Na swojej nowej płycie "Amelia" Laurie Anderson - amerykańska wokalistka i artystka eksperymentalna - składa hołd Amelii Earhart, słynnej pilotce, zaginionej w 1937 r. podczas próby okrążenia Ziemi. "Zakochałam się w niej. Była nieustraszona" - tłumaczy Anderson.
Na trwającym 36 minut albumie znalazły się aż 22 utwory. Opowiadają o ostatnim locie Amelii Earhart - amerykańskiej lotniczki i dziennikarki, pierwszej kobiety, która samotnie przeleciała nad Oceanem Atlantyckim, stając się międzynarodową sławą, nagradzaną przez amerykański Kongres, prezydenta Herberta Hoovera i rząd Francji. To pierwsza płyta Laurie Anderson od 2018 r., gdy ukazała się nagrodzona statuetką Grammy "Landfall", nagrana z Kronos Quartet.
W swój ostatni lot Earhart wyruszyła z Oakland 20 maja 1937 r. z zamiarem okrążenia kuli ziemskiej wzdłuż równika. Zanim jej samolot zaginął bez śladu gdzieś nad Pacyfikiem 2 lipca, przeleciała nad obiema Amerykami, Afryką i Azją. "Zakochałam się w Amelii. Była nieustraszona" - tłumaczyła Laurie Anderson w rozmowie z "The New York Times". Jej muzyczna opowieść o Earhart sięga po formę audycji radiowej, śpiew, recytację, wątki jazzowe, elektronikę, a także smyczki i orkiestrę. Artystce na nagraniu towarzyszą m.in. gitarzysta Marc Ribot, wiolonczelistka Martha Mooke, basista Tony Scherr, perkusista Kenny Wollesen, wokalistka Anohni i The Trimbach Trio.
Anderson - wokalistka, performerka, kompozytorka, gwiazda amerykańskiej awangardy - nagrała płytę poświęconą Earhart za namową dyrygenta Dennisa Russella Davisa. Ona sama - przyznawała - nie wiedziała o niej wówczas zbyt wiele, zaimponowała jej odwaga pilotki, jej hart ducha i sprawność. "Nie doceniono jej należycie za to, jak sprawna była jako mechanik" - podkreśliła Anderson, która w swojej nowej pracy inspirowała się pamiętnikami Earhart i telegramami, jakie wysyłała do George'a Palmera Putnama, jej męża i rzecznika prasowego.
Jednym z powracających motywów nowej płyty Anderson jest dźwięk samolotowego silnika, który stale towarzyszy bohaterce opowieści. "Staram się wyobrazić sobie, jak to musiało być, gdy siedziało się w zamknięciu kokpitu, w upale, zaduchu i nieustającym przez kolejne dni hałasie" - mówiła Anderson.
"Jej samolot rozbił się 87 lat temu, a dziś jest niewiele lepiej niż wtedy" - zauważyła artystka w rozmowie z "Billboardem". "Kobiet wciąż nie zachęca się, by podejmowały prace w takich dziedzinach, jak inżynieria, mechanika, polityka czy medycyna. Warto więc przypomnieć dziś tę historię" - dodała. Przypomniała, że Earhart musiała mierzyć się z uprzedzeniami, jako kobieta jej umiejętności były umniejszane, a przez lotników była traktowana protekcjonalnie. "Nie podchodzili do niej serio, choć przecież podejmowała się niezmiernie trudnego i ryzykownego wyzwania".
Earhart zaginęła w okolicach wyspy Howland na środkowym Pacyfiku. Mimo poszukiwań nie odnaleziono śladów samolotu ani pilotki. Spekulowano co do jej losu, mnożąc teorie według których miała trafić do niewoli japońskiej lub rozbiła się na Wyspie Gardner. Zagadka tajemniczego zaginięcia Earhart i jej nawigatora Freda Noonana nie przestaje fascynować - co jakiś czas odkrywane są nowe zdjęcia pilotki, pobudzając spekulacje co do jej losu i miejsca, gdzierozbił się jej samolot. Muzyczny hołd słynnej pilotce złożyła także Joni Mitchell, która poświęciła jej utwór "Amelia" na wydanej w 1976 r. płycie "Hejira".
W rozmowie z "The New York Times" Laurie Anderson powiedziała, że obecnie pracuje nad dłuższą pracą, zatytułowaną "Ark: United States V", zaprojektowaną jako trzy godzinny epilog do jej multimedialnego dzieła "United States I-IV" z 1983 r. (PAP)
pj/ wj/