Na najnowszych obrazach Katarzyny Karpowicz jest dużo czerwieni, koloru życia, mocy, tętniącej krwi. - Te kolory mnie zregenerowały, przywróciły radość i energię. Po wystawie o nieistnieniu zrobiłam wystawę o radości istnienia - mówiła PAP artystka.
PAP: Przygotowuje pani wystawę, jakie są kolory pani prac, pamiętam obrazy w niebieskich barwach, a teraz zdaje się dominuje czerwień? Dlaczego właśnie ona?
Katarzyna Karpowicz: Każda z moich wystaw jest opowiadaniem, jest naznaczona jakimś nastrojem, w którym jestem. Kolejne wystawy indywidualne poświęcam nurtującym mnie zagadnieniom, które wywołują we mnie emocje i wymagają przyjrzenia się im głębiej poprzez malarstwo.
Moja poprzednia wystawa odbyła się w Galerii BWA Zamościu, była poświęcona i dedykowana społeczności żydowskiej Szczebrzeszyna, która stanowiła 43 proc. miasteczka, Sztetla Szebreszin i została wymordowana podczas II wojny światowej.
W tamtych obrazach posługiwałam się kolorystyką, która opierała się na błękicie, kolorze przynależnym do świata zmarłych, jak np. u Wróblewskiego w obrazach z serii z rozstrzelaniem. Temat był mi bardzo bliski, bo mój Ojciec, nieżyjący już Sławomir Karpowicz, malarz i profesor krakowskiej ASP urodził się w Szczebrzeszynie, a ja spędzałam tam każde wakacje. Od dziecka odczuwałam brak tych, których odprawiono w nieistnienie. Dla mnie poprzez swoje nieistnienie tym dobitniej w mojej wyobraźni - istnieli. Tamta wystawa była bardzo wymagająca emocjonalnie, ogromnie mi potrzebna, ale wpuściła we mnie dużo mroku. I żeby wydobyć się z tego cienia postanowiłam, że przy kolejnej wystawie muszę wejść w inne rejony.
Przez więzy rodzinne kultura hiszpańska jest mi dobrze znana, mój mąż jest Hiszpanem. Mieszkamy w Polsce, ale odwiedzamy hiszpańską rodzinę i przyjaciół regularnie. Mogę więc doświadczyć tej kultury nieturystycznie. To, co najbardziej mi się podoba, to fakt, że Hiszpanie czerpią z życia pełnymi garściami. Cieszą się spotkaniami, relacjami, są entuzjastyczni, okazują sobie wzajemnie emocje. Jest tam dużo otwartości i prostej radości z obecności drugiego człowieka.
PAP: Ale też i czułości...
Katarzyna Karpowicz: Czułości, tak! Czułości i wzajemnego wsparcia, kobiety mówią sobie wzajemnie komplementy: "que bonita estas!" (jaka jesteś piękna - PAP). Tu, w Polsce, w innej kulturze, kiedy jesteśmy bardziej zdystansowani, chłodni, to komplementy są tylko dla bliskich. A tam - wręcz przeciwnie - czasem od jakiejś dalekiej znajomej, a nawet nieznajomej, otrzymam dobre słowo i wyraz czułości.
PAP: Chyba nie mamy w zwyczaju komentować, a zwłaszcza komplementować cudzego wyglądu...
Katarzyna Karpowicz: W dzisiejszych czasach, to nie wiadomo czasem jak komplementować, żeby kogoś nie uprzedmiotowić, a docenić. Jednak mnie się podoba, że tam jest w tym jakaś naturalność, bezpośredniość, luz. I tam to jest kolor! Kolor podkreślony światłem, kontrastowy, mocny, ale i wyszukany. Skierowałam się w tych najnowszych pracach w stronę pełnej tęczy kolorów, od żółci, pomarańczy, ale też błękitu, przez fiolety i czerwienie, aż do brązów i czerni. Jest tam przede wszystkim jednak dużo czerwieni, koloru życia, mocy, tętniącej krwi. Od czerwieni krwistej, po burgundowe, wchodzące w róż odcienie magenty. Te kolory mnie zregenerowały, przywróciły radość i energię. Po wystawie o nieistnieniu zrobiłam wystawę o radości istnienia.
PAP: Proszę powiedzieć słowo o rekwizytach w pani obrazach, bo teraz pojawia się wachlarz, wcześniej były maski, księżyc w pełni.
Katarzyna Karpowicz: Wachlarze są dla mnie frapującym motywem, bo po pierwsze, dają możliwość zabawy kolorem, bo na wachlarzu załamuje się światło i można poszukać różnych odcieni, ale też są zabawą gestów, jak we flamenco. Takie gestykulujące, roztańczone dłonie pomagają w ekspresji uczuć.
Dla mnie wachlarz jest świetnym motywem też dlatego, że przesłania część twarzy, przez to wachlarz eksponuje oczy, które są dla mnie bardzo ważne w obrazie i mogą dużo wyrazić. Ja tymi wachlarzami gram: pewne rzeczy przysłaniam, żeby inne wybrzmiały mocniej. Kolor mówi w malarstwie wiele. Buduje atmosferę, opowiada historię. Bo "Cuentacuenos" to jest po angielsku "storyteller", po polsku "opowiadacz historii". Moje malarstwo jest narracyjne i figuratywne, ma na celu snucie opowieści. Maluję więc opowieści, które ja sobie sama i innym opowiadam. Moją intencją jest jednak zawsze to, żeby odbiorca dowolnie interpretował te obrazy, filtrując je poprzez własną wrażliwość.
PAP: Pani malarstwo to kobiece twarze, twarze, które mi panią samą przypominają...
Katarzyna Karpowicz: Inspirują mnie kobiety, w malarstwie i w życiu. Bohaterki moich obrazów to kobiety malowane z wyobraźni, ale z pewnością mają coś wspólnego ze mną albo bliskimi mi kobietami. Jestem obserwatorką, czerpię dużo z mojej rzeczywistości. Spojrzenie, gest, upięcie włosów, czy styl malowanych przeze mnie postaci jest zapożyczone z moich obserwacji, ale zasilone wyobraźnią oraz określone potrzebami formalnymi moich obrazów, wreszcie, to, co maluję jest również po części moim autoportretem. Wszędzie zabieram ze sobą szkicownik, nawet do poczekalni, gdy czekam w kolejce u lekarza. Nigdy nie wiadomo jaka historia do mnie przywędruje. Warto więc notować.
Wernisaż wystawy Katarzyny Karpowicz "Cuentacuenos" odbędzie się 16 marca w Warszawie przy Mazowieckiej 11, pod szyldem Galerii Art.pl. Kuratorami wystawy są Małgorzata Czyńska i Wojciech Tuleya. Wystawa potrwa do piątku, 22 marca. (PAP)
Rozmawiała: Dorota Kieras
Autorka: Dorota Kieras
dki/ wj/
dki/