Wspólnota Polaków ponad podziałami - tak o sympatii do książek Edmunda Niziurskiego mówił jego biograf, Krzysztof Varga. Nie pisał dla snobów, krytyków, autorytetów, tylko dla ludzi - ocenił pisarza dramaturg Wojciech Tomczyk. 10 lipca autor "Sposobu na Alcybiadesa" skończyłby 95 lat.
Pokolenia Polaków, którzy dziś przekroczyli 40. rok życia, łączy ciepły, a nawet entuzjastyczny stosunek do książek Edmunda Niziurskiego. Realia z jego powieści tworzą kod, którym do dziś dnia jego czytelnicy potrafią się posługiwać, przywołując nazwiska bohaterów, powieściowe sytuacje, cytując; to tajemna moda, po której miłośnicy Niziurskiego się rozpoznają. Umiejętność zacytowania z pamięci wiersza ze "Sposobu na Alcybiadesa" "Słońce zachodzi nad Wędzarnią krwawo" świadczy o wyższym stopniu wtajemniczenia.
"Życie Edmunda Niziurskiego nie dostarcza biografiście zbyt wiele dramatycznego materiału. To było życie spokojne, rodzinne, uładzone i pracowite. Niziurski czas dzielił między pisanie a rodzinę, kompletnie nie brał udziału w życiu literackim, podobnie jak właściwie nie angażował się za bardzo w życie społeczne, a nawet towarzyskie. On nie miał kawiarnianych przygód, burzliwych romansów, nie zdarzyły się w jego życiu jakieś poważniejsze zaangażowania polityczne, ani po stronie władzy, ani opozycji. W knajpach nie przesiadywał - nie da się wycisnąć z tego barwnej biografii" – narzekał Krzysztof Varga, autor biografii Niziurskiego.
Przyszły pisarz urodził się 10 lipca 1925 r. w Kielcach. Uczył się w tamtejszym gimnazjum. "Przed wojną wykształcenie automatycznie dawało awans. Uczeń w mundurku gimnazjalnym był w każdych okolicznościach, nawet w zwykłym sklepie, poważniej traktowany niż jego nieumundurowany rówieśnik. Bo już należał do elity i było to dlań powodem do dumy. Pamiętam, że pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po zdaniu egzaminu do gimnazjum, była wizyta u czapnika. Kupiłem sobie czapkę gimnazjalną, bo nie stać mnie było na cały mundur. Paradowałem w tej czapce przez całe wakacje, mimo że były upały, aby wszyscy wiedzieli, że jestem gimnazjalistą" - wspominał Niziurski w rozmowie z "Rzeczpospolitą" zatytułowanej "Ćwiartka losu" (2000). "Sprawa wykształcenia była bezdyskusyjna, bo decydująca o całym życiu. Moi rodzice nie dojadaliby, ale na pewno opłaciliby moją szkołę" - podsumował.
Naukę przerwała wojna. Wraz z rodziną został ewakuowany na Węgry. Tam po raz pierwszy wystąpił w roli nauczyciela. "Mając piętnaście lat, uczyłem pierwocin francuskiego ludzi, którzy potem przedzierali się do armii Sikorskiego we Francji" - wspominał Niziurski.
Do Polski wrócił w 1940 r. Pracował jako robotnik w suchedniowskiej Hucie Ludwików i praktykant rolny w majątku Jeleniec pod Ostrowcem Świętokrzyskim. Po zakończeniu wojny kontynuował studia prawnicze na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Studiował równocześnie dziennikarstwo w Wyższej Szkole Nauk Społecznych w Krakowie i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mieszkał i pracował w Katowicach i Kielcach, a od 1952 r. w Warszawie.
Po raz drugi nauczycielem został już po wojnie. "Kiedy pracowałem już jako aplikant w Kielcach, bardzo brakowało mi pieniędzy. Byłem żonaty, drugie dziecko było w drodze. Siostra żony, która chodziła do gimnazjum dla dorosłych, powiedziała, że tam brakuje historyka. Niewiele myśląc, udałem się do dyrektora szkoły, który początkowo osłupiał, ponieważ nie było zwyczaju, by nauczyciel przychodził z ulicy. Zaangażował mnie jednak bez żadnych pytań. Prawdopodobnie podejrzewał, że mogę być skierowany przez organy partyjne jako swoisty kontroler" - opowiadał Niziurski. "I tak do końca roku szkolnego uczyłem przerośniętą nieco, osiemnasto-, dziewiętnastoletnią, przeważnie pracującą młodzież. To były czasy powojenne, nadrabianie zaległości. Byłem całkiem poważnym profesorem. Rodzice przychodzili do mnie na wywiadówki, brałem udział w radach pedagogicznych" - dodał. Po zakończeniu roku szkolnego zrezygnował, bo "to jednak były dosyć nędzne pieniądze". A ponadto dyrektor gimnazjum zdążył wreszcie ustalić, że nikt za Niziurskim nie stoi.
Zdobyte doświadczenie pedagogiczne - a wcześniej uczniowskie - dały Niziurskiemu podstawy do pracy literackiej, zwieńczonej "Sposobem na Alcybiadesa".
Jako pisarz debiutował w 1944 r. w wydawanym przez Armię Krajową "Biuletynie Informacyjnym", w którym opublikował wiersz. Po wojnie współpracował z czasopismami "Płomyk", "Świat Młodych", "Wieś" oraz z Polskim Radiem jako autor słuchowisk.
"Był zawodowym pisarzem i traktował to raczej jako rzemiosło niż powołanie. Od początku lat 50., kiedy jako dwudziestokilkulatek rozpoczął karierę literacką, zajmował się pisaniem książek dla młodzieży, ale także dla dorosłych, opowiadań, sztuk dla Teatru TV, słuchowisk radiowych. Z tego utrzymywał siebie i rodzinę. Jego spuścizna jest ogromna i bardzo nierówna. To charakterystyczne dla zawodowych pisarzy, którzy żyją z pisania - czasem trafiają się książki zdecydowanie słabsze, pisane z mniejszym przekonaniem" – mówił Varga.
Napisaną w 1954 roku "Księgę urwisów" krytyk Michał Komar uznał kiedyś za "jedyną powieść, która ocalała z socrealizmu". "Niziurski to człowiek obdarzony nieprawdopodobnym zmysłem obserwacji, słuchem językowym i poczuciem humoru. To są najważniejsze cechy pisarskie. Przecież powieść dla młodych ludzi +Zwierzoczłekoupiór+ Tadeusza Konwickiego jest arcydziełem literatury. Gdyby ktoś się nad tym zastanowił, toby to zauważył" - powiedział Komar w 1998 roku "Rzeczpospolitej" w artykule "Świat ciepłych wzruszeń".
Do fascynacji twórczością Niziurskiego przyznał się w tym samym artykule Jerzy Pilch, który swój felieton o Andrzeju Gołocie opublikowany w "Tygodniku Powszechnym" - opatrzył w dwa motta. Jednym był fragment wiersza noblistki Wisławy Szymborskiej, drugim - zwrotka napisana przez Wątłusza, fikcyjną postać ze "Sposobu na Alcybiadesa".
"Mój sąsiad w rodzinnej Wiśle był przystojny, wysportowany i znikał gdzieś wieczorami. Uznałem więc, że może być szpiegiem. Nawet założyłem sobie specjalny zeszyt obserwacyjny, w którym notowałem wszystkie jego podejrzane zachowania" - opowiadał Pilch, wyjaśniając, że zrobił to pod wpływem "Księgi urwisów". "Dziś wiem, że po prostu chodził na dupy, ale wtedy byłem przekonany, że regularnie nadaje do Monachium" - wspominał felietonista "Tygodnika Powszechnego".
Do innych obserwacji przyznał się sam Niziurski. "Nudząc się nader często na lekcjach, zabawiałem się studiowaniem fizjonomii profesorów. Miałem zwyczaj upartego wpatrywania się w nich. Najpierw patrzyłem na obiekt przez okulary nieruchomo jak wąż, potem zsuwałem szkła na nos i ustawiałem pod kątem, zauważyłem bowiem, że pod pewnym kątem widzenia wszyscy wyglądają karykaturalnie" - opowiadał w "Ćwiartce losu". "Być może niektórzy nauczyciele sądzili, że w ten sposób nabijam się z nich. Nauczyciel francuskiego, któremu też w końcu podpadłem, kiedyś nie wytrzymał tego spojrzenia, wyrzucił mnie za drzwi i wpisał pod moim adresem horrendalną uwagę do dziennika klasowego. Pamiętam, że wybronił mnie potem nasz wychowawca, polonista, któremu zawsze podobały się moje wypracowania" - opisywał nieuświadomione jeszcze zapewne przygotowania do przyszłej pracy literackiej.
Złoty okres Niziurskiego zaczyna się od "Przygód Marka Piegusa" sięga po powieść "Szkolny lud, Okulla i ja", obejmując poza wymienionymi książki, które ukazywały się w latach 60. I 70. XX wieku: "Sposób na Alcybiadesa", "Siódme wtajemniczenie", "Awanturę w Niekłaju" oraz trylogię odrzywolską, czyli "Naprzód wspaniali", "Kosmiczne awantury" i "Adelo, zrozum mnie".
Sam Niziurski mówił, że pisząc historie o 13-, 14–latkach, dawał im mentalność nieco starszych chłopców, naddatek intelektualny, gdyż uważał, że czytelnik powinien aspirować do ich poziomu. W ten sposób próbował w sposób bardzo dyskretny wychowywać czytelnika. Zygmunt Miłoszewski, miłośnik Niziurskiego, twierdzi, że ten pisarz przeniósł w czasy PRL-u etos przedwojennej inteligencji. "Sposób na Alcybiadesa" oparty jest na prawdziwej historii z kieleckiego gimnazjum, naprawdę uczniowie opracowali sposoby na opanowanie profesorów i przekazywali je sobie z pokolenia na pokolenie. Ciamciara to młody Niziurski.
Ukochanym pisarzem Niziurskiego był Stefan Żeromski i właśnie autor "Syzyfowych prac" był dla niego wzorem - jak pisząc, wychowywać młodych ludzi, tworzyć z nich świadomych obywateli. Niziurski zachowuje jednak umiar - pokazuje takie wartości, jak uczciwość, przyjaźń, lojalność, sprawiedliwość, ale nie w nim cienia belferstwa. Jeśli morał - to bez moralizatorstwa.
W "Księdze dla starych urwisów" Vargi miłość do Niziurskiego deklarują m.in. Janusz Anderman, Jerzy Pilch, Zygmunt Miłoszewski, Grzegorz Kasdepke. Jak zauważa Varga "wszyscy przeszliśmy przez szkołę Niziurskiego. Ludzie z prawa, z lewa wspominają go z sentymentem, odnajdują w jego książkach świat podwórka, gdzie spędzaliśmy najważniejsze chwile dzieciństwa. To był nasz świat". W "Świecie ciepłych wzruszeń" do fascynacji Niziurskim przyznawali się m.in. Michał Komar, Janusz Weiss, Andrzej Rychcik i Robert Makłowicz.
Popularność i uznanie przyniosły Niziurskiemu utwory dla dzieci i młodzieży. Nawet we wczesnych powieściach, pisanych w czasie ograniczeń wynikających z wprowadzania realizmu socjalistycznego, Niziurski potrafił przeciwstawić się schematom. Jego powieści mają dynamiczną, często sensacyjną akcję; najbardziej ceniony przez czytelników w różnym wieku jest charakterystyczny dla Niziurskiego nieco absurdalny humor. Jednak twórczość dla młodzieży często bywa traktowana jako aktywność wyłącznie zarobkowa, podobnie jak pisanie kryminałów. Niektórzy taki rodzaj pisarstwa za czasów realnego socjalizmu postrzegali jako formę eskapizmu. W wielu wywiadach dziennikarze zarzucali Edmundowi Niziurskiemu chowanie się w apolitycznej młodzieżowej niszy.
"Mam wrażenie, że Niziurskiemu nigdy nie zostanie oddana należna sprawiedliwość, bo mistrz nie pisał dla snobów, dla krytyków ani dla autorytetów przyznających rozmaite nagrody - mistrz pisał dla nas, to znaczy dla ludzi, których dzieciństwo i młodość przypadły na II połowę XX wieku. Budował naszą wiarę w sens dobra i przyjaźni" - mówił po śmierci Niziurskiego dramaturg Wojciech Tomczyk, autor scenariusza filmu "Spona", nakręconego na podstawie książki "Sposób na Alcybiadesa".
Maria Kulik, przewodnicząca polskiej sekcji IBBY Stowarzyszenia Przyjaciół Książki dla Młodych, mówiła na pogrzebie pisarza: "W dobie fascynacji literaturą fantasy trzeba przypomnieć, że Niziurski do mówienia o takich sprawach, jak odwaga, lojalność, determinacja, empatia, dążenie do realizacji postawionych sobie celów, nie potrzebował gryfów, jednorożców, eliksirów i całego tego sztafażu. On udowadniał, że można to robić po prostu, w codziennych realiach. Ale do tego potrzebny był talent Niziura".
Edmund Niziurski zmarł 9 października 2013 r. w Warszawie. Pochowany jest na Starych Powązkach. (PAP)
autorzy Agata Szwedowicz, Paweł Tomczyk
aszw/ pat/ wj/