychodzącego wtedy ekspresjonistycznego +Zdroju+ i stał się wyznawcą modnego kierunku. Cocktail młodopolszczyzny i ekspresjonizmu musuje w każdym jego utworze z tamtego okresu" - ocenił.
Na przełomie maja i czerwca 1922 r., Zegadłowicz, z poetami Edwardem Kozikowskim i Janem Nepomucenem Millerem, złożyli grupę "Czartak - zbór poetów w Beskidzie". Potem grupa powiększyła się o poetessę Janinę Brzostowską, córkę dyrektora Gimnazjum w Wadowicach Jana Dorozińskiego – oraz o profesora tej szkoły, Tadeusza Szantrocha - poetę, legionistę. Przesłaniem ideowym grupy był regionalizm beskidzki, nacechowany niechęcią do miejskiej cywilizacji. Jerzy Kwiatkowski dodał, że Czartak łączył mistycyzm religijny "z miłością do przyrody i pochwałą +prostaczka+”, który z nią obcuje" ("Dwudziestolecie międzywojenne", 2012).
W latach 20. w rodzinnym Gorzeniu powstały najbardziej znane utwory Zegadłowicza: "Powsinogi beskidzkie", "Kolędziołki beskidzkie" i "Dom jałowcowy". Wiosną 1923 r. Maria, żona snycerza Jędrzeja Wowro, zaoferowała Zegadłowiczom kilka jego prac. W ten sposób poeta odkrył kolekcjonerstwo – i został mecenasem sztuki ludowej. Postać i twórczość Wowry zainspirowała także innego młodego poetę – Karol Wojtyła napisał w Sonecie I: "Sobotkom się kłaniaj ode mnie/ i świątkom starego Wowra/post sprawującym po drogach:/ascetycznym, wychudłym świątkom".
W kwietniu 1923 r. Kozikowski z Zegadłowiczem dokonali literackiej mistyfikacji. W nakładzie trzystu numerowanych egzemplarzy - jako zbiór tłumaczeń poezji murzyńskiej – wydali zbiór własnych utworów, stylizowanych na "afrykańskie" - ustaliła Dorota Wojda („Przestrzenie Teorii”, 19/2013). Autorzy zawczasu podali w prasie wiadomość o szykowanym zbiorze rzekomej poezji murzyńskiej. Zadbali też o autentyzm publikacji, "umieszczając w niej (…) objaśnienia dotyczące nazewnictwa, kultury materialnej i obrzędów Azande" - przypomniała Wojda. Wyglądało to dość autentycznie, choć plemię Azande nie uparawia kanibalizmu, co przypisali im polscy poeci. "Formalnie poezje te są po prostu nieprzetłómaczalne; wnętrze ich ponure, barwy krzepnącej krwi, niesamowite, hipnotyzujące jak oczy kobry, straszne jak moczar w ostępie puszczy" - napisali we wstępie do zatytułowanego "Niam niam. Antologia poezji murzyńskiej" tomiku "tłumacze", wplatając w pastisz naukowej dysertacji absurdalne uwagi – np., że poezje murzyńskie są "jak zapadający się słup wycia palonej pantery”.
"Książkę rozesłałem nie tylko do redakcji pism, ale i do profesorów uniwersytetów, będąc ciekawy, jak też zareagują na ten apokryf i czy połapią się w naszych mistyfikatorskich zamysłach" - wspominał Kozikowski. Profesorowie: Józef Kallenbach, Juliusz Kleiner, Aleksander Brueckner i Jan Łoś, odpowiedzieli listami, w których nie kwestionowali prawdziwości przekładów i chwalili ich wierność. Jedynie prof. Tadeusz Sinko zachował trzeźwość umysłu. "Skądże oni umieją po murzyńsku? (…) to chyba mistyfikacja" - napisał w szkicu "Murzyni pod Giewontem" ("Czas", 179/1923).
W 1924 r. Zegadłowicz zadebiutował jako dramaturg. Nakładem oficyny Franciszka Foltina ukazała się "Lampka oliwna" niemal natychmiast wystawiona w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie przez Stanisławę Wysocką. Także następne dramaty ("Alcesta", "Głaz graniczny", "Betsaba", "Wigilie" oraz "Nawiedzeni") szybko trafiły na sceny. W 1927 r. problemy finansowe zmusiły Zegadłowicza do podjęcia pracy w Poznaniu. Był kierownikiem literackim Teatru Polskiego (1927-30) i Radia Poznańskiego (1929-32). W kwietniu 1927 r. ukazała się powieść "Godzina przed jutrznią", pierwsza część autobiograficznego cyklu "Żywot Mikołaja Srebrempisanego". Dalsze tomy: "Spod młyńskich kamieni" i "Cień nad falami" wyszły w latach 1928-29.
Zegadłowicz nieustannie był celem bezlitosnej krytyki. W 1926 r. w "Zwrotnicy" Peipera, ukazał się tekst Juliana Przybosia pt. "Chamuły poezji". Była to krytyka najnowszych produkcji Zegadłowicza, Wittlina i Kasprowicza. Felieton zawierał takie wyrażenia, jak "trywialna ludowość", "ohydna rubaszność", "absolutna próżnia poetycka", "ordynarność połączona z tematami świętymi, skatologia z ewangelią". Przyboś zakończył apostrofą: "Powroza na was, przekupnie, szwargocące w świątyni Pańskiej! Baty wam, chamy, chamuły!"
"Antyintelektualizm autora, muzyczność monotonna i ubóstwo wątku poetyckiego przy nieprawdopodobnej gadatliwości sprawiły, że szybko uczynił nas nieczułymi na swój talencik" – napisał krytyk Stefan Kołaczkowski ("Współczesna literatura polska", 1930), zarzucając Zegadłowiczowi także bezkrytycyzm i megalomanię. Zmiażdżył też wielotomową autobiografię Zegadłowicza. "Rozwlekły ten wytwór rozpanoszonego i bezkarnego – wobec braku opinii publicznej i niekompetencji wydawców – grafomaństwa ciekawym jest tylko jako signum temporis. Bezideowy mistycyzm wobec wszystkiego jest tylko inną, odwróconą stroną nihilizmu" - ocenił.
Rok później Zegadłowicz wykonał ostry skręt w lewo. W nr 1 "Dwutygodnika Literackiego" opublikował list otwarty, podpisany "Emilencja", datowany "8 grudnia w Klechistanie", który stanowił frontalny atak na "rezerwat średniowieczny" w Poznaniu, "gdzie świętość stała się kramarstwem, świątynia – bankiem, a celem – syty kałdun".
Uchwałą wadowickiej Rady Miejskiej, z 23 maja 1933 r. dla uczczenia 25-lecia pracy twórczej, Emil Zegadłowicz otrzymał honorowe obywatelstwo miasta, a ul. Tatrzańską nazwano jego imieniem. Gdy jednak wydano w sierpniu 1935 r. "Zmory", Wadowice, rozpoznawszy w powieści swoją karykaturę w "cesarsko-królewskim wolnym mieście Wołkowice", odebrały Zegadłowiczowi honory. A wtedy Zegadłowicz zaczął otaczać się komunizującymi przyjaciółmi – z Wandą Wasilewską na czele.
Następna jego powieść nie weszła do księgarń: 15 listopada 1937 r. zostały skonfiskowane dwutomowe "Motory", zilustrowane przez Stefana Żechowskiego. Referent prasowy starostwa grodzkiego w Krakowie, po przejrzeniu książki odbijanej w Drukarni Literackiej "zdecydował się na zajęcie 64 egzemplarzy (…) i zasugerował, aby oszczędzić dalszych kosztów, przerwanie druku" - napisał Czesław Brzoza ("Z dziejów cenzury w międzywojennym Krakowie", 2010).
Dodał, że "prawdopodobnie prokurator był jedyną osobą, która przeczytała książkę w całości. Zajęło mu to cztery dni". "Cała treść powyższej książki jest ustawicznym, ciągłym zohydzaniem, lżeniem, wyszydzaniem Państwa i Narodu Polskiego, jego historii i wysiłków w walkach o niepodległość, przy czym autor rozszerza o Państwie Polskim cały szereg nieprawdziwych wiadomości, przedstawiających wszystko co polskie w jak najgorszym świetle, (np. ustęp z I tomu str. 127)" - czytamy w prokuratorskim uzasadnieniu z 19 listopada 1937 r. "Równocześnie autor twierdzi, że smutne stosunki panujące w Polsce, oparte na wyzysku chłopa i robotnika, będą mogły ulec zmianie jedynie przez rewolucję i wprowadzenie dyktatury proletariatu, która dopiero doprowadzi ludzkość do +upojnego, odurzającego piękna nowego, prawego, jasnego życia wschodzącego dnia+ (II tom, str. 333). Zdaniem autora musi się dzisiaj stanąć +albo po stronie reakcji fundowanej na kapitalizmie, na wszelkich faszyzmach, kryptofaszyzmach, albo po stronie frontu pracy, pełnego wyrównania sprawiedliwości, nowego człowieka+ (II tom, str. 332)" - oceniła prokuratura.
Obecnie panuje przeświadczenie, że "Motory" zostały skonfiskowane ze uwagi na pornograficzne treści lub ilustracje, ale z akt konfiskaty wynika, że motyw był jednoznacznie polityczny. W obronie Zegadłowicza i książki stanął jeden z nowych przyjaciół, dr Józef Putek z Choczni koło Wadowic, adwokat i antyklerykał, nazywany "osobistym nieprzyjacielem Pana Boga". Sąd utrzymał konfiskatę w mocy. Błyskawiczna rozprawa odbyła się z wykluczeniem jawności, ale sąd pozwolił na pozostanie na sali dwóm osobom – jedną z nich był literat Leon Kruczkowski.
W początkach II wojny okazało się, że Zegadłowicz cierpi na raka gruczołów limfatycznych. Musiał wyjechać do Sosnowca, bo tylko tam mógł się poddać naświetlaniom. Ostatni kwartał życia zrekonstruowała Grażyna Kuźnik: poeta spędził go bez dochodów, w małym mieszkanku kilka przecznic od szpitala, u boku Marii Koszyc-Szołajskiej, którą poślubił w obrządku mariawickim – nie rozwodząc się przedtem z żoną ("Jak wyglądało życie Emila Zegadłowicza w Sosnowcu?", 2012). "Forsy ani-ani, żyjemy jak ptakowie biblijni. Różnie się myśli, gdy się jest w tak posępnym miejscu" – napisał do przyjaciela. W Sosnowcu pisał m.in. "Dziennik", nowelę, która rozliczała klęskę Września - "Domek z kart" oraz dramat "Sind Sie, Jude?", o którego treści pozostały niejasne, sprzeczne informacje.
W tamtym czasie odwiedziła Zegadłowicza Monika Warneńska, później znana reporterka. "Nijakie meble, trochę książek, ośnieżone gałęzie za oknami i widok na pusty, cichy ogród" – wspominała ("Ekspres Zagłębiowski", 104/1999). "Dzień jego śmierci, 24 lutego 1941 r. był bardzo mroźny. Pisarz miał tylko 52 lata" - napisała Kuźnik. Do trumny dostał ilustracje do "Motorów".
Warneńska podała, że Koszyc powierzyła jej w depozyt plik dokumentów – "Dziennik", "Domek z kart", odpis przekładu "Hiawathy" Longfellowa, a także "manuskrypt dramatu +Sind Sie, Jude?+ pisany na kartkach zeszytu bez okładki, przy tym znaczna część manuskryptu była pisana zielonym atramentem ręką Zegadłowicza, a część ołówkiem ręką Marii Koszyc. Manuskrypt robił wrażenie brudnopisu" - wspominała Wareńska, która w 1945 r. zdeponowała dokumenty u Kazimierza Czachowskiego, w latach 1946-47 prezesa Związku Literatów Polskich.
W 1949 r. ówczesny podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki – oraz prezes ZLP - Leon Kruczkowski, opublikował dramat "Niemcy". Od razu pojawiły się oskarżenia o zawłaszczenie "Sind Sie, Jude?". Kwestia nie jest udokumentowana przez naukowców, nie są też prowadzone badania na ten temat. Ale są relacje wiarygodnych osób. "Oczywiście wiedzieliśmy, że napisany w Sosnowcu tuż przed śmiercią rękopis dramatu +Sind Sie, Jude?+ zniknął w niejasnych okolicznościach. Ale lata 50-te nie sprzyjały rozwiązywaniu takich historii. Z biegiem czasu sprawa przycichła, od lat nikt do niej nie wraca" – powiedziała Ewa Wegenke, wnuczka Emila Zegadłowicza, Bogdanowi Szpili z portalu beskidzka24.pl. "Zaprzyjaźniony z naszym domem Edward Kozikowski opowiadał, że stolica huczy od plotek, jakoby +Niemcy+, to zaginione podczas wojny dzieło mojego dziadka" – dodała.
Kozikowski, oddelegowany do poszukiwań zaginionych prac Zegadłowicza przez ZLP, ustalił, że krytyk Kazimierz Czachowski (1890-1948) wiosną 1945 r. posiadał rękopis "Sind Sie, Jude?" - i nosił się z zamiarem opublikowania poszczególnych scen w +Odrodzeniu+. "Prosiłem Czachowskiego, aby użyczył mi na kilka dni manuskrypt (…) Odpowiedział – pamiętam: +Kiedy dałem już do przejrzenia Kruczkowskiemu. Ale gdy zwróci, chętnie użyczę tobie…+" - napisał Kozikowski. "Leon Kruczkowski kategorycznie zaprzeczył, jakoby otrzymał od Czachowskiego do przejrzenia manuskrypt +Sind Sie, Jude?+ i oświadczył, że w ogóle żadnych rękopisów Zegadłowicza nie wypożyczał od Czachowskiego i nawet ich nie oglądał” - podkreślił Kozikowski. Czachowski nie mógł nic dodać, gdyż latem 1948 r. został znaleziony martwy na ulicy w Krakowie.
"Był tam rękopis dramatu +Sie sind, Jude?+ (Oni są Żydami), który wysłano do Związku Literatów w Warszawie (zeznanie M. Słomczyńskiego). Tam rękopis zaginął. Prezesem krajowego Zarządu ZLP był wtedy L. Kruczkowski, pisarz lewicowy, działacz państwowy i partyjny, którego najgłośniejszy dramat +Niemcy+ ukazał się w rok później" - napisał na blogu Maciej Zembaty, który dorastał w Wadowicach. Według niego, część środowiska literackiego na podstawie "analizy okoliczności, konstrukcji dramatu (+Domek z kart+) oraz języka" – przypisywała autorstwo dramatu Zegadłowiczowi. "Sprawy jednak nie wyjaśniono, a pisarz (Kruczkowski) zmarł kilka lat później jako autor +Niemców+, któremu pierwotnie nadał tytuł +Niemcy są ludźmi+" - zakończył Zembaty.
"Mają teksty genialne tę nadprzyrodzoną właściwość, że czy wyjdą spod pióra nazisty Hamsuna, czy stalinisty Kruczkowskiego (o ile nie polegają na prawdzie pogłoski, jakoby faktycznym autorem +Niemców+ był Emil Zegadłowicz, a Kruczkowski jedynie przywłaszczył sobie i doszlifował rękopis), wyrastają ponad ludzką miarę" - napisała Danuta Szaflarska, która zagrała Ruth Sonnenbruch w prapremierze "Niemców" w Teatrze Współczesnym w Warszawie w 1949 r. (Gabriel Michalik, "Danuta Szaflarska. Jej czas", 2018).
Swoje odkrycia spisał też wnuk poety, Adam Emil Zegadłowicz. "Informację tę przywiózł do Gorzenia i przekazał mojej babci Marii Zegadłowiczowskiej aktor warszawski Pawłowski. Twierdził on, że bezpośrednio po premierze +Niemców+ w środowisku artystycznym i intelektualnym stolicy zaczęto powszechnie uważać, że to plagiat" - zanotował. W latach 60. ustalił, iż Maria Koszyc – w obawie przed śmiercią lub aresztowaniem – zaczęła powierzać rękopisy Emila Zegadłowicza zaufanym osobom. "Na ogół każdy rękopis był w kilku odpisach co miało gwarantować, że przynajmniej jeden egzemplarz przetrwa wojnę" - napisał Adam Zegadłowicz.
Ewa Wegenke podała, że i wśród literaturoznawców toczono spór o autorstwo "Niemców". "Jerzy Ziomek, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu opowiadał, że w latach sześćdziesiątych był promotorem pracy magisterskiej, w której poddano w wątpliwość, że to Kruczkowski napisał dramat +Niemcy+. Autor dowodził, że jest to jedyna sztuka Kruczkowskiego napisana z wyobraźni, a wszystkie pozostałe dzieła są efektem przeżyć osobistych, zapisem wydarzeń, których był świadkiem" – wspominała. Kruczkowski wojnę spędził w oflagach, więc nie miał pojęcia o realiach okupacji.
Starania Szpili, aby odnaleźć autora i jego pracę w archiwach poznańskiego uniwersytetu okazały się bezowocne. "Jeżeli twierdzenie Adama Zegadłowicza, że +Maria Koszyc przekazywała rękopisy Emila Zegadłowicza różnym osobom+ jest prawdziwe, nie można wykluczyć, że gdzieś zachował się +odpis+ rękopisu +Sind Się Jude?+. Gdyby taki dokument ujrzał światło dzienne, historię literatury polskiej trzeba by napisać od nowa" - podsumował Szpila.
Iwona L. Konieczna (PAP)
ilk/ pat/ aszw/