Krytyk teatralny Jan Bończa-Szabłowski o swojej adaptacji dla Teatru TV "Biesiady u hrabiny Kotłubaj" Witolda Gombrowicza, reżyserze Robercie Glińskim i aktorach: Annie Polony, Barbarze Krafftównie i Bogdanie Łazuce. Premiera 15 stycznia o g. 20.25 w TVP1.
PAP: Skąd wziął się pański pomysł na adaptację opowiadania Gombrowicza "Biesiada u hrabiny Kotłubaj" i zaproponowanie jej realizacji Robertowi Glińskiemu?
Jan Bończa-Szabłowski: Zawsze miałem wrażenie, że słowo "krytyk" obarczone bywa znaczeniem - "ten, który krytykuje". I pomyślałem, że przyszedł moment, kiedy trzeba samemu coś zaproponować. Powiedzieć: skoro oceniasz innych - to pokaż sam coś, co tobie by się podobało. A Gombrowicz zawsze był jednym z moich ulubionych autorów, obok Brunona Schulza i Witkacego.
Podczas otwarcia Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli zgadało się z dyrektorem tej placówki na temat "Biesiady u hrabiny Kotłubaj". Powiedziałem, że dla mnie jest to bardzo kunsztowna forma, która powinna zabrzmieć niczym symfonia. Odrzekł: "A może pan by coś zaproponował?" I wtedy przypomniałem sobie, jak znakomicie bawiłem się na inscenizacji "Biesiady" zrobionej przez Romualda Szejda na Scenie Prezentacje w Warszawie.
Po powrocie ze Wsoli pochyliłem się nad tym opowiadaniem i poczułem, że chciałbym je "usłyszeć" w nieco szerszym własnym opracowaniu. Zaczęło się od prób czytanych, które przygotowaliśmy w różnych miejscach, np. w Pałacu w Radziejowicach, na Biesiadzie Gombrowiczowskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zobaczyłem, że aktorzy podchodzą do tego z zaangażowaniem i przyjemnością. I wtedy odczułem, że pojawia się problem, iż jest to wciąż zbyt krótkie. Trwało 20-25 minut, a aktorzy mówili, że to jedynie "słodka przystawka".
PAP: I jak pan wybrnął z kłopotu?
J. B.-S.: Sposób był dość prosty. Potraktowałem "Biesiadę u hrabiny Kotłubaj" jako preludium do innych utworów Gombrowicza. Zauważyłem, że to jest jego młodzieńcze dzieło, którego niektóre wątki pojawiają się w późniejszych utworach. Np. temat arystokracji powraca potem w "Operetce", rozmowy o kondycji Polski pojawiają się później w "Ślubie" i "Trans-Atlantyku". I powoli zacząłem ten scenariusz rozszerzać, dodając cytaty z innych dzieł, które nie burzyły założeń tego utworu. Np. gdy pojawiały się surrealistyczne opowieści kryminalne - dołożyłem wątki ze "Zbrodni z premedytacją". Inny przykład to tomik wierszy "Gędzenia mej duszy", który hrabina Kotłubaj ofiarowuje Gombrowiczowi. Pomyślałem, że to mogą być rymy częstochowskie Królowej Małgorzaty z "Iwony, księżniczki Burgunda".
Natomiast wielką tajemnicą w tym opowiadaniu był dla mnie Kucharz Filip. Pojawia się raz i serwuje dania, a na zakończenie mówi: "Mam nadzieję, że jaśnie państwu smakowało z postem". O Kucharzu Filipie sporo się u Gombrowicza mówi, ale on sam się prawie wcale nie odzywa. Pomyślałem sobie, że to jest człowiek-zagadka. Ktoś, kto obserwuje tę rzeczywistość i niejako przypomina Edka z "Tanga" Mrożka.
PAP: I stąd był pana pomysł na Grzegorza Małeckiego w obsadzie?
J. B.-S.: Tak. Pomyślałem sobie, że wykonawca roli Edka w pamiętnym "Tangu" w reżyserii Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym - to byłaby idealna osoba. I rzeczywiście, aktor się tym zainteresował.
Zależało mi na tym, by w wymarzonej obsadzie zestawić młodego Hamleta z dojrzałymi Królami Learami. Gombrowicz z "Biesiady" jest takim młodym, pełnym słodkiej naiwności i ideałów człowiekiem, który uważa, że z wiekiem przybywa nam mądrości; im starsi jesteśmy - tym mądrzejsi i bardziej doświadczeni. Pojawia się na biesiadzie, gdzie zostaje całkowicie pozbawiony złudzeń. Opowiadanie Gombrowicza zaczęło mi się jawić jako konfrontacja szlachetnego człowieka z cynikami. Bodajże Jan Błoński napisał, że "jest to satyra na arystokratów i plebejuszy, a także rozprawa ze snobizmem w stylu Prousta". Choć dziś z pewnością nie brzmi to jak satyra na arystokratów - to byłoby spłycenie tego utworu.
PAP: A kiedy pojawił się pomysł, by zaprosić do reżyserii Roberta Glińskiego?
J. B.-S.: Od początku wiedziałem, że chcę, aby rolę tytułową zagrała Anna Polony. I spotkałem się z tą wielką damą teatru - a ona czytała tę partię po prostu rewelacyjnie. Przypomnę, że zagrała wyśmienitą Królową Małgorzatę w krakowskiej "Iwonie, księżniczce Burgunda". Ponadto, zależało mi na tym, aby ona była postacią egzotyczną - z Krakowa. Stąd pozostali aktorzy powinni z kolei być warszawscy.
I tym pomysłem na obsadzenie Anny Polony w "Biesiadzie" zainteresowałem Roberta Glińskiego, gdy był jeszcze dyrektorem Teatru Powszechnego w Warszawie. A on się zgodził i stwierdził, że "trzeba koniecznie Annę Polony do tego namówić". Z kolei krakowska dama teatru nie bardzo chciała dojeżdżać na spektakle w Powszechnym do Warszawy. I tak cały ten zamysł zawisł w próżni.
PAP: Sytuacja się zmieniła po powstaniu Agencji Kreacji Teatru w 2017 r.?
J. B.-S.: Wcześniej wielkim entuzjastą projektu był pan Mateusz Matyszkowicz, jeszcze jako szef TVP Kultura. Przymierzał się do tego, choć wiedział, że dla jego stacji może to być spore obciążenie finansowe. Potem pojawiły się dwie sprzyjające okoliczności. Powstała Agencja Kreacji Teatru, a Mateusz Matyszkowicz objął dyrekcję TVP1. Zgłosiliśmy się z tym pomysłem i został od razu zaakceptowany.
Co więcej, skojarzyło mi się, że ta dwójka postaci - Stara Markiza i Baron Apfelbaum - to powinni być wykonawcy szlagieru "Przeklnę Cię" z Kabaretu Starszych Panów. Bo jeżeli to ma być baron o podejrzanej proweniencji, trochę operetkowy i zblazowany - to tylko Bohdan Łazuka. Zadzwoniłem do niego i zrobiliśmy czytanie w Radziejowicach. Okazało się, że Bohdan Łazuka był tak wzruszony tą propozycją, że mi powiedział: "Janku drogi! Ja zawsze marzyłem o zagraniu Gombrowicza". Wyjaśnił, że parę lat temu Adam Hanuszkiewicz zaproponował mu zagranie w "Trans-Atlantyku" w Teatrze Nowym. Łazuka tak się ucieszył, że kupił sobie wszystkie tomy dzieł pisarza. Ale Hanuszkiewiczowi zabrano ten teatr - i realizacja nie doszła do skutku. Potem Hanuszkiewicz zaczął chorować i umarł. "Zostałem z tym Gombrowiczem, jak Jan Himilsbach z angielskim" - podsumował pan Bohdan.
A pani Barbara Krafftówna... Przecież ona zagrała w prapremierze "Iwony, księżniczki Burgunda". Grała hrabinę Kotłubaj w USA. Zagrała Alicję w "Dziewictwie". Jest to aktorka "wessana przez Gombrowicza" - jak sama ładnie o tym mówiła.
PAP: A skąd Piotr Adamczyk w obsadzie?
J. B.-S.: To był prosty wybór. Jak ktoś patrzy na Piotra Adamczyka - to nie ma wątpliwości, że to jest polski inteligent. Piotr kokieteryjnie mnie zapytał, czy nie jest za stary? Odpowiedziałem: "Jeśli jako 30-latek zagrałeś świetnie 80-letniego cierpiącego papieża - to teraz jako 40-latek będziesz mógł spokojnie zagrać dwudziestoparoletniego, pełnego naiwności młodego człowieka".
A Grzegorz Małecki? Wiedziałem po prostu, że on może zagrać wszystko. I właściwie trochę dla niego poszerzyłem tekst Kucharza Filipa i nie zawahałem się dać mu prawie czterominutowego monologu, który jest wyzwaniem niczym Wielka Improwizacja. Mówi ten tekst na jednym oddechu.
PAP: Niespodzianką ma być pojawienie się w spektaklu telewizyjnym Rity Gombrowicz?
J. B.-S.: Rita Gombrowicz zadebiutuje jako aktorka w telewizyjnej "Biesiadzie u hrabiny Kotłubaj". Ma taką rolę - jak jedna z aktorek w spektaklu "Silniejsza" Strindberga.
PAP: Czy te osobowości się ze sobą zgrały? Jak do tego podeszły te tuzy sceny i ekranu?
J. B.-S.: Aktorzy tak się zżyli z tą realizacją i pomysłem, że np. Piotr Adamczyk przesunął planowany od dawna wyjazd do USA, by wziąć udział w nagraniu dla Teatru TV. Podobnie Grzegorz Małecki, któremu udało się pogodzić grę w spektaklu z wcześniejszymi zobowiązaniami serialowymi. Natomiast najbardziej mobilizowała mnie pani Barbara Krafftówna, która mi mówiła: "Panie Janeczku, niech się pan śpieszy ponieważ od czasu do czasu dzwoni do mnie Alzheimer i ja się bardzo pilnuję, żeby nie odbierać od niego telefonu". Co więcej, Barbara Krafftówna po raz pierwszy w swej karierze zgodziła się zagrać tę postać bez peruki, we własnych włosach.
PAP: A nad czym chciałby pan się skupić po tej premierze w Teatrze TV?
J. B.-S.: Myślę, że ciekawym pomysłem mogłoby być potraktowanie "Biesiady u hrabiny Kotłubaj" jako pierwszej części dyptyku. W drugiej, narratorem tej mrocznej strony duszy ludzkiej byłby Kucharz Filip, czyli Grzegorz Małecki.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
Jan Bończa-Szabłowski jest absolwentem wydziału polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, jurorem festiwali teatralnych, krytykiem od lat związanym z dziennikiem "Rzeczpospolita".
autor: Grzegorz Janikowski
edytor: Paweł Tomczyk
gj/ pat/