Chciałem ukazać oniryczną, poetycką biografię pisarza – ale nie tę zaczerpniętą z życia, lecz wywiedzioną ze snów – mówi PAP litewski reżyser Adomas Juska, którego spektakl „Fikcje” wg Borgesa pokazano na 27. Międzynarodowym Festiwalu KONTAKT w Toruniu.
Polska Agencja Prasowa: Dyrektor artystyczny wileńskiego Valstybinis jaunimo teatras (Państwowy Teatr Młodzieżowy) Audronis Liuga przypomniał, że był pan ulubionym studentem nieżyjącego już wybitnego reżysera Eimuntasa Nekrosiusa. Jaka była najważniejsza lekcja, którą panu przekazał? Jaka idea, myśl wryła się panu w pamięć?
Adomas Juska: Jego wpływ i nauczanie bardzo trudno byłoby sprowadzić do jednej myśli czy idei. Ale chyba najważniejszą rzeczą, którą mi przekazał - to człowieczeństwo i uczciwe podejście do pracy teatralnej i współpracowników. Podczas zajęć z Nekrosiusem to zawsze było akcentowane. Nie jest ważne, jaki styl jako reżyser obierzesz - istotne jest sprawiedliwe traktowanie ludzi w teatrze oraz rzetelna praca ze sobą samym.
PAP: Na 27. Międzynarodowym Festiwalu KONTAKT w Toruniu pokazał pan po raz pierwszy w Polsce swój spektakl pt. "Fikcje" na podstawie opowiadać Jorge Luisa Borgesa. To przedstawienie dyplomowe z 2019 r., którym ukończył pan studia reżyserskie w Litewskiej Akademii Muzyki i Teatru. Wspomniał pan już, że podczas prób w pana głowie pojawiały się co chwila dwa nazwiska - Borgesa i Nekrosiusa. Czy miał być to przewrotny hołd dla Nekrosiusa, a zarazem świadectwo, że stać pana na reżyserską samodzielność?
A.J.: Tydzień po tym, jak rozpoczęliśmy próby do "Fikcji" Nekrosius zmarł. Rzeczywiście, pracując nad tym przedstawieniem, chciałem udowodnić swoją niezależność. Myślę, że to było działanie bardzo intuicyjne. Zadawałem wtedy sobie pytania: co to znaczy mieć nauczyciela, jak daleko należy za nim podążać, jaka jest relacja pomiędzy studentem i mistrzem?…
Bardzo trudno byłoby mi wyjaśnić, co z tego nauczania Nekrosiusa jest do dziś dla mnie ożywcze, ważne. Mam poczucie, że wiele rzeczy. Muszę podkreślić, że zawsze pracowaliśmy praktycznie. To nie były teoretyczne rozważania, ale nieustanne poszukiwania na scenie. Nigdy nie dyskutowaliśmy o systemie Stanisławskiego, metodzie Grotowskiego czy teoriach Artauda. Zdobycie tej wiedzy pozostawiał już nam samym. Szukaliśmy rozwiązań scenicznych w improwizacjach, testowaliśmy kolejne pomysły, sprawdzając, które działają, a które nie. Przychodziłem na zajęcia i miałem po prostu pokazać, co przygotowałem. Nekrosius niewiele mówił, czasem krytykował, a czasami pokazywał, co było by można zmienić, ulepszyć.
W pracy nad "Fikcjami" przyłapywałem się na tym, że zrobiłem coś, jakąś scenę tak, jak podczas zajęć na reżyserii. Czułem, że to działa i tak można rozwiązać ten problem teatralny, ale pojawiały się też myśli, że może chcę spróbować rozwiązać to inaczej.
Do dziś mam poczucie, że wybierając kolejny materiał, wokół którego zrealizuję przedstawienie, poruszam się trochę jak we mgle. Mogę powiedzieć, że wciąż szukam moje stylu reżyserskiego.
PAP: Wybrał pan jako źródło inspiracji i podstawę literacką dla spektaklu opowiadania Borgesa. Skąd ten pomysł i o czym chciał pan przygotować przedstawienie?
A.J.: Chciałem ukazać oniryczną, poetycką biografię pisarza - ale nie tę zaczerpniętą z życia, ale wywiedzioną ze snów. Spektakl składa się z sześciu sekwencji, które są przedzielone projekcjami wybranych cytatów z "Fikcji" Borgesa. Po prostu przeprowadzam bohatera od młodości po starość przez sześć wybranych historii ze zbioru opowiadań pisarza.
PAP: Kim w pana spektaklu jest ten podróżnik poprzez sny?
A.J.: Oczywiście to nie jest sam Borges, ale poeta-twórca-pisarz, który przywołuje skojarzenia z argentyńskim pisarzem. Bowiem mam takie wrażenie, że sam Borges nie żył jak inni - trawił czas w bibliotekach, na lekturach i pisaniu nigdy niekończących się historii. Z kolei grający tę rolę w naszym przedstawieniu wybitny litewski aktor Arunas Sakalauskas opowiada w tej postaci o sobie. Ukazuje, odzwierciedla swoje doświadczenia i przeżycia jako artysty oraz aktora.
Nie pamiętam już, kto to powiedział: "spektakl powinien być jak zwierciadło, które im więcej ukaże widzowi, tym lepszym jest przedstawieniem". Uważam, że to wspaniała myśl. Na scenie mamy postać. To może być Borges, może też być sam Nekrosius. Chwilami pojawiają na niej się niejako dwa wcielenia twórcy - starszy i młodszy. Nie chcę tego dokładnie określić. Być może są to np. przygody średniowiecznego everymana.
PAP: Początkowo pracował pan z tekstami napisanymi prozą. Zrealizował pan w wileńskim Państwowym Teatrze Młodzieżowym "Szwejka" wg Haszka (2018), "Fikcje" wg Borgesa (2019) i "Brata snu" Schneidera (2020). Podczas pandemii w 2021 r. prowadził pan próby do "Don Kichota" Cervantesa. Skąd ten wybór?
PAP: Przede wszystkim proza nie jest przeznaczona i przystosowana do teatru. Stawia opór. Dlatego od razu przed reżyserem pojawia się wyzwanie: jak do tego podejść, jak to rozwikłać? W trakcie prób, improwizacji możemy wtedy pytać, czym teatr tak naprawdę jest, a czym nie jest. Poza tym ja bardzo lubię prozę i dużo czytam.
PAP: Czyli to prawda, że jak powiedział aktor Arunas Sakalauskas, "za Nekrosiusem i Juską książki same chodzą".
A.J.: Chyba tak.
PAP: Przyznał pan, że traktuje teatr jako miejsce wyjątkowe, narzędzie lub przestrzeń, w której - wzorem Jerzego Grotowskiego - należy czegoś dokonać. Zrobić coś, co jest możliwe tylko w teatrze. Czy teatr jest miejscem wyjątkowym, quasi-sakralnym?
A.J.: Gdybym znał odpowiedź na to pytanie - praca w teatrze stałaby się nieciekawa. W trakcie realizacji przedstawienia próbuję to rozwikłać.
Postaram się wyjaśnić to moje podejście w sposób nieco metaforyczny. W 11 i 12 klasie uczęszczałem na zajęcia do akademii filmowej. Przygotowywaliśmy filmy krótkometrażowe, a wykłady prowadzili znani reżyserzy i różne osoby pracujące prze realizacji filmów. Przygotowując te krótkie metraże miałem poczucie, że coś mnie od tego odrzuca; że mi z tym nie po drodze. Kiedy zacząłem pracować w teatrze - zrozumiałem, że w kinie proces twórczy jest bardzo fragmentaryczny, pocięty. Na początku piszesz scenariusz, potem filmujesz jedną scenę. Następnie filmujesz kolejne. Jak zaczynasz montaż - to ten fragmentaryczny proces powtarza się, musisz coś usuwać. W rezultacie nic nie przypomina pierwotnej wizji artystycznej, a sam proces realizacji filmu przypomina człowieka, któremu najpierw obcięto nogę, potem dosztukowano protezę etc. To jest niezwykle industrialny proces.
W teatrze masz przestrzeń, czas i rekwizyt. Próbujesz scenę z jednym aktorem, potem z drugim. Powoli sprawdzamy, czy dana scena pasuje, czy określony pomysł sprawdził się, czy całość zagrała…
Kino to proces wysoce industrialny, a praca w teatrze wymaga podejścia organicznego. Ten proces twórczy podczas prób przypomina roślinę. Dostrzegasz, że jej gałązki rosną dobrze w jedną stronę, a gdzieś nie mogą się rozwinąć. Wtedy jako reżyser korygujesz ten wzrost.
PAP: Wspomniał pan, że zamierza wreszcie wystawić dramat. Gdzie powstaje to przedstawienie i co to będzie?
A.J.: W Klaipedos dramos teatro (Kłajpedzkim Teatrze Dramatycznym) przygotowuję "Zachodnie wybrzeże" Bernarda-Marie Koltesa. Premierę zaplanowano na 8 i 9 września. Mam też kilka innych planów, ale na razie nie chcę się do nich przyznawać, bo są jeszcze mgliste.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
autor: Grzegorz Janikowski
gj/ pat/