"Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy" - to najnowsza książka Janusza Głowackiego, w której pisarz nie tylko przedstawia kulisy pracy nad filmem, ale też wyjaśnia, dlaczego osiągnięcia byłego prezydenta ocenia jako ważniejsze od jego ewentualnych błędów i potknięć.
"Lech Wałęsa powiedział kiedyś +przyszłem+ - i ktoś go poprawił, że się nie mówi +przyszłem+, tylko +przyszedłem+, a on odpowiedział podobno na to: +Nieważne przyszedłem czy przyszłem, ważne że doszłem...albo doszedłem+" - ta cytowana przez Głowackiego anegdotka nie tylko wyjaśnia tytuł jego książki, ale też streszcza autorską ocenę jej bohatera. Głowacki patrzy na Wałęsę przez pryzmat jego dokonań, które są dla niego daleko ważniejsze od ewentualnych wpadek byłego prezydenta.
Scenariusz do filmu Wajdy o Wałęsie Głowacki pisał przez trzy lata. Najczęściej zadawane mu w tym czasie pytanie brzmiało: "czy napisał pan, że Wałęsa to Bolek" - chciał to wiedzieć nawet parkingowy z warszawskiego Powiśla, gdzie Głowacki mieszka. W zasadzie, podczas pisania scenariusza, indagowano go o to bez przerwy. "Ja osobiście, jak mawiają nasi parlamentarzyści, to może bym nawet wolał, żeby był. Z wyrachowania, boby mi się lepiej pisało. Żeby się do końca pogrążyć, powiem więcej nawet, że to całe szczęście że Lech Wałęsa się ze służbami przez jakiś czas zadawał, bo dzięki temu nawet Andrzej Wajda, chociaż Lecha kocha, w żaden sposób nie dał rady zrobić z niego człowieka z żelaza" - deklaruje scenarzysta.
Głowacki sądzi, że, choć, jak pisze, "z nieskazitelnością Lecha Wałęsy jest trochę słabo", to jednak "im więcej popodpisywał i spotkań odbył, na których chcąc albo nie chcąc, wiedząc czy nie wiedząc coś z siebie dawał wycisnąć, tym cenniejsze, jak się z tego czy innego bolkostwa wygrzebał i gdzie doszedł". Scenarzysta "Człowieka z nadziei" postrzega swojego bohatera jako człowieka, któremu obce są inteligenckie dylematy moralne. Czy Wałęsa brał pieniądze od SB? "On sam twierdzi, że nie. Ale jakby wziął to co? Bieda, dzieci, żona nie pracuje, chcą łobuzy płacić, niech płacą. Zrobią kiepski interes. (...) Oczywiście SB to wróg śmiertelny, ale przyjaciele rzadko chcą nam za coś płacić" - tak Głowacki próbuje zrekonstruować tok myślenia swojego bohatera.
"Lech Wałęsa powiedział kiedyś +przyszłem+ - i ktoś go poprawił, że się nie mówi +przyszłem+, tylko +przyszedłem+, a on odpowiedział podobno na to: +Nieważne przyszedłem czy przyszłem, ważne że doszłem...albo doszedłem+" - ta cytowana przez Głowackiego anegdotka nie tylko wyjaśnia tytuł jego książki, ale też streszcza autorską ocenę jej bohatera. Głowacki patrzy na Wałęsę przez pryzmat jego dokonań, które są dla niego daleko ważniejsze od ewentualnych wpadek byłego prezydenta.
Dla Głowackiego historia Wałęsy jest też opowieścią o tym, jak źle Polacy znoszą czyjś sukces. "Bo coś takiego jest nad Wisłą, że my bardzo lubimy kogoś podrzucać do góry, a potem upuścić i wdeptać w ziemię, ale po ludzku, tak żeby włosy wystawały. (...) Tylko jednego nie umiemy wybaczyć. Sukcesu. No trudno, nie dajemy rady. Próbowaliśmy i nic" - pisze Głowacki, który jednak ostatecznie zrezygnował z umieszczenia w scenariuszu sceny, gdy tłum wśród okrzyków "Bolek do Moskwy" pali kukłę Wałęsy.
Głowacki opisuje kolejne etapy prac nad scenariuszem i kolejne pomysły, z których musiał zrezygnować. Pociągał go pierwotnie pomysł filmu o procesie lustracyjnym, ale "nie najistotniejszy, choć wstydliwy epizod z taką czy inną współpracą z początku lat 70. nagle by się zrobił równie ważny, jak takie drobiazgi jak: Nobel, wolne wybory, prezydentura, jaka by ona nie była i tak dalej". Był też pomysł, aby osią scenariusza uczynić czas, w którym Wałęsa spóźnia się na strajk w Stoczni - wszystkie wydarzenia wcześniejsze i późniejsze opowiedziane by były w retrospektywach czasowych, ale Wajda postanowił jednak trzymać się w filmie chronologii. Ostatecznie - jak wiadomo - klamrą scenariusza stał się wywiad Wałęsy z Orianą Fallaci.
Zmiany w scenariuszu wymusiło ukazanie się książki Danuty Wałęsowej "Marzenia i tajemnice". Podobno Andrzej Wajda bardzo się zaniepokoił, że Polki przestaną Wałęsę lubić i zażądał od scenarzysty scen ocieplających wizerunek bohatera, w których bohater opiekuje się dziećmi, bawi się z nimi, kąpie je. Po premierze "Marzeń i tajemnic" scenariusz wzbogacił się też o scenę, w której Danuta Wałęsowa buntuje się i wyrzuca z mieszkania konspiratorów i korespondentów zagranicznych.
Co prawda Głowacki i Wajda zaprzeczają, jakoby podczas pracy nad filmem wynikła między nimi jakaś różnica zdań, jednak od pewnego momentu twórcy zaczęli porozumiewać się wyłącznie listownie, a każdą wymianę epistoł obie strony przypłacały bezsennością i palpitacjami serca. "Tam w ogóle jest tak, że się wszyscy Wajdy boją. To jest bardzo zabawne i ja bym to opisał, żebym się nie bał" - pisze Głowacki o pracy ekipy filmowej.
Ważny punktem topograficznym w pracy nad scenariuszem "Człowieka z nadziei" okazała się kawiarnia w warszawskim hotelu Bristol, dwa kroki od Pałacu Prezydenckiego. To tutaj Głowackiemu powierzono to zadanie, tutaj odbywały się kolejne spotkania, w tych okolicach także Głowacki spotkał się z pierwszymi reakcjami publiczności na swoją pracę.
Był na początku pisania scenariusza, gdy wydarzyła się katastrofa smoleńska, która wprowadziła w Polsce ostre podziały. Głowacki odkrył, że został zakwalifikowany do jednego ze stronnictw, kiedy, miesiąc po katastrofie, 3 maja 2010 roku "obok hotelu Bristol z nisko opuszczonymi głowami przemykaliśmy się my - ludzie, którzy przyjęli zaproszenie prezydenta Komorowskiego. Galeria hańby. Kiedy wchodziłem, ktoś spod bramy zaanonsował mnie z pogardą: +Idzie Janusz Głowacki - przyjaciel Wajdy i Michnika+. Zabrzmiało to, jakbym się kolegował z Hitlerem i Stalinem".
W trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej Głowacki też znalazł się pod Pałacem Prezydenckim, gdzie został zwymyślany przez grupę uczestników demonstracji. "Grupa, która otoczyła mnie skandując +Zdrajca!+ równocześnie próbowała ustalić, kim ja w ogóle jestem i jak się nazywam" - wspomina pisarz, wyciągając jednak ze zdarzenia optymistyczny wniosek, że choć niektórzy z tych, którzy go zaatakowali, przeczytali wcześniej scenariusz jego autorstwa. "Czyli jest dobra wiadomość - naród czyta" - podsumowuje Głowacki.
Książka "Przyszłem czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy" ukazała się nakładem Świata Książki. (PAP)
aszw/ abe/