W "Leurs enfants apres eux" dostrzegliśmy refleksy naszego nastoletniego życia. Uznaliśmy, że na podstawie tej książki możemy stworzyć głęboko osobisty obraz - powiedzieli PAP bracia Zoran i Ludovic Boukherma. Ich film "Leurs enfants apres eux" ubiega się o Złotego Lwa podczas 81. festiwalu w Wenecji.
Jest lato 1992 r. Czternastoletni Anthony (w tej roli Paul Kircher) spędza wakacje w rodzinnym miasteczku, położonym we wschodniej Francji. Zabijając nudę nad jeziorem, poznaje Stephanie (Angélina Woreth), która od razu wpada mu w oko. Czas upływa mu również na spotkaniach z kolegami i eksperymentach z używkami. Pewnego dnia chłopiec pożycza motocykl swojego ojca i jedzie nim na imprezę do znajomych. Pojazd zostaje skradziony, a Anthony wpada w poważne tarapaty. Wie, że jego tata (Gilles Lellouche) nie daruje mu tego wyskoku. W trudnej sytuacji może liczyć na pomoc matki. Razem z nią udaje się do domu swojego zaprzysięgłego wroga Hacine’a (Sayyid El Alami), który ukradł motor. Pochodzący z Maroka chłopak sprawia problemy wychowawcze, ale jego ojciec zapewnia, że w tej sprawie jest niewinny.
PAP: "Leurs enfants apres eux" to adaptacja powieści Nicolasa Mathieu o ludziach, których życie jest naznaczone problemami związanymi z pochodzeniem społecznym. Co najbardziej ujęło was w jego prozie?
Zoran Boukherma: Zainteresował nas temat determinizmu społecznego. Nastoletni Anthony staje się coraz bardziej świadomy swojej przynależności do klasy robotniczej, podobnie jak Hacine. Rodzice tych chłopców znali się, pracowali kiedyś w tej samej fabryce. Kiedy zakład zamknięto, przestali utrzymywać kontakt. Ich synowie odnoszą się do siebie z wrogością. Jednak w miarę rozwoju akcji Paul zaczyna rozumieć, że - mimo ogromnej niechęci do Hacine'a - wciąż bliżej mu do niego niż do Stephanie, która wkrótce wyjedzie na studia. Jej styl życia zmieni się nieodwracalnie, a on zostanie w miejscu, w którym się urodził i będzie wieść życie zbliżone do jego rodziców.
Ludovic Boukherma: Pomysł na film wyszedł od Gillesa Lellouche’a, który gra ojca Anthony’ego. Pewnego dnia zaprosił nas na lunch i położył przed nami dwa egzemplarze powieści Nicolasa Mathieu. Oczywiście, słyszeliśmy o niej, ale nie znaliśmy dokładnie treści. Nie od razu byliśmy przekonani do pomysłu stworzenia adaptacji, bo dotychczas pracowaliśmy wyłącznie na scenariuszach oryginalnych. Jednak dostrzegliśmy w tej książce refleksy naszego nastoletniego życia. Uznaliśmy, że możemy stworzyć na jej podstawie coś głęboko osobistego. Anthony przypominał nas samych w okresie dorastania. Z opisu wynikało, że wygląda tak samo jak my i pochodzi z tego samego środowiska. Wiele motywów tej książki znaliśmy z życia – chorobę alkoholową, rozłąkę z rodzicami, lata spędzane na wsi, brak zajęć. Będąc dziećmi, bardzo dotkliwie odczuwaliśmy brak perspektyw.
PAP: Nie uciekacie od tematu przemocy. Ojciec Anthony’ego odreagowuje problemy agresją. Również jego syn w stresujących sytuacjach jest gotów użyć siły.
Z.B.: Ludzie, którzy nie potrafią zarządzać swoimi emocjami, w trudnych chwilach reagują w różny sposób. Niektórzy z nich stosują przemoc fizyczną. Ale w naszym filmie duże znaczenie ma także przemoc społeczna, spowodowana pochodzeniem.
L.B.: Poruszamy kwestię agresji, ale zależało nam, by obraz nie był zbyt mroczny. W książce zostało powiedziane wprost, że główni bohaterowie zostaną w tej samej wiosce, w której ich rodzice pracowali w fabryce. Ale jest tam też sporo światła. Niektórym udało się wyjechać, osiąść w dużym mieście i mogą osiągnąć w życiu więcej niż ich krewni.
Z.B.: Zresztą życie w małej społeczności też może być piękne. Sami wychowaliśmy się w małej miejscowości. Nasza rodzina wciąż tam mieszka. Ktoś z zewnątrz mógłby uznać, że to smutne, bo gdzieś indziej mogliby zajmować się innymi rzeczami. A moim zdaniem w tym także można odnaleźć szczęście i spełnienie. Nie wszystkie doświadczenia są zarezerwowane dla przedstawicieli określonej klasy społecznej. Żyjąc w małej miejscowości, wciąż możemy się zakochać lub jechać na motocyklu, zapominając o trudach codzienności. W takich momentach życie przyspiesza.
PAP: Podziały klasowe to temat chętnie eksplorowany przez francuskich twórców. Wybrzmiewa m.in. w utworach Annie Ernaux i Didiera Eribona. Ich literatura zajmuje szczególne miejsce w waszych sercach?
Z.B.: Didier Eribon i jego "Powrót do Reims" był dla nas wielką inspiracją. Jak już wspomniałem, interesuje nas temat podziałów wewnątrz klasy robotniczej. Obecnie ta linia przebiega między ludźmi francuskiego pochodzenia a ludnością napływową. To sztuczny podział w obrębie tej samej grupy społecznej. Uważam, że trafnie ujął to Nicolas Mathieu. Kiedy robotnicy pracowali w fabryce, walczyli w interesie wszystkich pracowników. Gdy ich miejsce pracy przestało istnieć, zapomnieli o walce społecznej. Ludzie o lewicowych przekonaniach zaczęli separować się od siebie i pojawił się problem rasizmu.
L.B.: Twórczość Annie Ernaux i Didiera Eribona jest nam bardzo bliska. Nicolas Mathieu wywodzi się z tego samego środowiska co oni. Jego książka zainteresowała nas również dlatego, że została napisana w bogatym, amerykańskim stylu, a my uwielbiamy hollywoodzki sposób opowiadania historii. Bardzo zależało nam, by nasz obraz nie był elitarny, lecz przystępny dla każdego. Pokazujemy życie ludzi z klasy robotniczej i to z myślą o nich zrobiliśmy tę adaptację.
PAP: Na jakich filmach się wychowaliście?
Z.B.: Przede wszystkim na popularnym kinie Stevena Spielberga i Jamesa Camerona. Nasi rodzice nie mieli rozległej wiedzy filmowej. Pokazywali nam to, co akurat było na topie. W późniejszym okresie, gdy mieliśmy 18 lat lub coś koło tego, odkryliśmy filmy Davida Lyncha i Terrence’a Malicka.
L.B.: Nasza wyobraźnia jest pełna odniesień do kina amerykańskiego. Mamy wrażenie, że we Francji wszyscy przyzwyczaili się, że filmy poruszające trudne, społeczne tematy powinny być kręcone w sposób naturalistyczny, bez efektów specjalnych. Chcieliśmy nadać naszemu obrazowi trochę kinowego sznytu. Byliśmy przekonani, że ci bohaterowie zasługują na to, by przedstawić ich jak najbardziej szczodrze. Wydaje mi się, że to dlatego książka Nicolasa Mathieu odbiła się we Francji tak szerokim echem. Doceniono ją Nagrodą Goncourtów, czyli "francuskim Pulitzerem". Czytelnicy pokochali ją, ponieważ była napisana bardzo przystępnym językiem.
PAP: Bohaterowie waszego filmu marzą o tym, by wyrwać się z małej społeczności. Stephanie planuje rozpocząć studia w Paryżu. Paul chciałby wyjechać za ocean. To dwa główne scenariusze rozważane przez młodych mieszkańców francuskich miasteczek?
Z.B.: Możliwości jest wiele. Przynajmniej dla osób dobrze sytuowanych – jak Stephanie – które wiedzą, co powinny zrobić, by odnieść sukces. Ona musi wyjechać do Paryża i ukończyć odpowiednie studia. Tymczasem Anthony marzy o tym, by wyjechać do Teksasu, ponieważ obejrzał w telewizji dokument o tym stanie i bardzo mu się spodobał. Ale wiadomo, że nigdy do tego nie dojdzie. To tylko naiwna wizja przyszłości.
L.B.: Akcja książki rozgrywa się częściowo w Maroku, gdzie zostaje odesłany Hacine. Zastanawialiśmy się, czy powinniśmy zawrzeć te fragmenty w filmie. Zdecydowaliśmy, że tylko o tym napomkniemy. Większość bohaterów, o których opowiadamy, nie ma możliwości wyjazdu gdziekolwiek. Anthony chciałby wyjechać ze wsi, ale doskonale wie, że to niemożliwe. Znamy to z autopsji. Nasi rodzice nie byli zamożni i nie mogliśmy pozwolić sobie na wakacyjne wyjazdy. Chcieliśmy wyrazić szacunek wobec wszystkich osób, które mają podobne doświadczenia.
PAP: Pamiętacie, kiedy postanowiliście, że zostaniecie reżyserami?
L.B.: Już jako sześcioletni chłopcy bawiliśmy się w kręcenie filmów. Pożyczyliśmy kamerę naszego taty i rejestrowaliśmy wymyślone historie. Bardziej serio zaczęliśmy myśleć o tym, będąc w szkole średniej. Kupiliśmy kamerę i zaczęliśmy robić krótkometrażowe filmy z przyjaciółmi. W weekendy zajmowaliśmy się montażem. Oczywiście, wciąż traktowaliśmy to zajęcie jako hobby.
Z.B.: Kiedy miałem 16 lat, dojeżdżałem autobusem do szkoły. Zazwyczaj spędzałem ten czas, słuchając muzyki. Pewnego dnia poczułem impuls i zacząłem wymyślać historię. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Opowiedziałem o tym później Ludovicowi i postanowiliśmy, że razem zrobimy film na podstawie mojego pomysłu. Tak zaczęła się nasza współpraca. Byliśmy przekonani, że reżyseria to dokładnie to, czym chcemy się zajmować. Nie braliśmy pod uwagę innych możliwości.
L.B.: Nasz pomysł na życie wiązał się z potrzebą opuszczenia miejsca, w którym dorastaliśmy. Był swoistą ucieczką, która - na szczęście - powiodła się. Nie chcieliśmy żyć na wsi, ale zawsze powracamy do niej w naszych filmach i scenariuszach.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
"Leurs enfants apres eux" znalazł się w gronie 21 obrazów nominowanych do Złotego Lwa podczas 81. festiwalu w Wenecji. Laureata nagrody poznamy w sobotę 7 września. Wyłoni go jury w składzie: francuska aktorka Isabelle Huppert (przewodnicząca), Agnieszka Holland, włoski reżyser Giuseppe Tornatore, amerykański reżyser i scenarzysta James Gray, Andrew Haigh z Wielkiej Brytanii, scenarzysta i producent z Brazylii Kleber Mendonca Filho, reżyser i scenarzysta z Mauretanii Abderrahmane Sissako, Julia von Heinz z Niemiec i chińska aktorka Zhang Ziyi. (PAP)
dap/ wj/