Moje narkotyki to nie kokaina, haszysz i tak dalej. Jestem od nich wolny. Piosenki to moje narkotyki – powiedział w rozmowie z PAP Jan Młynarski, którego płyta „Narkotyki” z przedwojennymi piosenkami o używkach i miłości ukaże się 16 czerwca.
PAP: Widzę, że masz bandżolę, którą Stanisław Grzesiuk kupił, gdy był więźniem w Matthausen-Gusen.
Jan Młynarski: Mam ją pod opieką. Przekazała mi ją pod opiekę wnuczka Grzesiuka, Iza, która bardzo dba o pamięć po dziadku. Po paru latach pożyczania na krótko, z dużym pietyzmem i bardzo dużą uwagą mogłem w końcu wziąć ją do domu. Nagrałem na niej już trochę piosenek, zależało mi, żeby zarejestrować jej dźwięk po latach, bo ona do momentu, kiedy wziąłem ją do ręki, nie była używana. Leżała w szafie w powojennym mieszkaniu Grzesiuka.
PAP: Musiałeś robić konserwację instrumentu?
J.M.: Tak, dwa razy była konserwowana. Wymagała też małego remontu, ale udało się go przeprowadzić bez większych ingerencji. Jedynym nowym elementem w tej bandżoli są struny.
PAP: Ale na swojej nowej płycie "Narkotyki" nie grasz na bandżoli, za to grasz na perkusji i śpiewasz.
J.M.: Tak, bo ta płyta jest zrobiona według innego konceptu.
PAP: A czemu nagrałeś ten album z Brass Federacją, a nie z twoimi formacjami - Jazz Bandem Młynarski-Masecki ani z Warszawskim Combem Tanecznym?
J.M.: Chciałem zrobić płytę, za której kształt odpowiadam sam. Szukałem aparatu wykonawczego, który będzie korespondował z tematem i klimatem tych piosenek, ale który będzie też nietypowy. Jego nietypowość polega na tym, że romantyczne piosenki o miłości gra nieromantyczny zestaw instrumentów: dęte blaszane, które nie są kojarzone z tangiem i z walcem, a z orkiestrami marszowymi, orkiestrami nowoorleańskimi, i, co jest bardzo ważne, z orkiestrami pogrzebowymi. Brass Federacja pod wodzą Piotra Wróbla to mocno osadzony w Warszawie zespół i cieszę się, że przyjęli moją propozycję udziału w nietypowym przedsięwzięciu.
PAP: A skąd wygrzebałeś piosenki o narkotykach?
J.M.: Najstarsza piosenka na płycie to "Haszysz" z 1914 roku, jeszcze sprzed I wojny światowej. Większość jest z lat 30. Najmłodsza jest z 1938 roku. Pierwszą piosenką z narkotykiem w tytule była "Morfina", którą nagraliśmy z Warszawskim Combo Tanecznym na płycie "Przyznaj się". To piękne polskie, liryczne tango. Później szukając przeróżnych wątków do moich audycji zaczęły mi wpadać w ręce różne "narkotyki". Odkładałem je na bok aż stwierdziłem, że zrobię z nich koncept album, który może być szokujący dla słuchacza niezaznajomionego z kulturą, nieznającego Witkacego ani ekscesów awangardy Młodej Polski. Dzisiejsza rzeczywistość jest przesiąknięta narkotykami. Może to jest mój klucz do tych piosenek: redystrybuować materiał, który ma 100 lat, nie czytać go w kategoriach retro.
PAP: Nie boisz się pozwów za promowanie narkotyków?
J.M.: Nie boję się. Brak kompromisu, na który się zdecydowałem bardzo mnie kręci. W muzyce, którą podaję ludziom od paru lat ważny jest aspekt usługowy. Ma być miło, muzyka ma cieszyć, wzruszać, ma się dać do niej zatańczyć, tyle. A na moim nowym albumie ukrytych informacji jest więcej. Tytuł "Narkotyki" jest trudny, kontrowersyjny, ale to jest moje i ja za to odpowiadam, dlatego też nie Jazz Band, nie Combo. Biorę to na siebie.
PAP: Jakie są te ukryte informacje?
J.M.: Są one zaszyfrowane już w tytule. Myślę, że podstawową ukrytą informacją jest, że narkotyki: haszysz, kokaina, nikotyna i tak dalej, tak bardzo współczesne substancje, mają swoją historię w dawnych czasach, które wydają się takie eleganckie, poprawne, co najwyżej skropione wódką. Patrzę więc z zaciekawieniem w stronę bohemy i awangardy, która zawsze otwiera nowe drzwi. Druga informacja jest taka, że moje narkotyki to nie kokaina, haszysz i tak dalej. Jestem od nich wolny. Piosenki to moje narkotyki.
PAP: Czy przy okazji wybierania programu na płytę odkryłeś nowych kompozytorów lub tekściarzy?
J.M.: Tak. Bardzo ciekawym autorem jest Ryszard Frank autor "Nikotyny". To jedna z kilku piosenek zamówionych przed wojną przez potentata rynku tytoniowego, firmę Herbewo z Krakowa. Produkowała ona m.in. najpopularniejsze gilzy papierosowe w Polsce, które nazywały się Morwitan. Wówczas bardzo wiele firm, instytucji, koncernów, zrzeszeń, towarzystw zamawiało piosenki. Herbewo zamówiło szereg pięknych piosenek, które miały reklamować ich produkty m.in. właśnie "Nikotynę".
Te piosenki na płycie są bardzo mało znane dzisiaj. Przed wojną najbardziej popularna była chyba właśnie "Nikotyna", reszta nie zdążyła zrobić oszałamiającej kariery. Każda z nich ma swój kontekst, jedna pochodzi z rewii, inna z kabaretu, inna z filmu. Mam dwie ulubione piosenki na tej płycie. "Kokaina" to walc, do którego muzykę napisał Eugeniusz Miller, a słowa Mieczysław Walewski, osoby dzisiaj zupełnie zapomniane. Druga piosenka "Mój smutek", jest stylizowana na twórczość rodem z Ameryki Środkowej albo Południowej, ale napisana została w Polsce przez Władysława Daniłowskiego, szefa chóru Dana. Słowa napisał przedwojenny i powojenny tekściarz Jerzy Jurandot, który przeżył getto warszawskie, był mężem Stefanii Grodzieńskiej.
PAP: Gdzie znajdujesz piosenki i ich historie? W archiwach?
J.M.: Poruszam się w siatce entuzjastów i znawców, szajbistów. Ja jestem praktykiem, ale nie śmiem się zbliżać do poziomu znawstwa pewnych osób. Są ludzie, którzy całe życie poświęcili fonografii przedwojennej. Poruszam się w sieci, która nie ma zbyt wielu oczek, ale istnieje. Są tacy ludzie, których trzeba znać, do których można pójść, którzy mają taki Excel w głowie i mogą według różnych zmiennych naprowadzić cię na ślad.
No i oczywiście korzystam z archiwów. Największe posiada oczywiście Polskie Radio. Kiedy pracowałem w Trójce, miałem do niego dostęp. Szkoda, że ten zasób, który jest w Polskim Radiu, jest eksploatowany w malutkim procencie. Archiwum stworzył nieżyjący już Jan Zagozda. Prowadził szereg audycji radiowych na przestrzeni lat. Utrzymywał żywe kontakty z twórcami i wykonawcami. Miał wielką wiedzę. Miałem to szczęście kilka razy się z nim spotkać i wiele się od niego nauczyłem. Szkoda, że już go nie ma. Zasób, który zgromadził jest gigantyczny, a historia piosenek, konkretnych nagrań i nut jest bardzo zawiła. Losy piosenki są jak losy człowieka, można by nakręcić o tym film.
PAP: Skoro szukałeś piosenek do audycji to na pewno nagrań, a nuty też czasem znajdujesz?
J.M.: Nut jest więcej niż nagrań, ponieważ były drukowane w dużych nakładach. Przed wojną prawie każdy na czymś grał, a ponieważ płyty były bardzo drogie, ludzie kupowali nuty. Na starej szelakowej płycie mieściły się dwie piosenki, więc, żeby stworzyć kolekcję ulubionych kawałków, trzeba było dysponować niemałymi pieniędzmi. Poza tym bez wymieniania igły płytę można było odtworzyć tylko kilka razy. Zasada melomana z dawnych czasów była taka, że na jednej igle można było zagrać jedną stronę płyty dwa razy a potem trzeba było igłę wyrzucić. Ale znawcy, żeby oszczędzić trochę pieniędzy, obracali igłę o 180 stopni, bo podczas odtwarzania tępiła się tylko z jednej strony. W tamtych czasach igły można było kupić normalnie w kiosku. Kolekcjonuję te pudełeczka wielkości kapsla, w których mieściło się 100-200 igieł. Także płyta była bardzo nietrwała, a nuty przetrwały w dużych ilościach. Jest dużo nut, do których nie ma oryginalnych nagrań.
Jan Zagozda kiedyś ogłosił na antenie, że poszukuje nagrań, utworów, do których miał tylko nuty. Ludzie ze świata zaczęli mu przysyłać te płyty. Bo na przykład ktoś przed wojną zapakował do walizki 10 ulubionych płyt i okazało się, że wśród tych dziesięciu było właśnie to nagranie. To jest żywot piosenki. Na mojej nowej płycie jest kilka piosenek, które odtworzyliśmy z nut, nie mając nagrania, np. "Haszysz".
Rozmawiała: Olga Łozińska
Autor: Olga Łozińska
oloz/ dki/