Działacz opozycji w czasach PRL-u, współpracownik dawnego KOR, poeta Lech Dymarski wspomina zmarłego w piątek Stanisława Barańczaka:
„Przyjaźniliśmy się długo. Był ode mnie trzy lata starszy. Gdy się poznaliśmy, był już asystentem, a ja z pewnym opóźnieniem rozpoczynałem polonistykę w Poznaniu. Można powiedzieć, że był moim intelektualnym guru. Jako młody naukowiec, poeta, krytyk cieszył się autorytetem. Miał poczucie humoru. Był człowiekiem bezpośrednim, zrównoważonym, na pewno domatorem. Gdy został członkiem KOR, wszystkie zajęcia wymagające wyjazdów do Warszawy były dla niego trudne. On najlepiej czuł się w domu przy biurku, przy pisaniu.
Gdy dali mi paszport, zobaczyliśmy się w 1989 r. - byłem u nich w Newtonville dwa miesiące. Stachu wstawał bladym świtem, wszyscy spali, a on już pracował. Słychać było hałas drukarki, takiej starego typu, w Polsce ich nie było. Był to okres, w którym nie mógł porzucić Szekspira. Zaczął od jednego utworu i nie mógł już przestać. Jako pisarz był człowiekiem mrówczej pracy.
W przypadku takich twórców, to jest zawsze strata. Stachu od lat był właściwie nieczynny. Dawno temu dopadła go choroba Parkinsona, powoli, ale nieuchronnie się rozwijała.
W młodości był głosem pokolenia - poetycka Nowa Fala. Jako student był już związany z Teatrem Ósmego Dnia. Był jego kierownikiem literackim w czasie, gdy był to jeszcze teatr studencki.
Członkostwo w KOR w zasadniczy sposób wpłynęło na jego karierę. Wtedy trzeba było się liczyć z konsekwencjami takiego ruchu - wyrzucono go z uczelni. Aczkolwiek, jak przyszła +Solidarność+ to domagaliśmy się jego przywrócenia.
Potem bieg dziejów decydował o ich losie, bo trudno mi wspominać Stanisława bez jego żony Anny. Stanisław otrzymał trzyletni kontrakt na objęcie katedry literatury polskiej na Harvardzie, ale władza ludowa nie chciała dać mu paszportu, dokument otrzymał dopiero w 1981 r. Można powiedzieć, że przy udziale +Solidarności+, bo to był taki czas, że władza ludowa ustępowała. W tej sprawie mobilizowały się nawet załogi robotnicze, żeby dostał ten paszport jako członek KOR.
Oni nie wyjeżdżali na emigrację, a na trzyletni kontrakt. Za pół roku był stan wojenny i nie było już po co wracać, bo nie miałby zatrudnienia na uczelni i objąłby go zakaz cenzorski.
Nie wyróżnię ani jednego jego wiersza, ani tomu. U niego nie było wierszy, przez które przewraca się kartki. Każdy wiersz to był osobny, samodzielny utwór. Żal byłoby wydawać wybór jego wierszy, jeżeli już to zbiór. U Stacha, jako poety, nie było wierszy mniej lub bardziej udanych.”
pil/ jzi/