"Duchy Jeremiego" to powieść o nieszczęśliwym dwunastolatku, który konfrontuje się z rodzinnymi traumami z czasów II wojny światowej. Polska to kraj, w którym duchy są bardzo aktywne - uważa autor Robert Rient.
PAP: Czy w Polsce jest wiele duchów?
Robert Rient: Całkiem sporo, w dodatku są bardzo aktywne i mają tendencję do wywoływania, a czasami wskrzeszania w nas określonych emocji, niechęci, czasami nawet nienawiści. Jeżeli nie jesteśmy świadomi obecności duchów, to łatwo możemy wpaść w ich władanie. Rozmawiamy w Warszawie - tutaj kłębią się duchy tych, którzy zginęli w getcie, w Powstaniu Warszawskim, tych których zamordowano podczas rzezi Pragi. Warszawa jest miastem duchów, tych, którzy pożegnali się z życiem w tragicznych okolicznościach, tych, których nie opłakano. Ale duchy, szczególnie te głodne, rodzą się również z niechęci, zbiorowej wiary w określoną ideologię, dogmat – wtedy mogą opętać, zamroczyć człowieka, by ten np. nienawidził innego, kimkolwiek ten inny jest.
PAP: Lata po II wojnie światowej nie sprzyjały żałobie..
Robert Rient: Ciekawie opisała to Magdalena Grzebałkowska w książce "1945". Atmosfera traumy i entuzjazmu, radości, że się przeżyło. Część osób, zwłaszcza młodych, czuło, że rozpoczyna nowe życie. Taką postawę narzucał zresztą ustrój w Polsce. O holokauście tuż po wojnie rozmawiało się mało, dopiero w latach 60., po procesie Eichmanna, temat Zagłady stał się ważny. W Polsce część ofiar II wojny światowej okazała się dla nowej władzy niewygodna - wiele duchów zostało zakneblowanych. Zarówno w życiu jednostki jak i społeczeństwa, to co ukryte, zepchnięte do nieświadomości, czy przemilczane ma tendencję powracać - czasami poprzez chorobę psychosomatyczną, czasami poprzez zbiorowe nastroje ksenofobiczne, albo te związane z pragnieniem odwetu.
Robert Rient: Chciałem, żeby ta historia była opowiadana z perspektywy dziecka, żeby nie była powtórzeniem dobrze nam znanych wydarzeń, czy umoralnianiem czytelnika, który powinien sam wyciągnąć wnioski. Czytamy o przygodach rodziny, ukrywanej tajemnicy, przyjaźni i sposobie radzenia sobie z jedną z największych traum w życiu. Duchy polskie i żydowskie od dawna działają w Polsce wspólnie. Nic w tym dziwnego - w metafizycznym sensie Polacy stracili w Zagładzie bliźniacze rodzeństwo, naród, z którym łączyła nas tysiącletnia więź.
PAP: Co właściwie ma Pan na myśli mówiąc o duchach?
Robert Rient: Używamy słowa "duch", ale równie dobrze możemy powiedzieć: natrętne myśli, nierozwiązane problemy, tajemnice rodzinne, wyparte emocje, niepokój, lęk. Niektóre z tych zjawisk odczuwane przez współczesnych Polaków związane są z przeszłością, historią kraju i poszczególnych rodzin. Duchy uaktywniają się zwłaszcza w czasach niespokojnych, pełnych konfliktów - właśnie teraz stworzyliśmy im doskonałą przestrzeń, żeby szybowały pomiędzy ludźmi. Duchy są dla mnie pierwiastkiem irracjonalnym w zachowaniach ludzkich. Ich działanie może się przejawiać w poczuciu wyolbrzymionego lęku przed obcymi, np. uchodźcami, albo w zbiorowym poczuciu niższości lub wyższości, poczuciu winy lub dumy za swoich rodaków. Zazwyczaj wszelkie te skrajności omijają prawdę. Niespokojne duchy z przeszłości mogą popychać nas do różnych działań, choć my ich ingerencji możemy nie zauważać.
PAP: W "Duchach Jeremiego" dwunastolatek, zrozpaczony i zagubiony po śmierci matki dostaje się we władanie przeszłości. Przychodzi do niego wymordowana rodzina babci uratowanej z getta, duchy z familii dziadka - Sybiraka. O dramatycznej przeszłości opowiada Jeremiemu także sąsiadka, pani Maria, która przeżyła obóz koncentracyjny. To chyba pierwsza książka w polskiej literaturze, w której duchy polskie i żydowskie współpracują, choć dla Jeremiego nie kończy się to dobrze?
Robert Rient: Chciałem, żeby ta historia była opowiadana z perspektywy dziecka, żeby nie była powtórzeniem dobrze nam znanych wydarzeń, czy umoralnianiem czytelnika, który powinien sam wyciągnąć wnioski. Czytamy o przygodach rodziny, ukrywanej tajemnicy, przyjaźni i sposobie radzenia sobie z jedną z największych traum w życiu. Duchy polskie i żydowskie od dawna działają w Polsce wspólnie. Nic w tym dziwnego - w metafizycznym sensie Polacy stracili w Zagładzie bliźniacze rodzeństwo, naród, z którym łączyła nas tysiącletnia więź.
Fenomen przekazywania wojennej traumy dzieciom, a nawet wnukom, opisał m.in. Mikołaj Grynberg w "Oskarżam Auschwitz", opowiadając o syndromie drugiego pokolenia, o tym, jak to jest wychowywać się w domu ocalałych. Mój dziadek został zesłany na Syberię i spędził tam jako mały chłopiec sześć lat. Ponad rok temu, w rocznicę jego deportacji pojechałem z Polski, przez Białoruś i Moskwę jego śladem. On podróżował w wagonach bydlęcych, ja koleją transsyberyjską. Zatrzymałem się na Syberii, by spotkać duchy dziadka. Nie mam wątpliwości, że tragiczne wydarzenia miały i mają wpływ na życie dalszych pokoleń. Dotyczy to wszystkich, którzy noszą wojnę w swoich głowach, zostali zainfekowani przeszłością, albo uwierzyli w romantyczną narrację o tym jak wojna nadaje sens. Nie nadaje żadnego sensu. Zresztą trudno w Polsce znaleźć rodzinę, której nie dotyczyła wojenna trauma, która nie byłaby jakoś okaleczona.
PAP: Rodzinne duchy, które Jeremi zaprosił do swojego świata, niszczą mu życie. Co można zrobić, żeby nie były tak destrukcyjne?
Robert Rient: Nie trzeba rozpamiętywać przeszłości, to droga donikąd. Jednak świadomość rodzinnej historii z pewnością pomaga. To pytania, na które każdy musi sobie sam odpowiedzieć: co mnie ukształtowało? Kim byli agenci socjalizacji, czyli rodzice, opiekunowie, nauczyciele, książki, filmy, na które trafiłem i jaki był ich przekaz? Dlaczego im uwierzyłem? Czy podejmuję naprawdę samodzielne decyzje czy uległem ideologii? Być może uległem z powodu wewnętrznego zrozumienia, być może zrobiłem to nieświadomie, z tęsknoty za pasją w życiu, z pragnienia wypełnienia pustki, albo zawiści. To również pytania o lęk, który często podpowiada drogę na skróty, agresywną lub destrukcyjną. Kluczowa wydaje mi się świadomość. Jeremi słucha duchów, które do niego przychodzą, a w pewnym momencie nawet zaprasza je do swojego życia – nie można jednak powiedzieć, żeby robił to z powodu wewnętrznej wolności. Kieruje nim rozpaczliwe pragnienie miłości.
PAP: Żałoba to w Polsce aktualny temat. Czy umiemy ją przeżywać?
Robert Rient: Żałoba jest dla mnie czymś niezwykle intymnym i osobistym, związanym z ciszą, zadumą. Ktoś potrzebuje miesięcy, ktoś inny lat. Każdy ma swoje tempo i sposób przechodzenia żałoby, uważam, że należy je uszanować. Rozumiem również potrzebę rytuałów, a nawet zewnętrznej manifestacji swego smutku, lamentu. Nie ma reguł i należy wypracować własne. Zdarza się oczywiście tak, że ktoś wykorzystuje żałobę w celach politycznych – ciężko mi uwierzyć w autentyczną potrzebę takiej celebracji. W "Duchach Jeremiego" opisuję jeden z najpiękniejszym pomysłów na przeżycie żałoby, kojący, pozwalający przyśpieszyć ten proces, a zarazem przeżyć go w pełni.
Rozmawiała Agata Szwedowicz
Robert Rient ur. 1980 r. w Szklarskiej Porębie. Dziennikarz i pisarz. Autor reportażu "Świadek" (2015) przetłumaczonego na język angielski i wydanego w Ameryce (2016). Trwają prace nad ekranizacją "Świadka". Pracował jako wykładowca, trener umiejętności interpersonalnych i prezenter radiowy. Książka "Duchy Jeremiego" ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera. (PAP)
aszw/ pat/