W środę ukażą się w Polsce „Bliscy”, nowa książka Annie Ernaux, tegorocznej laureatki literackiego Nobla. „Bliscy” w przekładzie Agaty Kozak to zbiór trzech autobiograficznych opowiadań, w tym jednego z najważniejszych w dorobku pisarki – „Miejsca”.
„Dzisiaj umarła mama. Albo wczoraj, nie wiem. Dostałem depeszę z przytułku: +Matka zmarła. Pogrzeb jutro. Wyrazy współczucia.+ Niewiele z tego wynika. To stało się być może wczoraj” – brzmią pierwsze słowa „Obcego” Alberta Camusa. Jego bohater, postać – do pewnego momentu – bezbarwna i przeciętna, mająca trudność z nawiązaniem szczerych relacji z ludźmi wokół niego, po otrzymaniu wiadomości układa misterny plan dalszych działań, kalkulując, ile dni wolnego w pracy powinien wziąć na odebranie zwłok matki z przytułku i szybki pogrzeb, tak aby nie zirytować przełożonego.
Wiodący monotonne życie Michel Renault, narrator „Platformy” Michela Houellebecqa (polski przekład Agnieszki Daniłowicz-Grudzińskiej), swoją opowieść rozpoczyna tak: „Mój ojciec umarł rok temu. Nie wierzę w teorię, według której stajemy się n a p r a w d ę d o r o ś l i dopiero wtedy, gdy umierają nasi rodzice; nigdy nie stajemy się naprawdę dorośli”. Będąc na pogrzebie, Renault myśli o „różnych nieprzyjemnych rzeczach”, w duchu obrzuca zmarłego jadowitymi przekleństwami, by ostatecznie skonstatować: „Trzeba powiedzieć, że byłem trochę spięty; niecodziennie umiera nam ktoś z rodziny. Nie chciałem oglądać trupa. Mam czterdzieści lat, napatrzyłem się w życiu na trupy; wolę już tego unikać. Dlatego nigdy nie sprawiłem sobie żadnego domowego zwierzęcia”.
Przypomnienie powieści i nazwisk dwóch wybitnych pisarzy francuskich w kontekście Annie Ernaux nie jest bezzasadne. Pierwszy otrzymał literackiego Nobla 65 lat temu. Drugiego nieformalnie traktowano jako rywala Ernaux w walce o najbardziej prestiżowy literacki laur. Ale prócz narodowości i literackiego fachu tych troje łączy coś jeszcze – pewien znamienny wątek, który pojawia się w ich prozie.
Annie Ernaux, której narratorkę trudno posądzić o bezduszność i brak wrażliwości – wszak jest ona alter ego samej autorki – otwierając tekst zatytułowany „Miejsce” (to jedno z trzech, obok „Pewnej kobiety” i „Drugiej córki”, większych opowiadań, które po raz pierwszy ukazały się w polskim tłumaczeniu Agaty Kozak, zebrane w ukazującym się właśnie tomie „Bliscy”), również rozpoczyna opowieść w momencie, kiedy jako młoda, choć już dorosła, kobieta dowiaduje się o śmierci ojca.
Jak na ironię, i ona musi dojść do konstatacji, że w obliczu śmierci kogoś bliskiego zachowujemy się zaskakująco nieadekwatnie w stosunku do społecznych wyobrażeń i nakazów. Czasem wręcz groteskowo. Narratorka „Miejsca” nie jest w stanie przypomnieć sobie, czy o zgonie rodzica dowiedziała się przed przystąpieniem do egzaminu w liceum w Lyonie, który miał przynieść jej tytuł dyplomowanej nauczycielki, czy też po, choć była głęboko świadoma tego, jak wielką dumą napełniłaby tym ojca.
„Było wczesne niedzielne popołudnie. […]. Matka pojawiła się u szczytu schodów. Przykładała do oczu serwetkę, którą musiała wziąć ze stołu, idąc po obiedzie do sypialni. Powiedziała bezbarwnym głosem: +To już koniec+. Nie pamiętam, co działo się przez następne minuty. Przypominam sobie tylko oczy ojca wpatrzone w coś daleko za mną i jego uniesione wargi odsłaniające dziąsła. Chyba poprosiłam matkę, żeby zamknęła mu powieki. Przy łóżku była jeszcze siostra matki z mężem. Zaoferowali pomoc przy umyciu i ogoleniu, bo należało się spieszyć, zanim ciało zesztywnieje”. – czytamy.
A dalej: „Matka wpadła na pomysł, że można by ubrać go w garnitur, w którym wystąpił trzy lata wcześniej na moim ślubie. Cała ta scena rozegrała się całkiem zwyczajnie, bez krzyków i szlochów, tyle że matka miała czerwone oczy i jakiś nieustający grymas na ustach. Wykonywanym spokojnie, uporządkowanym gestom towarzyszyły codzienne słowa. Wuj i ciotka powtarzali: +Naprawdę szybko się zawinął+ albo +Zmienił się+. Matka zwracała się do ojca tak, jakby jeszcze żył lub jakby zamieszkiwała go jakaś szczególna forma życia, jak noworodki. Kilka razy nazwała go czule +biednym tatuśkiem+”.
Ernaux na tym jednak nie poprzestaje. Całe opowiadanie okazuje się zmaganiem z próbą przedstawienia postaci ojca takim, jaki był – w jej oczach i oczach otoczenia. Snując opowieść, pisarka co rusz daje czytelnikowi do zrozumienia, że cel okazuje się ponad ludzkie siły – nawet dla przyszłej noblistki. Pamięć o bliskich, którzy odeszli, płata figle. Narracja stworzona ze skrawków rozmaitych wspomnień – tych wyjątkowych i prozaicznych, faktów i anegdot – bez końca się rozpada i domaga rozpoczęcia na nowo.
Jak bowiem wszystko poskładać? Powiedzieć, że ojciec był sklepikarzem i właścicielem kawiarenki z dala od centrum Yvetot w Normandii (Ernaux w swojej prozie nie podaje pełnej nazwy miasteczka, w którym dorastała, poprzestając na inicjale Y…)? Że był ambitny, a założony przez niego biznes uchronił go od pracy fizycznej w robotniczym dystrykcie? Sumienny i przekonany, że marzenia o byciu bardziej szczęśliwym, niż się jest, to luksus i zbytek? Że był w obyciu raczej szorstki i zasadniczy, choć pełen kompleksów i obaw, że jeśli zbyt wiele powie w towarzystwie, ktoś w jego mowie usłyszy naleciałości gwarowe?
Ernaux pisze sumiennie, z kronikarskim zacięciem, ale przecież najważniejsze, co chce w „Miejscu” powiedzieć, to to, że bardzo ojca kochała, że łączyła ich szczególna więź, którą rozerwało coś, co miało naznaczyć całą drogę jej życia i napędzać późniejsze pisarstwo – poczucie wstydu.
Wstyd w biografii Ernaux przybierał różne postacie, ale zawsze pozostawiał jeden palący goryczą posmak. Powiedzenie „mieć do szkoły pod górę” w polszczyźnie stało się sformułowaniem potocznym, używanym nierzadko w kontekście humorystycznym. Ale droga, którą przyszła laureatka Nagrody Nobla przemierzała z dzielnicy robotniczej pod Yvetot jako uczennica, istotnie pięła się w górę, każąc mijać po drodze osiedla coraz bogatszych i bardziej imponujących domów. Pierwsze poczucie wstydu wiązało się ze świadomością niskiej pozycji społecznej. Ernaux była szkolną prymuską, ale cierpiała katusze, zdawszy sobie sprawę, że rówieśnice z bogatych rodzin rozpoznają ją po zapachu wybielacza, którego nagminnie używano w schludnych domach dzielnicy robotniczej.
Ukończywszy szkołę średnią, autorka „Lat” rozpoczęła studia nauczycielskie w Rouen, napawając ojca dumą. Potem przeniosła się na tamtejszy uniwersytet, by studiować literaturę współczesną. Cierpkie poczucie wstydu nie opuszczało jej jednak nawet tam. W późniejszych latach wstydem – o którym pisała później w swoich książkach – napawało ją brutalne odrzucenie przez chłopaka, w którym była zakochana i z którym miała pierwszy stosunek seksualny, potem dokonana pokątnie aborcja, która w ówczesnej Francji była przestępstwem.
Najbardziej paradoksalne – jak mogłoby się zdawać – poczucie wstydu miało jednak towarzyszyć dorosłej i wykształconej Annie Ernaux, kiedy wracała w rodzinne strony. Nie przyjeżdżała z podniesionym czołem i poczuciem wyższości. Przeciwnie – śmiertelnie bała się, że ktoś z mieszkańców Ivetot uzna, że uważa się za lepszą. Czuła przymus pisania o miejscu swojego pochodzenia, jakby chciała spłacić jakiś niepisany dług. Kto wie, może wobec ojca?
„Nie dawała sobie zgody na zajęcie dominującej pozycji. Na to, by patrzeć na ojca z wyższej perspektywy społecznej. Chciała jak najwierniej odtworzyć to, co przeżyła. Niektórzy nazywają jej styl +białą narracją+, dość mocno trzymającą się faktów. Napisała – chyba w +Miejscu+ - że zawsze będzie odmawiać sobie rozkoszowania się stylem lub metaforą” – powiedziała pisarka Margueritte Cornier w filmie dokumentalnym poświęconym noblistce, przypominając, że w 2019 r. w miejskim ratuszu Ernaux przyznano tytuł honorowej obywatelki Yvetot.
Tegoroczna laureatka o przyznanej jej Narodzie Nobla miała dowiedzieć się z mediów, kiedy mówił już o niej cały świat. „Byłam w kuchni, gdzie jest radio. Chciałam go posłuchać, bo pragnęłam się dowiedzieć, kto dostanie Nagrodę Nobla. Voila. To oczywiście było bardzo zaskakujące. Tym bardziej że byłam sama. To jak być na pustyni i usłyszeć wołanie dobiegające z nieba. Takie było moje odczucie” – przyznała.
Jeśli istotnie przez całe swoje pisarskie życie Annie Ernaux odmawiała sobie kunsztownych metafor, ta ostatnia, wyrażona w wywiadzie udzielonym po werdykcie Akademii Szwedzkiej, dojmująco oddaje jej poczucie wyobcowania. Wyobcowania, którego genezę być może zrozumiemy, sięgając po „Bliskich”.(PAP)
Autorka: Malwina Wapińska
mwp/ skp/