To nie jest impreza branżowa, ale dla ludzi - mówi PAP Kafka Jaworska, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest, który w sobotę rozpocznie się w Toruniu. Dodaje, że nie lubi filmów, które się snują, a robienie sztuki dla sztuki mija się z celem.
Polska Agencja Prasowa: Jak to jest robić przez 16 lat festiwal filmowy idący nieco pod prąd? Przez lata to wydarzenie w Toruniu nabrało chyba jakości głównie przez bezkompromisowość. Zgodzi się pani z takim stwierdzeniem?
Kafka Jaworska: Mamy pomysł na niepokorność. To przede wszystkim poruszanie tematów, które nie są do końca wygodne społecznie. Wymaga to oczywiście bardzo żmudnej i dokładnej selekcji, żeby stworzyć program w sposób różnorodny. Co roku mamy pasmo poświęcone tylko takim zagadnieniom. Tym razem jest to pasmo "niepokorni", w ramach którego pokażemy trzech wyklętych we własnych ojczyznach twórców - Jafara Panahiego z Iranu oraz Rosjanina Kiriłła Sieriebriennikowa i Ukraińca Ołeha Sencowa. To reżyserzy, którzy zostali niesłusznie osądzeni w swoich państwach. Panahi dostaje naszą najważniejszą nagrodę - za niepokorność twórczą. To jedyne tego rodzaju wyróżnienie w Polsce, ale i w Europie. Przyznajemy je za całokształt działalności - przecieranie nowych szlaków artystycznych, brak obaw przed pójściem pod prąd - nawet, gdy zagraża to życiu. On nie może do nas przyjechać. Jego filmy pokazywane w Cannes są szmuglowane na różne sposoby - jeden wywieziono na dysku USB ukrytym w kanapce. Reżyser ma dwudziestoletni zakaz robienia filmów. Złamał go już 4 razy. W jego imieniu nagrodę odbierze jego córka Solmaz Panahi. Z nią zaplanowaliśmy spotkanie autorskie po projekcji najnowszego filmu jej ojca "Trzy twarze". Ten obraz będzie u nas pokazywany przedpremierowo. Ona, jak i żona Panahiego, również były aresztowane i cały rok spędziły z tym twórcą razem w więzieniu. Jej wizyta będzie wielkim wydarzeniem dla publiczności.
PAP: Wydaje nam się - chyba w całej tzw. zachodniej Europie, która jest dla nas taką strefą komfortu, że mało jest miejsc na świecie, gdzie możliwe jest takie prześladowanie za twórczość. Pokazujecie, że jest inaczej.
Kafka Jaworska: Żyjemy w takiej trochę "bańce mydlanej". Staramy się myśleć wygodnie i krótkowzrocznie. Bardzo dużo dzieje się wokół nas - poza granicami. Do trudniejszej tematyki zawsze wracamy. Taka też jest misja wydarzenia kulturalnego oraz moja osobista, jako animatora kultury. Trzeba przybliżać tego typu zagadnienia widowni, przemycać je w sposób bardziej namacalny, emocjonalny. W ten sposób staram się kształtować program głównego konkursu międzynarodowego. To moja perełka. Staram się nie tylko pokazywać filmy z różnych przestrzeni, z różnych krajów, ale też takie, które poruszają czy to zwyczajne społeczne problemy charakterystyczne dla danego miejsca czy też autentycznie idące pod prąd. Nie robię tego programu jednak tylko tak, żeby był on trudny społecznie. Liczy się poziom, autorskość. Wybieram filmy, które się dobrze ogląda. Nie lubię filmów "snułowatych" - jak zawsze określam obrazy, w których nawet często jest najgłębsza myśl artystyczna, ale głowa spada po pół godziny. Dla mnie kino artystyczne może przyciągać uwagę i tak zbudowany jest program festiwalu. W ramach konkursu głównego jest film z Białorusi - czego jeszcze u nas nie było, film z Tunezji. Jest też film o Nigeryjkach, które starają się przetrwać w Austrii, a chcąc to zrobić wpadają pod skrzydła tzw. "burdelmamy". W programie jest też obecna Islandia. Zawsze pokazuję kino skandynawskie, bo bardzo je lubię.
PAP: Jakie są dzisiaj realia tego festiwalu w porównaniu do początków, które miały miejsce 16 lat temu?
Kafka Jaworska: Wszystko się zmieniło. To jest szesnaście lat. Zaczynaliśmy jako "maluch", "maluszek". Wiele lat nam zajęło, żeby w ogóle się przebić. Zawsze budżet był krojony na miarę, zawsze był za mały. To ogranicza możliwości tworzenia imprezy z rozmachem. W tej chwili jesteśmy już rozpoznawalni, mamy swój prestiż, otrzymujemy nagrody europejskie od stowarzyszenia filmowców. Zaczynaliśmy jako festiwal kina "offowego". "Off" wtedy dopiero wchodził do przestrzeni publicznej. Wielu dzisiaj znanych reżyserów wtedy stawiało swoje pierwsze kroki w sposób bardzo niezależny np. Bodo Kox. Zmieniły się technologie. Kopie nie przychodzą już na taśmach 35 mm, ale albo jako link internetowy bądź w małych pudełeczkach. Zmieniliśmy też kina. Gdy zaczynaliśmy festiwal to w Toruniu nie było nawet multipleksu.
PAP: Festiwal w Gdyni pokazał, że w polskim kinie sporo się dzieje. Co zobaczymy w ramach Tofifest 2018?
Kafka Jaworska: Bez filmów festiwal by nie istniał, ale my od zawsze stawiamy na otwartość tej imprezy. Stąd wiele spotkań z twórcami. One są otwarte dla wszystkich. Wiadomo, że nie każdy może przyjść na seans, a nam zależy na tym, żeby wszyscy kinomani mogli uczestniczyć w festiwalu. Polskie kino zrobiło ogromny zwrot już kilka lat temu. Produkcji jest coraz więcej i są one na coraz wyższym poziomie. Jak co roku - jeden spiera się z drugim co było lepsze, a co gorsze. Ten rok jest ogromnym sukcesem polskiego kina i mam tu na myśli przede wszystkim "Zimną wojnę". Byłam na festiwalu w Cannes, gdy odbywała się projekcja tego filmu i poczułam się wielką patriotką, gdy publiczność wstała i klaskała. Ja chodzę nie na pokazy "czerwonodywanowe", ale też z zagraniczną publicznością. Pokażemy też "Ninę" Olgi Chajdas czy "7 uczuć" Marka Koterskiego. Przekrój filmów będzie bardzo różnorodny. Odbędą się też bardzo różne spotkania m.in. z Filipem Bajonem, Katarzyną Figurą czy Grażyną Szapołowską.
PAP: Kto jeszcze - poza Panahim - dostanie wasze tegoroczne nagrody?
Kafka Jaworska: Arek Jakubik - aktor, muzyk, reżyser. Jestem pełna podziwu odnośnie jego twórczości - całej twórczości. On nie jest tylko osobą grającą u Wojtka Smarzowskiego, ale sam robi też filmy m.in. "Prostą historię o morderstwie". Jakubika nie można zaszufladkować. On dostaje u nas nagrodę za niepokorność. Nagrodę otrzyma też Marian Dziędziel, który jest od wielu, wielu lat na polskiej scenie filmowej. Został on odkryty bardzo późno. Też wyłapał go z tłumu Smarzowski. Dziędziel swoimi kreacjami wbija się ludziom w głowę. On nie boi się ani ról dramatycznych ani komediowych. Popatrzmy chociażby na jego rolę w filmie Kingi Dębskiej "Moje córki krowy". To kino obyczajowe, środka, ale zrobione na bardzo wysokim poziomie. Ten obraz można oglądać wiele razy.
PAP: Co pani samej sprawia największą satysfakcję w trakcie tego festiwalu?
Kafka Jaworska: Widzowie i ich zadowolenie. Dla mnie tworzenie sztuki dla sztuki myli się z jej powołaniem. Sztuka musi otwierać się na ludzi - dlatego nie robimy festiwalu branżowego, zamkniętego. Widzowie są najlepszymi recenzentami. To oni weryfikują program i jakość spotkań. Każdy głos krytyczny jest dla mnie na wagę złota. Mierzę wartość festiwalu tym, jak odczuwają to widzowie. (PAP)
Rozmawiał Tomasz Więcławski
autor: Tomasz Więcławski
twi/ pko/