47 lat temu, w przeddzień wigilii Świąt Bożego Narodzenia, telewizja rozpoczęła emisję „Czarnych chmur” – pierwszego polskiego serialu „płaszcza i szpady”, odnoszącego się do historii z XVII wieku i kryjącego – ponoć - tajemnicę z XX wieku.
„Czarne chmury” to pierwszy w historii polskiej telewizji widowiskowy serial awanturniczo-przygodowy wypełniony wartką akcją, scenami walk, pojedynków, pościgów, ucieczek i wątkami miłosnymi. Osadzony w realiach XVII wieku - gdy Polska zabiegała o utrzymanie Prus Książęcych - nie bazował wiernie na historycznych faktach. Wytykali to twórcom krytycy, co wcale nie studziło sympatii telewizyjnej widowni, która podziwiała śmietankę polskiego aktorstwa w rolach głównych – Elżbietę Starostecką, Annę Seniuk, Jerzego Matałowskiego, Ryszarda Pietruskiego, Macieja Rayzachera, Stanisława Niwińskiego, Leonarda Pietraszaka, Edmunda Fettinga i Janusza Zakrzeńskiego.
Barwnymi epizodami błysnęli m.in. Jerzy Nowak, Józef Nalberczak, Karol Strasburger, Mariusz Dmochowski, Tadeusz Pluciński, Jerzy Turek, Emil Karewicz i Cezary Julski. Nic zatem dziwnego, że w tej plejadzie ówczesnych gwiazd zupełnie niezauważeni zostali debiutujący na ekranie Krystyna Janda i Bogusław Linda.
Dla dwóch aktorów serial okazał się filmem „płaszcza, szpady i halabardy” - Linda pokazał się przez chwilę jako „halabardnik w Barbakanie, nie występujący w napisach”. Natomiast Rayzacher, odtwórca jednej z głównych ról - antagonisty pułkownika Dowgirda, kapitana Knothe - zaangażowany w działalność opozycji demokratycznej lat 70. dostał wkrótce zawodowy „wilczy bilet”. „Zablokowano mi drogę do filmów i telewizji, a w warszawskim Teatrze Powszechnym, gdzie pracowałem, bez ogródek powiedziano dyrektorowi Zygmuntowi Huebnerowi, że na scenie mogę się pojawiać jako… halabardnik!” - powiedział PAP Maciej Rayzacher.
„Kiedy Huebner i Wajda chcieli przenieść do telewizji +Sprawę Dantona+ to pierwszym warunkiem było, żeby Maciek w tym spektaklu nie grał” - wspominał Wojciech Pszoniak w zrealizowanym przez Włodzimierza Gołaszewskiego w 2020 r. filmie dokumentalnym o Rayzacherze zatytułowanym „Czarne chmury nad aktorem”.
O rozrywkowym charakterze serialu przypominał jego reżyser Andrzej Konic, wyjaśniając, że tło historyczne stanowi pretekst do ukazania esencji gatunku, czyli awanturniczej akcji.
Produkcja serialu miała skrywać ponoć jeszcze inne „tło historyczne”. W serwisie Filmpolski.pl o „Czarnych chmurach” można przeczytać: „Autorstwo scenariusza nie jest oczywiste, niektóre źródła twierdzą, że prawdziwym autorem +Czarnych chmur+ był Ludwik Kalkstein (1920-94), agent Gestapo, denuncjator generała +Grota+ Roweckiego, w latach 1953-65 odsiadujący wyrok za współpracę z gestapo”.
Autorami scenariusza są oficjalnie Ryszard Pietruski i Antoni Guziński - z zawodu mleczarz, z zamiłowania historyk, w latach 70. szef działu rolnego w „Przyjaciółce” - ustalił Adam Zadworny, autor tekstu „Ostatnia misja Kalksteina” opublikowanego w „Gazecie Wyborczej” 12 grudnia 2009 r.
„Nazwisko głównego bohatera musiałem zmienić na pięć dni przed rozpoczęciem zdjęć. W scenariuszu był Kalkstein. To wtedy by nie przeszło. Dowgird było krótkie i nieźle brzmiało” – powiedział Konic Zadwornemu.
Zdzisław Nardelli - który w latach 40. realizował w szczecińskiej rozgłośni słuchowiska Kalksteina – wspominał, że po wyjściu z więzienia w 1965 r. Kalkstein chciał zrobić słuchowisko o swoim przodku - z jego nazwiskiem było to jednak niemożliwe. „To Kalkstein pisał scenariusz +Czarnych chmur+, Rysiu Pietruski tylko to za niego podpisał” – powiedział Nardelli Zadwornemu w 2003 r.
„Pietruski nigdy nie pisał. A to świetnie skrojony scenariusz” – ocenił Zadworny.
Pietruski napisał m.in. - wspólnie z Krystyną Wodnicką - libretto do musicalu „Boso, ale w ostrogach” na podstawie książki Stanisława Grzesiuka ośmiokrotnie - wg Encyklopedii Teatru Polskiego - wystawionego na polskich scenach.
„Pietruski był twórczym człowiekiem, miał niezwykłe pomysły, według jego scenariuszy nakręcono kilka dobrych telewizyjnych fabuł” – powiedział PAP Ernest Bryll, przypominając „Ojca” w reżyserii Jerzego Hoffmana oraz „Kryształ”, „Portfel” i „Wizytę” zrealizowane przez Juliana Dziedzinę. „Nic o tym, jakoby Kalkstein miał napisać scenariusz +Czarnych chmur+, wówczas nie słyszałem” – dodał.
Andrzej Mularczyk, ówczesny kierownik literacki zespołu Iluzjon - producenta serialu - powiedział PAP, że nie pamięta, by scenariusz „Czarnych chmur” w ogóle przechodził przez jego ręce, i w związku z tym nie ma w sprawie jego autorstwa nic do dodania.
Przygody Dowgirda przypominają autentyczne losy pułkownika Krystiana (Christiana) Ludwiga (Ludwika) Kalksteina-Stolińskiego, który zbuntowawszy się przeciw elektorowi pruskiemu Fryderykowi Wilhelmowi, uciekł do Warszawy gdzie rozpoczął - jak napisał Krzysztof Kąkolewski w reportażu „Barwy hetmanów i czerń SS” – „pełną rozmachu działalność przeciw elektorowi, burząc szlachtę przeciw miękkiej polityce Polski, a zarazem utrzymując swoje kontakty ze Stanami Pruskimi. Dopuszczony zostaje do dworu króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, działa w obozach wojskowych. Rozrzuca w Warszawie pismo, w którym pisze: …my, mieszkańcy Księstwa Pruskiego, o to jedno błagamy, aby przez wierność naszą dla was, pogwałcone względem nas traktaty i prawa nie pozostawiliście niepomszczonymi… przypomina, że Polska jest najwyższym opiekunem i panem Prus”.
Za tę działalność został przez wysłanników elektora przy udziale posła elektorskiego w Warszawie, Brandta, porwany. „W ośmiu chłopa obezwładnili go, zakneblowali mu usta, związali, owinęli w płaszcz i przykryli perską derą. Wóz otoczony dragonami wyjechał natychmiast. Jechali przez Bielany i przeprawiwszy się przez Wisłę na Żeraniu, pognali ku Jabłonnie. Tam przesadzili więźnia na konia, aby można było szybko uciekać, i prowadząc go pod sztychami i pistoletami pędzili ku granicy z taką szybkością, że raz po raz padały im konie, zajeżdżone na śmierć” - opis Kąkolewskiego brzmi dosłownie jak fragment scenariusza „Czarnych chmur”.
Przewieziony do Kłajpedy - po torturach, w trakcie których nie wydał żadnego z konspiracyjnych towarzyszy - został skazany na śmierć.
„W Warszawie wybucha wzburzenie tak wielkie, że Brandt musi opuścić Polskę. Król Michał Korybut żąda wydania Kalksteina” - napisał Kąkolewski.
Z tego powodu Fryderyk Wilhelm zwlekał z wykonaniem wyroku, czekając na wynik wojny polsko-tureckiej. Po poddaniu Turkom Kamieńca uznał, że nie musi się liczyć z polskim królem. 8 listopada 1672 r. 32-letni Krystian Kalkstein-Stoliński został ścięty na rynku w Kłajpedzie.
„Umęczonego wnoszą na krześle. +Es ist nichts mehr?+ - spytał z uśmiechem były żołnierz Czarnieckiego. Umarł jak żołnierz. Napisał list do żony, pełen miłości, przestrzegając żonę z naciskiem, by synów wychowała na dobrych ewangelików (elektor był kalwinem) i aby ich uczyła polskiego…” - przypomniał egzekucję bohaterskiego żołnierza Melchior Wańkowicz w „Na tropach Smętka”.
„Te słowa z dumą przeczytała zaraz po wydaniu książki w 1936 roku rodzina Kalksteinów w Warszawie, w swoim pięknym mieszkaniu przy ulicy Kieleckiej” – napisał Kąkolewski. „Tradycje rodu są bardzo żywe. Kalksteinowie uważali, że testament Krystyana Ludwika został w ciągu trzech wieków spełniony. Szesnaście lat przedtem, w 1920 roku ochrzcili syna imieniem Ludwik na pamiątkę antenata: polityka, pułkownika i bohatera” - dodał.
Rodzicami urodzonego 13 marca 1920 r. Ludwika byli Edward Ludwik Kalkstein-Stoliński i Ludwika z Kucińskich.
Należący do rocznika „Kolumbów” Ludwik Kalkstein-Stoliński na początku 1940 r. wszedł w skład wywiadu ofensywnego ZWZ-AK. 11 listopada 1941 r. dostał Krzyż Walecznych za wyniki pracy wywiadowczej - według historyka Witolda Pronobisa miał m.in. zdobyć plany Wilczego Szańca w Gierłoży („Poślubieni zdradzie” - „Focus Historia”, 2010). W kwietniu 1942 r. został aresztowany przez Niemców. Po długim śledztwie i aresztowaniu siostry Niny, ojca i matki, zgodził się na współpracę z gestapo.
„Z pewnością stosowano wobec niego różne formy nacisku i szantażu. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że gdy tylko uległ gestapowskim żądaniom, członków jego rodziny wypuszczono. Jak bardzo byli wcześniej bici, świadczy fakt, że zarówno siostra, jak i ojciec przeżyli po pobycie w katowniach gestapo zaledwie kilka tygodni. Załamanie się Kalksteina w czasie śledztwa nie może więc budzić zdziwienia” – napisał Pronobis.
„Trudno byłoby też jednoznacznie potępić tę zdradę, gdyby nie fakt, że zgadzając się na współpracę, przejawiał w niej z czasem znaczne zaangażowanie, nawet gorliwość i niemal natychmiast wszczął starania o umieszczenie go na niemieckiej liście narodowościowej” - dodał.
W okresie 1942–43 dzięki Kalksteinowi gestapo aresztowało ponad pół tysiąca dowódców i współpracowników wywiadu Armii Krajowej, czego efektem było praktyczne rozbicie tej formacji. Miał też swój udział w zatrzymaniu 30 czerwca 1943 r. dowódcy AK gen. Stefana Roweckiego „Grota”.
„Biorąc sobie to drugie nazwisko niemieckie, wybrałem imię Konrad. To imię Wallenroda” - powiedział Kalkstein Kąkolewskiemu 4 kwietnia 1963 r. w więzieniu w Strzelcach Opolskich. „Umyśliłem grać jego rolę. Kiedy wydawałem nazwiska, pseudonimy, adresy, punkty kontaktowe, myślałem, że są zmienione jako spalone po moim aresztowaniu. Dałem dość czasu, aby je zlikwidowano. Dlaczego nie zrobiono tego?” - dodał. „Chciałem się wkraść w zaufanie hitlerowców, korzystając ze swojego niemieckiego arystokratycznego pochodzenia, robić karierę. Przewidywałem dwa warianty. Gdyby Niemcy przegrywały: dostać się do służby w osobistej ochronie Hitlera i zabić go, sam ginąc. W wypadku, jeśli Niemcy wojnę wygraliby: zrobić wielką karierę. Im większą karierę zrobiłbym, tym większe szkody, jak Wallenrod, mógłbym zadać Niemcom. Zaszedłbym wysoko i zniszczył Niemcy”.
W lecie 1944 r. jako Konrad Stark otrzymał prawo do noszenia munduru SS. Podczas Powstania Warszawskiego walczył w obronie gmachu gestapo, później na Mokotowie. Z drugiej strony barykady 7 sierpnia 1944 r. w szpitalu polowym przy ul. Mokotowskiej 55 zmarł w wyniku odniesionych w walkach ran Tadeusz Kalkstein-Stoliński ps. Jasnak.
Po wojnie ukrywał się w Szczecinie pod zmienionym nazwiskiem – jako Wojciech Świerkowicz pracował w redakcji „Kuriera Szczecińskiego”, razem z Bohdanem Tomaszewskim.
„Chodził w marynarskiej kurtce i czapce. Miał błysk w oku, wygląd amanta i lekkie pióro. Pamiętam jego tekst o 30-milionowym jajku wyeksportowanym do Anglii. Szybko stał się redakcyjną gwiazdą. Chciał być pisarzem” opowiadał Zadwornemu legendarny komentator sportowy.
Jako Świerkiewicz był literacką gwiazdą Szczecina, pisał opowiadania, słuchowiska radiowe, przymierzał się do scenariuszy filmowych. Do Związku Literatów Polskich przyjął go w 1951 r. Jerzy Andrzejewski.
W 1953 r. 33-letni Kalkstein-Stoliński został rozpoznany i aresztowany przez UB. 13 listopada 1954 r. skazano go „na łączną karę dożywotniego więzienia z pozbawieniem praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze”.
Po 12 latach w więzieniu, 20 sierpnia 1965 r., wyszedł na wolność i wrócił do Szczecina - praktycznie na moment, bo często zmieniał miejsce pobytu.
„Setki ludzi uważają, że Kalkstein powinien nie żyć. Wymknął się wyrokowi śmierci, ale krewni ofiar: dzieci, które już są dorosłe, którym zabrano matki, wdowcy, którzy dawno mają już inne żony, niezmiennie interesują się losem Kalksteina. Są ze sobą w kontakcie” - napisał Kąkolewski.
W 1973 r. zamieszkał w Mysiadle pod Warszawą, gdzie prowadził kurzą fermę. Kiedy odnalazł go tam były żołnierz AK, przeniósł się pod Jarocin, gdzie hodował trzodę. Znów rozpoznany przez dawnego członka podziemia, w 1980 r. przyjął nazwisko żony, wdowy po Edwardzie Ciesielskim, więźniu Auschwitz, który wspólnie z Witoldem Pileckim uciekł z obozu w nocy z 26 na 27 kwietnia 1943 r.
Miesiąc przed wprowadzeniem stanu wojennego wyjechał z kraju. Na stronie Polskiej Parafii Katolickiej w Monachium w zakładce Biblioteka czytamy: „w 1980 r. parafia otrzymała budynek Misji przy Heßstr. 26, w którym znalazło się odpowiednie pomieszczenie dla biblioteki. Księgozbiór był już wtedy dość obszerny i wartościowy. Pierwszym bibliotekarzem był p. Edward Ciesielski”.
Tam odnalazł go i zdemaskował Witold Pronobis, wówczas pracownik Radia Wolna Europa, bliski krewny Stefana Roweckiego. Według niego Kalkstein „z dużym prawdopodobieństwem” był agentem peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa, inwigilującym monachijską Polonię i polskich pracowników RWE.
„Was też rozgryzałem! Myśli pan, że po co przyjechałem do Monachium?” - powiedział Pronobisowi Kalkstein.
Faktem jest, że akta dotyczące Kalksteina wypożyczył w 1986 r. ówczesny minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak.
„Nonsens. Przechwalał się, dodawał sobie splendoru. Powiem wprost - gdyby +Wolna Europa+ ujawniła, że jednym z agentów polskiego wywiadu jest Kalkstein, Chryste Panie, przecież wszyscy zapadlibyśmy się ze wstydu. To była zbyt skompromitowana postać. On miał tyle ludzi na sumieniu…” - powiedział Kiszczak Michałowi Wójcikowi i Arturowi Górskiemu w rozmowie „Wywiad nie potrzebuje renegatów!”. Swoje zainteresowanie sprawą Kalksteina nazwał „hobbystycznym”. „Zawsze interesowało mnie, dlaczego ten wybitny dowódca, bohater AK, tak szybko wpadł, i kto naprowadził hitlerowców na jego trop” - wyjaśnił.
Ludwik Kalkstein-Stoliński zmarł 26 października 1994 r. Trzy dni później na Cmentarzu Leśnym w Monachium odbył się jego pogrzeb. W 2005 r. jego grób został zlikwidowany z powodu nieopłacenia.
Prawdopodobnie nie był tajemniczym autorem telewizyjnego serialu, natomiast własnym życiem napisał scenariusz prawdziwego dramatu - póki co jedyną próbą zmierzenia się z nim jest sztuka Julii Holewińskiej zatytułowana „Kalkstein / Czarne Słońce” wystawiona przez krakowski Teatr Łaźnia Nowa w koprodukcji z tarnowskim Teatrem Solskiego w 2015 roku.
Natomiast „Czarne chmury”, nawiązujące do losów Ludwika Krystiana Kalkstein-Stolińskiego, najwyraźniej nie potrzebują dodatkowej legendy - z upływem lat nabrały cech klasyki. „Pamiętam ówczesną rozmowę z profesorem Jerzym Bossakiem, prawdziwym filmowym autorytetem - jemu się ten serial podobał, a ja oceniałem go tylko jako niezły, poprawny” - wspomina Ernest Bryll. „Dziś gdy na niego patrzę, myślę że to świetne kino” - dodaje.
W 2003 r. przy Pustelni Złotego Lasu w Rytwianach (Świętokrzyskie), gdzie kręcono dwa odcinki serialu powstało Muzeum Czarnych Chmur.
Serial przyniósł też trwałą - mimo wieloletniej przerwy w uprawianiu zawodu - popularność Maciejowi Rayzacherowi. Kiedy za działalność opozycyjną został internowany w stanie wojennym, pilnujący go młody szeregowiec z wielkim szacunkiem i autentyczną estymą tytułował go panem kapitanem.
Wciąż też zdarza mu się słyszeć na ulicy „Skąd ja pana znam?”. „Pewnie z wojska” - odpowiada wtedy. A dopytywany, gdzie służył, wyjaśnia, że w rajtarach.
Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ wj/