O malarstwie Olgi Boznańskiej i zestawieniu jej obrazów z arcydziełami Jamesa Whistlera, Diego Velázqueza, Édouarda Maneta, Henri Fantin-Latoura i Édouarda Vuillarda - mówi PAP Agnieszka Morawińska, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. 15 kwietnia przypada 150 rocznica urodzin O. Boznańskiej.
Pokazywana w dwóch muzeach narodowych – krakowskim i warszawskim – wystawa jest wszechstronną prezentacją dzieła i życia największej polskiej malarki okresu modernizmu. Po raz pierwszy w Polsce prezentowane są dzieła Boznańskiej z kolekcji Musée d’Orsay w Paryżu, Galerii Ca’ Pesaro w Wenecji i Telfair Museum of Art w Savannah. Będzie to także okazja do obejrzenia dzieł z kolekcji Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki i Muzeum Polskiego w Chicago, oraz dzieł z kolekcji prywatnych w Polsce i za granicą.
Wystawa 150 prac Olgi Boznańskiej zostanie otwarta 26 lutego w Muzeum Narodowym w Warszawie i trwać będzie do 2 maja.
PAP: Olga Boznańska „przyjeżdża” z Krakowa do Warszawy. Wystawa jest znakomitą okazją, aby zetknąć się z reprezentatywnym zespołem dzieł malarki, obejrzeć jej najważniejsze i najpiękniejsze obrazy, które na co dzień są rozproszone w różnych muzeach, galeriach, kolekcjach prywatnych.
Agnieszka Morawińska: Olga Boznańska jest artystką stale obecną w najważniejszych galeriach malarstwa polskiego. Największe zbiory jej dzieł znajdują się w Muzeum Narodowym w Krakowie. Jako krakowianka zapisała temu muzeum swoje obrazy i archiwum, zawartość pracowni i bardzo ciekawe materiały dotyczące jej życia.
Ale Muzeum Narodowe w Warszawie ma 57 obrazów Boznańskiej w swoich zbiorach, ma jej szkice, szkicowniki, ciekawą kolekcję fotografii, bo trzeba pamiętać, że Boznańska należy do tego pokolenia artystów, dla których dokumentacja fotograficzna odgrywała bardzo ważną rolę. Wiele dowiadujemy się ze zdjęć o Boznańskiej, są również ślady wskazujące na to, że fotografia była dla niej inspiracją, czy pośrednim zapisem twórczości.
Cała biografia Boznańskiej i jej twórczość byłaby wspaniałym polem do badań psychoanalityków; jej związki z mężczyznami, przyjaźnie rozmaite, jej wycofanie od świata, podwójna świadomość: z jednej strony czuła się wielką artystką, bo miała absolutne poczucie swojego talentu i pozycji artystycznej, a z drugiej strony była takim kurczątkiem w życiu, była nieśmiała, niepewna siebie i dawała się wykorzystywać.
PAP: Czy obrazy ze zbiorów warszawskiego muzeum uzupełnią, wzbogacą wystawę, która wcześniej miała miejsce w Krakowie?
Agnieszka Morawińska: W Krakowie były niemal wszystkie obrazy z naszych zbiorów, które wybrały autorki wystawy. Odmówiliśmy wypożyczenia tylko tych, które są absolutnie niezbędne w stałej galerii malarstwa polskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie i tych nie zdejmiemy również na naszą wystawę. Wyszliśmy z założenia, że nie można pokazywać polskiego malarstwa bez obrazów Boznańskiej.
Kompozycja „W Oranżerii" - obraz z 1890 roku o imponujących wymiarach 235 na 180 cm - nie został zdjęty, ponieważ buduje wyraz całej sali naszej głównej Galerii. To bardzo piękny obraz o harmonijnej kolorystyce i subtelnej tonacji. Przedstawia dziewczynę w szarobłękitnej sukience i słomkowym kapeluszu stojącą w cieplarni, w otoczeniu bujnych roślin i kwiatów w doniczkach. Na jej zarumienionej twarzy maluje się niepokój, zaciekawienie, zaskoczenie.
Krytycy z czasów Boznańskiej dostrzegali związek między tym obrazem a poezją Maurycego Maeterlincka, a zwłaszcza jego tomem pt. „Cieplarnie”. Dla mnie to przede wszystkim wspaniały przykład całopostaciowego portretu z monachijskiego okresu twórczości Boznańskiej. A pobyt w Monachium był dla artystki ważny, tak jak dla wielu malarzy polskich.
PAP: Boznańska jednak nie wykazała się takim temperamentem jak później Zofia Stryjeńska, która, aby móc studiować malarstwo na Akademii w Monachium przebrała się za mężczyznę, ponieważ kobietom był tam wtedy wstęp wzbroniony.
Agnieszka Morawińska: Boznańska nieźle wykształcona już w Krakowie wyjechała do Monachium. Nie zarzucałabym jej brak temperamentu czy odwagi Stryjeńskiej, która znalazła się w Monachium blisko trzydzieści lat później, co wtedy stanowiło ogromną różnicę w sferze obyczajowości. Gdyby ktoś podpowiedział Boznańskiej, żeby pojechała do Paryża, gdzie już wcześniej Anna Bilińska ukończyła regularne studia malarskie, to pewnie i jej by się udało. Ale polskich artystów przyciągało Monachium; mieli tam pracownie tacy malarze polscy jak Józef Brandt; a wcześniej Chełmoński, Czachórski, Fałat, Gierymscy, Kotsis czy Alfred Wierusz-Kowalski.
Trzeba też pamiętać o aspekcie genderowym: w tamtych czasach młode kobiety nie podróżowały same po świecie. Wysłanie panienki z dobrego domu zagranicę wymagało albo wysłania razem z nią "opieki", czyli kogoś z rodziny, przyzwoitki, albo przynajmniej zapewnienie jej miejsca, gdzie mogła być otoczona opieką. Wiadomo, że zarówno Brandt jak i jeszcze kilka osób z kręgów polonii monachijskiej, sprawowało na prośbę rodziców pieczę nad młodziutką malarką.
Boznańska była szalenie zdolna i bardzo szybko określiła swoje zainteresowania: wybrała portret i była w tym konsekwentna. Ten portret się zmieniał. Od takich wspaniałych całopostaciowych Manetowsko-Whistlerowskich portretów w kierunku rozproszkowania, rozwibrowania powierzchni malarskich.
PAP: W Monachium, w Paryżu tworzyła głównie w zaciszu swojej pracowni. A czy rozstawiała sztalugi w plenerze, czy malowała pejzaże?
Agnieszka Morawińska: Pracownia to był rodzaj kokonu, którym Boznańska odgradzała się od świata. Wiele osób w pracowni przyjmowała, ale na swoim gruncie, na swoich warunkach. Chętniej przyjmowała niż bywała na zewnątrz. Pracownia zapewniała jej poczucie bezpieczeństwa, panowania nad sytuacją. Stopniowo, ponieważ dość długo żyła, stawała się trochę anachroniczna w swoim sposobie patrzenia na życie, na sztukę.
Cała biografia Boznańskiej i jej twórczość byłaby wspaniałym polem do badań psychoanalityków; jej związki z mężczyznami, przyjaźnie rozmaite, jej wycofanie od świata, podwójna świadomość: z jednej strony czuła się wielką artystką, bo miała absolutne poczucie swojego talentu i pozycji artystycznej, a z drugiej strony była takim kurczątkiem w życiu, była nieśmiała, niepewna siebie i dawała się wykorzystywać.
Nigdy nie malowała w plenerze, a jej pejzaże są widokami z okna pracowni – miejskimi widokami, najczęściej zamkniętymi murem. Na warszawskiej odsłonie wystawy zaaranżowaliśmy przestrzeń oddającą aurę pracowni malarki, którą wypełniają zachowane po niej pamiątki, meble, palety, rysunki, należące do artystki drobiazgi oraz archiwalne fotografie.
PAP: Czy to, że tworzyła głównie w pracowni wpłynęło na jej paletę barw? Może zabrakło słońca i dlatego jej obrazy utrzymane są w tonach szarości, srebra, brązów a nawet czerni?
Agnieszka Morawińska: To świadomy wybór artystki, której bezpośrednie światło przeszkadzało. Okna jej pracowni były zasłonięte tkaniną, szyby zakurzone, powietrze – jak wspominają jej modele i goście – było niebieskie od papierosowego dymu. Nie pociągał jej ostry światłocień ani modelowanie bryły.
Była mistrzynią niuansów, przejść kolorystycznych, najdelikatniejszego zróżnicowania tonów, zieleni, szarości, które z bliska okazują się bardzo złożone i bogate. Jej obrazy są subtelne i bardzo precyzyjnie skonstruowane, także fakturalnie i przy pozornej delikatności mają wielką siłę wyrazu wynikającą z „sięgnięcia do duszy” modela.
PAP: A jednak te zamglone obrazy niekiedy irytowały. Współczesny malarce krytyk Basler napisał, że "z uporem malowała i maluje wciąż te same +zamazane+ portrety, których średnie gusty znieść nie mogą.
Agnieszka Morawińska: No właśnie, "średnie gusty" - on to przecież napisał z ironią. Jego ocena odnosi się do "Portretu Zofii Kirkor-Kiedroniowej", który Basler też tak ocenił "Pańskie to, wykwintne, wyrafinowane".
PAP: Twórczość Boznańskiej eksponowana będzie w kontekście dzieł innych twórców.
Agnieszka Morawińska: Wystawa stawia sobie ambitny cel, aby pokazać obok prac Olgi Boznańskiej obrazy artystów, na których ona wywarła wpływ, albo których przywoływali jej biografowie. Zestawienie Boznańskiej z dziełami Whistlera, Édouarda Maneta, Eugene Carriere, Henri Fantin-Latoura i Édouarda Vuillarda oraz z drzeworytami japońskimi ukaże jej twórczość w perspektywie sztuki światowej.
Wystawa stawia sobie ambitny cel, aby pokazać obok prac Olgi Boznańskiej obrazy artystów, na których ona wywarła wpływ, albo których przywoływali jej biografowie. Zestawienie Boznańskiej z dziełami Whistlera, Édouarda Maneta, Eugene Carriere, Henri Fantin-Latoura i Édouarda Vuillarda oraz z drzeworytami japońskimi ukaże jej twórczość w perspektywie sztuki światowej.
Na wystawie warszawskiej będzie absolutna gratka: znakomity obraz pędzla Jamesa Abbotta McNeilla Whistlera "Harmonia w szarości i zieleni: Miss Cicely Alexander", wypożyczony został na pierwszy miesiąc ekspozycji z galerii Tate w Londynie. W tym wypadku pokrewieństwo ducha obrazów Whistlera i Boznańskiej, oczywiście z pewnej epoki, jest wyraźnie widoczne. Zachęcam, do odwiedzin muzeum w pierwszym miesiącu trwania ekspozycji, bo wtedy można będzie go obejrzeć.
PAP: Boznańska żyła i tworzyła w czasach impresjonistów, ale nie jest do tego nurtu przypisywana.
Agnieszka Morawińska: To dość skomplikowana sprawa, bo impresjonizm to okres który trwał zaledwie około dwunastu lat. Między rokiem 1872 i 1884 r. odbywały się słynne wystawy impresjonistów i taki czysty, podręcznikowy impresjonizm się na tym kończy. Potem mamy do czynienia z rozmaitymi pogłosami impresjonizmu, z postimpresjonizmem, neoimpresjonizmem. Boznańska działała w czasie, gdy doktryna impresjonizmu zaczęła się wzbogacać o rozmaite inne tendencje. Zgadzam się z tym, co napisał Wiesław Juszczak, że Boznańska często impresjonistycznymi środkami osiągała efekt ekspresjonistyczny.
PAP: Czy lubi Pani malarstwo Boznańskiej, który z obrazów jest Pani ulubionym?
Agnieszka Morawińska: Najbardziej lubię obraz, który kiedyś kupiłam dla muzeum, mam do niego szczególny sentyment. To "Portret chłopca w gimnazjalnym mundurku", którego powstanie datuje się około 1890 r. Widać na nim całą postać młodzieńca na tle szaroperłowej ściany. Po whistlerowsku można by go nazwać „symfonią w szarości i różu”. Jest to niezwykłej subtelności i piękności obraz a przy tym ciekawy obiekt do analizy wzajemnych relacji malarki i modela, pełnych zahamowani z obydwu stron. Mam też duży sentyment do nastrojowego obrazu "W Oranżerii"; to była pierwsza praca Boznańskiej wystawiona w Warszawie, a teraz jest w stałej ekspozycji naszego muzeum.
Rozmawiała Anna Bernat (PAP)
abe/ par/