„Taki miły człowiek, a taką robi okropną muzykę” – miał powiedzieć Ignacy Paderewski. Inny kompozytor Siergiej Rachmaninow określił ją lakonicznie „wielkim g…”. Karol Szymanowski obu swoim kolegom po fachu odpłacał się tym samym – szanował osobiście, nie lubił muzyki. 29 marca mija 85. rocznica śmierci kompozytora.
Nie lubił też Beethovena. Za to stał się jednym z najwybitniejszych polskich kompozytorów, inspiracją dla wielu twórców i został nazwany „autoryzowanym rzecznikiem swojej ojczyzny”.
Najbujniejszy rozkwit talentu
„Może to trochę niestosowne, by o tym mówić, ale na pół godziny przed śmiercią czytałam mu na głos Woodhouse [brytyjski satyryk- przypis autora]. On sam miał duże poczucie humoru i potrzebę tego humoru” – wspomniała w radiowym wywiadzie jego wieloletnia sekretarka i opiekunka Leonia Gradstein.
W ostatnich dniach kompozytor bardzo cierpiał. „Przede wszystkim zawsze na stoliku miał listy Chopina – opowiadała Gradstein –W ostatnich tygodniach nie mógł już tego czytać, bo powiedział, że mu to zanadto przypomina jego własne cierpienia, jego własne życie. Zawsze przy tym dodając: zachowując odpowiednie proporcje” .
Szymanowski miał zaledwie 55 lat, ale od wielu lat chorował na gruźlicę. Ówczesne gazety nie miały wątpliwości, że odszedł za wcześnie. „Zmarł w okresie najbujniejszego rozkwitu swego geniuszu, w chwili, gdy cały międzynarodowy świat muzyczny jednogłośnie zaliczył go w poczet najwybitniejszych twórców współczesnej Europy” – napisała w nekrologu „Gazeta Lwowska”.
W ostatnich latach doczekał się premiery jednego ze swoich najwybitniejszych utworów – baletu „Harnasie”. Wystawiony najpierw w Pradze w 1935 r., a rok później w pełnej realizacji w Paryżu, doczekał się niezwykłych recenzji. „Najwyższym stopniu reprezentuje ducha rodzimej rasy i może być uważany za autoryzowanego rzecznika swojej ojczyzny” – pisał zachwycony francuski krytyk. A sam Szymanowski mógł z dumą stwierdzić: „Sam wiem o tym, że dla +polskiej+ (podkreślenie pochodzi od samego Szymanowskiego) muzyki to jest rewelacyjny, granitowy słup, którego nie można obalić”.
Balet „Harnasie” – czyli historię góralskiej dziewczyny, uprowadzonej przez zbójników, która zakochuje się w ich herszcie – Szymanowski zaczął pisać w 1923 r., skończył osiem lat później. „Pisał w Zakopanem. Pracował właściwie cały dzień – z przerwą na obiad. Wieczorami niejednokrotnie szliśmy na góralskie wesele. Było to dla niego doświadczenie niesamowicie inspirujące – po każdej takiej uczcie przez szereg kolejnych dni nieustannie tworzył. Karol chętnie chodził nawet na wódkę z góralami. To był dla niego jakiś okres zachwytu nad muzyką góralską – słuchał jej z niesamowitym przejęciem, entuzjazmem, pietyzmem. Przesiąkał nią” – wspominał w „Polskim Radiu” Piotr Perkowski, muzyk i przyjaciel Szymanowskiego.
Zakopane – jego miejsce na ziemi
W Zakopanem zakochał się niemal od pierwszego wejrzenia. Pierwszy raz odwiedził stolicę polskich Tatr w 1922 r., później pomieszkiwał tam regularnie, a od 1930 r. zamieszkał na stałe w willi „Atma”. Choć nie mógł korzystać z pełnego uroku otaczających gór. Od dzieciństwa miał nie w pełni sprawną nogę. Jak twierdziła Gradstein, miał gruźlicę kolana, chorobę powodującą obrzęki i bóle kości, a także objawiającą się też momentami gorączką i ogólnym osłabieniem. Tatry oglądał więc tylko z dolin Chochołowskiej czy Kościeliskiej.
To dysfunkcja spowodowała zresztą wiele plotek na temat pławienia się kompozytora w luksusie. „Szymanowski nie mógł absolutnie chodzić, musiał jeździć. Jeżdżenie dla niego tramwajami czy autobusami, było niesłychanie utrudnione ponieważ męczyło go stanie – miał jedną nogę. I niesłychanie go krępowało, kiedy ktoś mu odstępował miejsce. I z tego powstała ta legenda o tym jeżdżeniu samochodami, musiał po prostu jeździć taksówkami, czyli że pozornie szukał luksusu, a prawdziwie nie miał prawie żadnych potrzeb” – mówiła opowiadała Gradstein.
Szymanowski wychował we wsi Tymoszówka na dzisiejszej Ukrainie. Dom rodzinny był przesiąknięty muzyką. Pierwszym nauczycielem Karola i jego rodzeństwa był ojciec, który sam grał na wiolonczeli i fortepianie. Atmosfera zainspirowała nie tylko przyszłego kompozytora – jego brat został pianistą, jedna z sióstr – śpiewaczką, druga pisała później teksty do utworów Karola.
Później Szymanowski uczył się w szkole muzycznej swojego wuja, a następnie studiował w Warszawie.
Szukając inspiracji muzycznych Szymanowski sporo podróżował. W latach 1903-1905 przebywał w Berlinie, gdzie poznał się ze słynnymi niemieckim kompozytorem Richardem Straussem. Nieco ponad 20-letni Karol był nim zauroczony. Zainspirowany jego muzyką skomponował pierwsze symfonie.
W tym czasie w towarzystwie Witkacego, z którym przyjaźnił się przez wiele lat odbył podróż do Włoch. Niezwykle ważną z punktu widzenia inspiracji była też jego podróż do Afryki Północnej.
Ale zapewne i tak najważniejsze pozostało Zakopane i góralska muzyk. W czasie pracy nad „Królem Rogerem” pisze w liście: „Muszę sobie znów trochę góralszczyzny zastrzyknąć, bo wyrafinowanie Pasterza, nad którym ślęczę, aż mnie dławi!”
Tę góralszczyznę Szymanowski kocha i jak może popularyzuje: „Pragnąłbym, by młoda generacja polskich muzyków zrozumiała, jakie bogactwo, odradzające anemiczną naszą muzykę, kryje się w tym polskim +barbarzyństwie+ odkryłem”.
Gusta, inspiracje, przyjaźnie
Pierwsze sukcesy i uznanie przyszły dość szybko. Gdy w 1905 r. Szymanowski wraz z kilkoma innymi młodymi kompozytorami założył w Berlinie „Spółkę Nakładową Młodych Kompozytorów Polskich”, jej celem było wsparcie nowej polskiej muzyki. Jak się okazało był to strzał w „10”. Już pierwsze koncerty organizowane w Warszawie i Berlinie przyniosły bardzo dobre recenzje. „Ani na chwilę nie wątpiłem, że mam do czynienia z kompozytorem nadzwyczajnym, może nawet g e n i u s z e m” – pisał recenzent „Kuriera Warszawskiego”.
Co ciekawe jego nowoczesna na ówczesne czasy muzyka nie zdobywa uznania części starszych muzyków i kompozytorów. Znów sięgnijmy do wspomnień Leonii Gradstein, która przytacza słowa Ignacego Paderewskiego: „Szymanowski taki miły człowiek, z takim wielkim szarmem, tak się miło z nim rozmawia, ile razy się z nim spotykamy, tylko dlaczego robi taką okropną muzykę”.
Podobnie wyrażał się o nim wybitny rosyjski kompozytor i pianista Siergiej Rachmaninow. „Rachmaninow powiedział o nim kiedyś, że używając takiego bardzo mocnego słowa, że Szymanowski, taki czarujący człowiek, a jego muzyka taki … powiedziawszy po rosyjsku pełne słowo. Szymanowski to bardzo lubił powtarzać”. Według Gradstein Szymanowski miał dokładnie takie samo zdanie o obu kompozytorach – też szanował ich osobiście i nie lubił ich muzyki.
Szymanowski szybko wchodzi w artystyczny świat – poznaje i często zaprzyjaźnia się z wybitnymi pisarzami czy malarzami, m.in. ze Stefanem Żeromskim. Słynny pisarz zaproponował mu w 1910 r. napisanie muzyki do dramatu „Sułkowski”. Szymanowski do propozycji podszedł entuzjastycznie, ale muzyki ostatecznie nie napisał. „Ja znajduję się w dziwnym stosunku do dzieł Pana: przejmują mię one tak głęboko, że każde z nich pobudza w niesłychany sposób moją twórczość (…) niestety jednak zawsze kończyło się na niczym (...). Sądzę, że z pewnego punktu widzenia można mi to policzyć jako plus — jest to bowiem pewien wyraz pietyzmu dla skończonego w sobie dzieła poetyckiego”.
Młodszych twórców Szymanowski często inspirował. Ogromy wpływ miał na Jarosława Iwaszkiewicza. Według poety i pisarza, to właśnie jego starszy kuzyn utwierdził go w wyborze profesji. „Kiedy w tej pustyni spotkałem kogoś, kto się naprawdę zainteresował moją twórczością literacką, kto pierwszą większą rzecz napisaną przeze mnie potraktował od razu na serio, kto nagle otoczył moją osobę nawet szacunkiem należnym prawdziwemu artyście — stało się to dla mnie momentem przełomowym. Tym kimś, oczywiście, był Karol Szymanowski” – pisał po latach. Obaj pracują wspólnie nad jednym z największych dzieł kompozytora, czyli „Królem Rogerem” – Iwaszkiewicz pisze do niego libretto. „Byłem tylko wykonawcą projektów, które całkowicie wylęgały się w głowie Szymanowskiego. (...) Poddawałem mu teksty, które mógł swobodnie zużywać w jaki bądź sposób, trzeci akt nawet sam całkowicie przerobił, z mojego tekstu zostawiając ledwie okruszyny” – podsumowywał skromnie Iwaszkiewicz.
Zdarzało się, że w tym samym czasie obaj tworzyli w „Atmie”. Tak było chociażby w 1932 r. „Pokazywał mi wówczas swoje ukończone już +Pieśni kurpiowskie+ — zrobiły one na m nie ogromne wrażenie i na poczekaniu w cieliłem tekst jednej z nich, przerobiwszy nieco, do mojej +Brzeziny+” – wspominał ten drugi.
Przez pewien czas za Szymanowskim – bez słowa przesady – szaleje Zofia Nałkowska. Poznają się w 1930 r. Pisarka ma 46 lat, on 2 lata więcej. „Zachwyt mój dla tego człowieka nie ma żadnej granicy, każde nowe słowo poznania jest zdobyciem na nowo świata. (...) Jest dzwonek i szelest papieru w przedpokoju. Przychodzą róże od niego i bilet z tym i słowami – znowu, znowu. (…) Biję szczęściem od stóp do głowy, jak jedno serce, huczę cała od szczęścia, jak organy. Mówię: Boże, odwróć ode mnie tę pełnię, ujmij mi tego nadmiaru, bo go nie zamknę sobą i nie obejmę”.
Szymanowski nie darzy Nałkowskiej zapewne aż tak głębokim uczuciem, bo kilka miesięcy później pisarska notuje: „Mam być w jego wspaniałej biografii jedną jeszcze +przyjaźnią+ – i to mnie wcale nie nęci, mnie, która jestem przecież pyszna i łaknąca bardziej bycia kochaną niż kochania”.
Z literaturą miał do czynienia Szymanowski nie tylko przez obcowanie z jej twórcami. Sam też pisał – kilkadziesiąt szkiców literackich, wiersze, a nawet powieść, która niestety zachowała się do naszych czasów ledwie we fragmentach. Kompozytor pisał „Efebosa” w latach 1917-1919. Powieść zawierała sporo wątków autobiograficznych, a autor dedykował ją swojemu ówczesnemu kochankowi Borysowi Kochno. Nie chciał jednak jej publikować ze względu na żyjącą matkę. Pod koniec życia rękopis przekazał Iwaszkiewiczowi. Manuskrypt spłonął w 1939 r.
Szymanowski pośrednio trafia też do literatury. Jest pierwowzorem kompozytora w powieści Iwaszkiewicza „Sława i chwała”. Wiele jego cech ma też jeden z bohaterów powieści Lechonia „Bal u senatora”. Poetę z kompozytorem łączy trudna przyjaźń. Bywają całe lata, gdy nie odzywają się do siebie. Lechoń, pisząc w swoim Dzienniku o „Balu”, konstatuje: „Karol Szymanowski powinien był być wielkim człowiekiem. I mógł. Ale nie chciał, uważając – że to łatwe i nudne. Kiedy się okazało, że to trudne i jedynie ciekawe, już umierał, wściekły na siebie, że był tylko wielkim artystą”.
Nawet jeśli stwierdzenie to jest prawdziwe, to niemniej prawdy jest w zdaniu wypowiedzianym przez samego Szymanowskiego: „Artyści na najwyższym szczeblu nadają barwę i wyraz epoce, w której żyją”.
Łukasz Starowieyski
Źródło: MHP