Jan Kobuszewski nie tylko był, ale nadal jest Teatrem Kwadrat. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak bez niego Kwadrat przetrwałby ten przepotworny czas, gdy straciliśmy siedzibę na ul. Czackiego – mówi PAP dyrektor Andrzej Nejman. 19 kwietnia Scenie Kameralnej Teatru Kwadrat nadane zostanie imię zmarłego artysty.
Polska Agencja Prasowa: Postanowili państwo 19 kwietnia nadać Scenie Kameralnej Teatru Kwadrat imię ważnego i cenionego aktora Jana Kobuszewskiego. Kim był w historii państwa sceny Kobuszewski?
Andrzej Nejman: Jan Kobuszewski był Teatrem Kwadrat. Dokładnie i literalnie tak było. Pamiętam, że jeszcze jako student warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej (PWST) pobiegłem do dawnego Kwadratu na ul. Czackiego, żeby obejrzeć jakieś przedstawienie z Kobuszewskim. Chcieliśmy kupić wejściówki, bo studenci PWST mieli wtedy prawo do praktycznie darmowych wejściówek, jednak pani w kasie powiedziała: "Nie ma". Zapytałem: "Dlaczego, przecież możemy sobie usiąść z boczku?". Wtedy odpowiedziała: "Proszę pana, nie ma żadnych wejściówek. Wszystkie są sprzedane. Tam na scenie jest Jan Kobuszewski".
I gdy później dołączyłem do Zespołu tego Teatru - mogłem zauważyć, że rzeczywiście bilety na spektakle, w których grał Kobuszewski, znikały w jeden dzień. Nie było wolnych wejściówek nawet na schody.
A fakt, że on był tak silnie utożsamiany z naszym Teatrem, wiąże się z rolą, którą odegrał w jego historii. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak bez niego Teatr Kwadrat mógłby przetrwać ten przepotworny czas 13 lat temu, gdy straciliśmy siedzibę na ul. Czackiego. Musieliśmy się błąkać po całym mieście. Gdyby nie twarz, gdyby nie nazwisko artysty, gdyby nie osobowość Jana Kobuszewskiego - to my po prostu zostalibyśmy rozwiązani i Teatru Kwadrat by nie było.
Dlatego Jan Kobuszewski nie tylko był, ale nadal jest Teatrem Kwadrat. Gdyby nie fakt, że nasza instytucja nosi imię jej założyciela, czyli Edwarda "Dudka" Dziewońskiego - to prawdopodobnie nie otwieralibyśmy Sceny im. Jana Kobuszewskiego, tylko nadalibyśmy jego imię całemu Teatrowi.
PAP: W 2010 r. oficjalnie objął pan dyrekcję Teatru Kwadrat, po czym nastąpiło kilka lat planowania i nadzorowania remontu nowej siedziby przy ul. Marszałkowskiej 138. Chcę zapytać o pańskie osobiste wspomnienia ze współpracy z Kobuszewskim. Reżyserował pan np. w grudniu 2011 r. pamiętny benefis tego artysty z okazji 55-lecia pracy artystycznej pt. "Dusza Kobusza".
Andrzej Nejman: Spotkania z Janem Kobuszewskim było dla mnie czymś jak "dotknięcie sacrum". I naprawdę nie przesadzam. Mój ojciec był wielkim fanem Kabaretu "Dudek", a ja się wychowałem w niedużym mieście - we Włocławku - gdzie na co dzień nie było łatwego dostępu do sztuki. Stąd jednym z niewielu moich spotkań z wielkimi twórcami był kontakt z nagranymi na małym magnetofonie Grundig kasetami. Mój ojciec zarejestrował na nich, dziś powiedzielibyśmy nielegalnie, występy Kabaretu "Dudek" transmitowane w telewizji. Nie widziałem co prawda obrazu, ale miałem dźwięk. I właśnie dzięki nagraniom mego ojca nadal znam na pamięć wszystkie skecze tego kabaretu.
Gdy pewnego dnia dowiedziałem się, że będę miał możliwość poznania Jana Kobuszewskiego, oznaczało to dla mnie, jakbym miał się spotkać z największymi amerykańskimi gwiazdorami filmowymi. A ja, co nieprawdopodobne, spotkałem go w garderobie jako kolegę z pracy.
Kiedy miał swój benefis - pomyślałem sobie, że warto stworzyć przedstawienie, w którym pokażemy różne twarze Jana Kobuszewskiego, w którym będziemy mogli wykorzystać jego działalność kabaretową, ale i filmową. Trzeba przyznać, że nie był jakoś bardzo rozchwytywany w filmie. Był raczej wybitnym aktorem drugiego planu. Podobnie było z telewizją. Mimo to jak tylko pojawiał się na ekranie, wzbudzał emocje i śmiech. Wzruszał.
Udało się. W grudniu 2011 r. przygotowaliśmy benefis "Dusza Kobusza". Zrobiliśmy wykład naukowy na temat wybitnej jednostki i osobowości kultury polskiej. Specjalnie używaliśmy nomenklatury pseudonaukowej, kompletnie żenującej w tych okolicznościach. Nasi aktorzy i zaproszeni goście, przyjaciele artysty, wykonywali pastisze i parafrazy rozmaitych występów Kobuszewskiego. Do tego doszły krótkie wykłady, do których zaprosiliśmy m.in. Olgę Lipińską i Artura Andrusa.
Ten benefis był przeuroczy. Do tego stopnia podobał się widzom, że zaczęli do nas wysyłać listy i maile z żądaniem: "dajcie nam to jeszcze zobaczyć", "zagrajcie to znowu". Plan był taki, że będzie to jednorazowe zdarzenie. Aktorzy byli tak zachwyceni tym wspólnym spotkaniem na scenie, że zaczęli do mnie przychodzić i mówić: "słuchaj, to fajny spektakl. Zagrajmy to jeszcze kilka razy".
Kiedy przenieśliśmy się do siedziby na ul. Marszałkowskiej i zaczęliśmy szukać takiego silnego, marketingowego hasła, żeby Teatr Kwadrat na tej Marszałkowskiej mocno się w świadomości warszawiaków zagnieździł, postanowiliśmy pokazać dwa, trzy razy "Duszę Kobusza". Skończyło się na tym, że ten spektakl zagraliśmy ze 30 razy - a miał być grany tylko raz.
PAP: Jaką cechę charakteru i jaki rys profesji cenił pan u Kobuszewskiego najbardziej?
Andrzej Nejman: Nie umiem tego sprecyzować, sprowadzić do jednej cechy. W Janie Kobuszewskim jako wybitnym komiku fascynowało mnie to, co podziwiam u najwybitniejszych, światowych gwiazd tego gatunku, tego sposobu komunikacji artystycznej. Mówię tu o takich artystach, jak Charlie Chaplin, Louis de Funes czy Robin Williams. Oni wszyscy byli bardzo skromni. No, może z Chaplinem przesadziłem. Ale faktycznie wszyscy byli w środku liryczni. Mógłbym wręcz powiedzieć, że na co dzień smutni. Dźwigali jakieś swoje krzyże. Każdemu widzowi, który nie miał styczności, nie miał do czynienia z tymi artystami, wydawało się, że to "tacy wesołkowie". A było dokładnie odwrotnie.
Akurat Jan Kobuszewski był bardzo lirycznym człowiekiem. Nie chodzi o to, że zarażał jakimś smutkiem lub nostalgią. Co to - to nie, ale nosił w sobie taką ciepłą lirykę. Spokój, delikatność, wrażliwość. Kompletnie coś innego, niż prezentował na scenie.
A druga taka cecha, już zawodowa, która bardzo zapadła mi w pamięć - to jest jego przeurocza szmira. Otóż w naszej branży szmira jest czymś niestosownym, okropnym, złym. Staramy się jej unikać - zwłaszcza w przypadku przedstawień komediowych. A Kobuszewski miał w sobie coś takiego, że zdecydowanie mógł sobie pozwolić na "przeginanie". Tak jak np. Louis de Funes. Pamiętam, że zawsze śmialiśmy się w kulisach i w garderobie, że na to może pozwolić sobie tylko on. Gdyby jakikolwiek inny aktor zagrał tak, jak Kobuszewski - to by go wygwizdali i wyrzucili ze sceny. A wchodził Kobuszewski, używał tych "nadmiernych" środków, i wszyscy byli zachwyceni.
Prawdopodobnie nikt nigdy się nie dowie, na czym polegała ta jego magia. Ta urocza umiejętność wykorzystania szmiry jako środka wyrazu artystycznego.
PAP: Na pewno ma pan wiele spektakli i ról Jana Kobuszewskiego w pamięci. Czy jest jakiś jeden, który wrył się w pańską pamięć wyjątkowo?
Andrzej Nejman: Pamiętam znakomicie w jego wykonaniu przedstawienie, w którym miałem też zaszczyt zagrać, czyli "Mój przyjaciel Harvey". To była sztuka amerykańskiej dramatopisarki Mary Chase, która nie zrobiła jakiejś światowej kariery. Komedia liryczna o człowieku, który jest tak dobry, że cały świat go wykorzystuje. A on jeszcze do tego wyimaginował sobie przyjaciela królika Harveya. Grany przez Kobuszewskiego dobroduszny Elwood P. Dowd został wsadzony do szpitala psychiatrycznego, w którym wszystkich dookoła zaraża optymizmem, dobrem i ciepłem. Dzieli się tym "królikiem" właśnie.
W tym spektaklu, który miał w Kwadracie premierę 7 stycznia 1995 r., zobaczyłem raz jeden jedyny na scenie Jana Kobuszewskiego, który był nie tylko zabawny, ale niósł sobą, swoją rolą, głębokie, mądre przesłanie. Dla mnie to było niezwykłe doświadczenie. Miał tam przepiękny monolog, który często oglądaliśmy z kulis. W kilkunastu zdaniach potrafił powiedzieć, na czym polega sens życia. W prosty sposób przedstawiał, na czym polega dobro i do czego służą marzenia.
Niezwykłe. Szczególnie w ustach kogoś, kto dla całej polskiej publiczności był komikiem, specjalistą od sprzedawania dowcipów i skeczy. A wtedy widywałem na widowni łzy wzruszenia u ludzi, którzy przeżywali rodzaj szoku, że ten nasz "wesołek" dociera do samego sedna.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
Uroczystość nadania imienia Jana Kobuszewskiego Scenie Kameralnej Teatru Kwadrat im. Edwarda Dziewońskiego w Warszawie odbędzie się 19 kwietnia 2022 r. - w 88. rocznicę urodzin aktora.
"Pragnąc zachować pamięć o tym wspaniałym aktorze i podkreślić jego ogromny wkład w rozwój Teatru Kwadrat, Zespół podjął decyzję o nadaniu jego imienia jednej ze swoich scen" - podkreślono w informacji, dodając, że "mistrz był związany ze sceną stołecznego Kwadratu przez blisko 40 lat".
Scena Kameralna w Teatrze Kwadrat została powołana do życia w 2016 r. dzięki staraniom dyrektora Andrzeja Nejmana. "To on po przeprowadzce Teatru do nowej siedziby przy Marszałkowskiej 138 dostrzegł w pomieszczeniach starej wentylatorni potencjał na pełnowartościową scenę" - przypomniano.
Oficjalnie działalność Sceny Kameralnej zainaugurowano 9 tycznia 2017 r. premierą słynnego thrillera "Misery" wg powieści Stephena Kinga w reż. Roberta Glińskiego. W spektaklu kreacje aktorskie stworzyli Ewa Wencel oraz grający gościnnie Piotr Polk. Od początku repertuar Sceny Kameralnej ma bardziej eksperymentalny i kameralny charakter. Obecnie zobaczyć na niej można: "Sztukę" Yasminy Rezy, "Tydzień, nie dłużej…" Michaela Clementa i "4000 dni" Petera Quiltera.
Jan Kobuszewski - wybitny aktor teatralny i filmowy, komik, reżyser, wykonawca skeczy i piosenek. Agnieszka Osiecka nazywała artystę "zmarnowanym Chaplinem polskiego kina", wielu określało go mianem "największego aktora komediowego w Polsce". Zagrał pamiętnego majstra w kabarecie "Dudek" i przezabawnego Pana Janka w Kabarecie Olgi Lipińskiej. Cytaty z wykonywanych przez niego piosenek i skeczy, jak np. "Ucz się, Jasiu", "Ballada o Dzikim Zachodzie" czy "Książka życzeń i zażaleń", weszły do kanonu codziennych powiedzonek.
Któż nie zna jego szyderczych tyrad majstra z kabaretu "Dudek", kto nie pamięta notorycznie rozkojarzonego Pana Janka w cylindrze i niesfornym białym szalu z programów Lipińskiej? Pisano o nim, że to postać "trochę z szalonej błazenady, trochę z absurdalnego świata Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego".
Jan Kobuszewski urodził się 19 kwietnia w 1934 r. w domu przy ul. Nadwiślańskiej 3 na warszawskim Nowym Bródnie. Jego ojcem był Edward Kobuszewski, a matką - Alina z Kowalskich. Jan miał dwie starsze siostry - urodzoną w 1920 r. Marię i półtora roku młodszą od niej Hannę.
Za pierwszym razem w 1951 r. nie został przyjęty do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. "Po prostu się nie przygotowałem. Musiałem przygotować dwa wiersze, fragment prozy i scenkę. A ja wziąłem sobie chyba najtrudniejsze fragmenty z literatury Polski: rolę Papkina, którego zresztą potem grałem, wiersz Majakowskiego i +Stepy Akermańskie+, a z prozy jakiś fragment Żeromskiego. To nie były rzeczy dla amatora" - wspominał w wywiadzie dla "Werandy". Trafił na rok do Państwowej Szkoły Dramatycznej Teatru Lalek i został jej absolwentem.
W 1952 r., "świetnie przygotowany ponownie stawił się na egzamin" w warszawskiej PWST i dostał się bez problemu. Studia aktorskie ukończył w 1956 r. W tym samym roku - 21 stycznia - zadebiutował rolą dyplomową Cara Dormindonta w "Żołnierzu i biedzie" Samuela Marszaka na scenie Teatru Młodej Warszawy, w którym występował przez dwa sezony, by następnie na rok przenieść się do Teatru Klasycznego.
Jan Kobuszewski przez ponad 20 lat pracował w teatrach dramatycznych: w latach 1958-64 i 1969-75 grał w warszawskim Teatrze Polskim, w okresie 1964-69 występował w Teatrze Narodowym, sezon 1975-76 spędził w Teatrze Nowym w Łodzi.
W 1976 r. - jak się okazało do końca kariery scenicznej w 2013 r. - związał się z Teatrem Kwadrat w Warszawie. Do dokonań Kobuszewskiego na tej scenie należą, m.in.: Rotmistrz w "Damach i huzarach" Aleksandra Fredry (1977), tytułowy "Wstrętny egoista" Francoise'a Dorina (1977) w jego reżyserii, Człowiek ze sztuki "Czy zna pan Mleczną Drogę" Karola Wittlingera (1979), tytułowy "Czarujący łajdak" Pierre'a Chesnota (1985) we własnej reżyserii oraz Siekierowy w "Rozmowach przy wycinaniu lasu" Stanisława Tyma (1985). Przez dwa sezony 1985/86 i 1986/87 Kobuszewski także reżyserował w Teatrze Kwadrat i pełnił funkcję konsultanta programowego.
W ostatnich dekadach w stołecznym Kwadracie współpracował m.in. z Marcinem Sławińskim, u którego zagrał Elwooda Dowda w spektaklu "Mój przyjaciel Harvey" (1995, 2006) i Anioła Stróża w "Przyjaznych duszach" Pam Valentine (2008). Wcielił się w postać Spriggsa w "Złodzieju" Erica Chappella w reż. Janusza Majewskiego (2001). W 2003 r. powrócił do repertuaru klasycznego i wystąpił w roli Pantalona w "Słudze dwóch panów" Carla Goldoniego w insc. Waldemara Matuszewskiego.
Na początku grudnia 2011 r. w Teatrze Kwadrat świętował jubileusz 55-lecia pracy artystycznej benefisowym widowiskiem "Dusza Kobusza" w reżyserii Andrzeja Nejmana.
Aktor otrzymał wiele odznaczeń. W 1975 r. przyznano mu Złoty Krzyż Zasługi, w 1979 r. - Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, a w 1998 r. - Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski (1998). W 2012 r. odznaczono go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski "za wybitne zasługi dla kultury polskiej, za osiągnięcia w pracy artystycznej".
W 1981 r. wręczono mu Odznakę Zasłużonego Działacza Kultury, a w 2006 r. - Złoty Medal - Zasłużony Kulturze Gloria Artis. W 1977 r. w jego ręce powędrował Złoty Ekran, a w 2005 r. - SuperWiktor. Rok wcześniej odcisnął też swoją dłoń na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach. W 2016 r. Jan Kobuszewski otrzymał Nagrodę im. Cypriana Norwida - "Dzieło Życia", przyznawaną za całokształt twórczości.
19 kwietnia 2019 r. aktor świętował 85. urodziny. 1 października 2019 r., podczas gali 19. ogólnopolskiego Programu Społecznego Mistrz Mowy Polskiej w Malborku, Janowi Kobuszewskiemu pośmiertnie przyznano "Wawrzyn Mowy Polskiej 2019".
Wybitny aktor zmarł rankiem 28 września 2019 r. Został pochowany w grobie rodzinnym na warszawskich Starych Powązkach.(PAP)
autor: Grzegorz Janikowski
gj/ skp/