Kiedyś ktoś powiedział, że czytam nuty z taką łatwością, jakbym czytała gazetę - opowiada PAP śpiewaczka operowa Elżbieta Towarnicka (sopran). Jej głos najbardziej znany jest z filmów Krzysztofa Kieślowskiego, m.in. "Podwójne życie Weroniki: i "Trzy kolory. Niebieski". W środę artystka kończy 70. lat.
PAP: Na początku zapytam o to, o co wszyscy. W jaki sposób rozpoczęła się pani współpraca z Krzysztofem Kieślowskim?
Elżbieta Towarnicka: W Krakowie wszystko działo się dookoła Piwnicy pod Baranami - wcześniej czy później każdy tam się pojawiał. Trafiłam tam przez moją siostrę, była baletnicą i wykonywała w Piwnicy taneczny numer w skeczu kabaretowym. Któregoś wieczoru poprosiłam, żeby wzięła mnie ze sobą. Byłam bardzo ciekawa miejsca, o którym krążyły legendy. Poznałam Piotra Skrzyneckiego, a on mnie - że tak to nazwę - kupił na pniu. Dowiedział się, że jestem śpiewaczką i od razu zaproponował mi śpiewanie w jednym z numerów. Wtedy modne były śpiewane teksty gazetowe, np. wykonywany w taki sposób dekret o stanie wojennym. Poznałam ludzi, którzy w Piwnicy bywali, artystów, m.in. Zbigniewa Preisnera. Śpiewałam jego utwory w wieczorach piwnicznych, a potem okazało się, że poszukuje kogoś, kto zaśpiewa w filmach Kieślowskiego - komponował do nich muzykę. Moja koleżanka zwróciła się do Preisnera: "Ty nie wiesz, kto ci może to zaśpiewać? Tylko Towarnicka". No i zaproponował mi śpiewanie u Kieślowskiego.
Zaangażowanie mnie do filmu wcale nie było takie oczywiste. Jestem śpiewaczką klasyczną, ale podejmuję różne wyzwania. Ciekawi mnie muzyka klasyczna, ale nie tylko, choć w tym kierunku jestem wykształcona. Interesują mnie też inne gatunki - muzyka współczesna, wokalizy do utworów niekoniecznie klasycznych, śpiewanie z piosenkarzami. Po śmierci Czesława Niemena razem z Markiem Bałatą śpiewałam piosenki Niemena na koncertach poświęconych artyście. Lubię płodozmian, a ponieważ mam sprawny głos i instynkt wokalny, z różnymi konwencjami umiem sobie poradzić. Lubię również improwizować.
PAP: Co sprawia pani największą radość w śpiewaniu?
E.T.: Barok, Bach, klasycy wiedeńscy - Mozart, Beethoven, Haydn. Także pieśni romantyczne, np. Schubert, Schumann. Wielką przyjemność sprawia mi muzyka dawna, jest w niej tak wiele ornamentów - te wszystkie tryle, ozdobniki.
PAP: Wracając do Kieślowskiego, śpiewała pani w "Podwójnym życiu Weroniki", "Dekalogu", w "Trzech kolorach". Jak to wpłynęło na pani życie?
E.T.: W Polsce nie było kultury słuchania muzyki poważnej, raczej słuchało się muzyki popularnej. Natomiast kino jest bardzo popularne, zatem troszeczkę wpłynęła i na moją popularność ta działalność muzyczno-filmowa.
PAP: A jakie miejsce w pani życiu zajmuje Kraków?
E.T.: Urodziłam się we Wrocławiu, ale uważam się za krakowiankę, bo razem z rodzicami przeprowadziliśmy się tu, gdy miałam trzy lata. Mój ojciec był wojskowym, dostał służbowe przeniesienie właśnie do Krakowa. Uwielbiam to miasto. Kiedy interesowałam się ezoteryką, okultyzmem i parapsychologią, przeczytałam, że w Krakowie jest czakram, czyli kamień, promieniujący różnymi niezwykłymi właściwościami. Znajduje się pod Katedrą Wawelską, pielgrzymowali do niego Hindusi. Nad Krakowem jest dzwon czakramowy. Zanim się o tym dowiedziałam, z wewnętrznego przymusu chodziłam na Wawel. Teraz mieszkam bardzo blisko Wawelu, widzę go przez okno. Wcześniej, kiedy mieszkałam dalej, specjalnie tu przyjeżdżałam, wchodziłam na wzgórze, bardzo ciągnęło mnie do tego miejsca. Czułam się tam wolna od rozmaitych zmartwień, trosk.
Poza tym wszędzie w Krakowie jest pięknie. Dzisiaj buduje się takie brzydkie budynki, a u nas jest tak wiele pięknych kamienic, kościoły, może zieleni mogłoby być trochę więcej. Gdy wyjeżdżam, np. na koncerty, zaraz chcę wracać. Czuję się jak na wygnaniu, tak bardzo tęsknię za tym miastem.
PAP: Zaśpiewała pani także w filmie "Papusza". To nie było dla pani pierwsze zetknięcie z poezją Bronisławy Wajs.
E.T.: To prawda. Jan Kanty Pawluśkiewicz skomponował na początku lat 90. poemat muzyczny "Harfy Papuszy" - miałam przyjemność w nim śpiewać. Kiedy nagrywaliśmy "Harfy..." w kościele św. Katarzyny w Krakowie, trzeba było przerywać nagranie, bo stada jaskółek fruwały po kościele i okropnie hałasowały. Ten utwór bardzo mi się podobał. Pawluśkiewicz zawsze poszukiwał ciekawych instrumentów, odkrywał nowe. Sama Papusza też stała mi się bliska. Ona pisała wiersze, choć w kulturze cygańskiej w ogóle nie wolno pisać. Najbardziej lubiłam utwór "Kicy Bidy", gdzie oprócz orkiestry akompaniuje mi akordeon.
PAP: To ten, który śpiewa pani na teledysku z Kayah?
E.T.: Była i ta wersja, zrealizowano do niej teledysk, który stał się zwiastunem do filmu Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze. Kayah to bardzo fajna, sympatyczna i otwarta dziewczyna. Bardzo się polubiłyśmy. Kiedy kręciliśmy klip, w jednej scenie musiałam śpiewać, stojąc na pomoście. Kayah krzyczała do wszystkich "róbcie szybciej te ujęcia, bo pani Elżbieta zamarznie". Miała rację, bo woda wokoło i było naprawdę chłodnawo. Dbała o mnie, opiekowała się i podchodziła z atencją. To było bardzo miłe.
PAP: Jak pani dba o głos, że ma takie młode brzmienie?
E.T.: Jestem bardzo dobrze wyszkolona, bo zanim poszłam do Akademii Muzycznej, uczyłam się w szkole muzycznej II stopnia. Moją nauczycielką była nieżyjąca już Leokadia Kukawska, znakomita profesorka, która prowadziła zajęcia z impostacji w szkole teatralnej, chodziła do niej m.in. Ewa Demarczyk. U niej robiłam pierwsze kroki. Dużo wyniosłam też z domu, bo mama śpiewała, tyle że mezzosopranem, a ojciec grał na fortepianie.
Kiedy śpiewak ma dobry warsztat, nic mu nie przeszkadza. To złej tanecznicy przeszkadza rąbek u spódnicy... Wiem, w którym miejscu jest głos, świadomie używam przepony, więc nie jestem uzależniona od czynników zewnętrznych. Na przykład piję zimne napoje i to mi nie szkodzi. Mówi się, żeby nie używać pikantnych przypraw, a ja używam i nic złego się nie dzieje. Jedyna rzecz niedobra dla głosu to orzechy - zwłaszcza zjedzone w większej ilości. Mają w sobie olej, który drażni struny głosowe. Sama się o tym przekonałam. Zjadłam orzechy włoskie, a potem czułam drapanie w gardle. Jestem zimnego chowu, wychowywaliśmy się w domu przy piecach, a nie przy stałym ogrzewaniu. Nadal nie mogę usnąć, gdy jest za ciepło w pokoju. Kiedyś na studiach nie pozwalano nam mówić, gdy się idzie na powietrzu przy niskiej temperaturze jesienią i zimą. Najważniejsze to znać swój organizm, no i mieć dobry warsztat.
PAP: Jakie ma pani plany i marzenia?
E.T.: Wciąż śpiewam i chciałabym nadal to robić. Bardzo mi odpowiada praca w studio i nagrania. Bardzo lubię ten cały proces, a szczególnie moment, kiedy człowiek słucha, co zostało nagrane. Często mi się zdarzało, że pierwsza wersja była najlepsza, a nie trzeci dubel. Większość utworów, które wykonywałam, choćby wszystkie rzeczy Preisnera, śpiewałam prawie a vista. Dał mi nuty, a ja od razu nagrywałam. Jak to ktoś określił, czytam nuty jak gazetę.
Chciałabym być zdrowa i żeby ta kwarantanna już się skończyła. Ja się nie boję, bo u nas w rodzinie nikt poważnie nie chorował. Przeżyłam już jedną epidemię - czarnej ospy we Wrocławiu. Co roku jeździliśmy na wakacje do dziadków, nie było wtedy komórek, więc nie wiedzieliśmy, że tam jest epidemia. Zastała nas na miejscu. Wszystkie klamki urzędów, sklepów, aptek były obwiązywane bandażami i spryskiwane jodyną albo innym środkiem odkażającym. Dlatego życzę sobie zdrowia i trochę koncertów, bo ostatnio nie było ich zbyt wiele.
PAP: Z powodu pandemii?
E.T.: Między innymi. Oprócz tego jest ostra konkurencja. Są coraz młodsi wokaliści, a starsi zostają z tyłu. Tymczasem ja nadal mogę i chcę śpiewać.
Rozmawiała: Olga Łozińska
Elżbieta Towarnicka urodziła się w 1950 r. we Wrocławiu. W 1978 r. skończyła studia w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie śpiewu Barbary Walczyńskiej. Zajęła I miejsce w Konkursie Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu. Była solistką Opery Krakowskiej. Występowała w operach - takich jak np. "Cyganeria", "Tosca", "Traviata", "Król Roger", "Dydona i Eneasz". Największą sławę przyniósł jej udział w filmach Krzysztofa Kieślowskiego - "Dekalog", "Trzy kolory", "Podwójne życie Weroniki". Owocem jej współpracy ze Zbigniewem Preisnerem, poza muzyką filmową, są albumy "Requiem dla mojego przyjaciela" (1998) i "Moje kolędy na koniec wieku". Inne filmy, w których można usłyszeć jej głos, to "Olivier, Olivier" Agnieszki Holland oraz "Papusza" Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze. W swoim repertuarze ma również wiele utworów muzyki współczesnej, m.in. brała udział w wielu prawykonaniach na "Warszawskiej Jesieni". Koncertowała m.in. w Niemczech, Hiszpanii, Anglii, Rosji, we Włoszech (m.in. w La Scali), Francji, w Argentynie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Japonii.(PAP)
oloz/ wj/