Napisana krótko po wojnie powieść Siegfrieda Lenza "Dezerter" przeleżała 65 lat w szufladzie ze względu na uznaną za prowokację polityczną niepoprawność, w tym miłość żołnierza Wehrmachtu do Polki. Odnaleziony po śmierci pisarza utwór stał się bestsellerem.
Pochodzący z Ełku na Mazurach Lenz należy obok Guentera Grassa i Heinricha Boella do czołówki niemieckich pisarzy, którzy po zakończeniu rozpętanej przez III Rzeszę wojny zajęli się w swojej twórczości rozrachunkami z brunatną przeszłością Niemiec, a równocześnie opowiadali się za pojednaniem z Polską, pogodzeniem z utratą niemieckiego Wschodu, a także uznaniem granicy na Odrze i Nysie.
Za najważniejszy rozliczeniowy utwór zmarłego na jesieni 2014 roku Lenza uważana jest wydana w 1968 roku (wydanie polskie 1971 r.) powieść "Deutschstunde" (Lekcja niemieckiego), w której autor rozważa moralne problemy winy i odpowiedzialności zwykłych Niemców w czasach narodowego socjalizmu.
Powieść "Dezerter" powstała na przełomie lat 1951/1952. 25-letni pisarz, uskrzydlony sukcesem swojego powojennego debiutu "Es waren Habichte in der Luft" (1951 r.), poświęcił kolejny utwór losom żołnierza Wehrmachtu trafiającego w lecie 1944 roku do niemieckiego oddziału strzegącego linii kolejowej na wschodnich rubieżach przedwojennej Polski.
Ukryta w lesie, licząca zaledwie kilku żołnierzy placówka, dowodzona przez prymitywnego i cynicznego kaprala, narażona jest na ciągłe ataki polskich partyzantów. Brutalność kaprala, który bez wahania zabija strzałem w plecy zatrzymanego księdza, wywołuje sprzeciw żołnierzy zdających sobie coraz bardziej sprawę z bezsensu walki.
Główny bohater powieści Walter Proska, dostrzegając coraz wyraźniej absurdalność wojny i bezsens trwania z bronią w ręku na zapomnianej przez dowództwo placówce na froncie wschodnim, wzorem kolegi z oddziału decyduje się w końcu na dezercję. Wpada w ręce polskich partyzantów, a następnie wstępuje w szeregi Armii Czerwonej.
Jednym z wątków powieści, który z pewnością nie spodobał się powojennym zachodnioniemieckim wydawcom, była - nie tylko platoniczna - miłość Proski do walczącej w oddziale partyzanckim Polki Wandy.
Lenz nie idealizuje swego bohatera. Przedstawia go jako człowieka bez wahania zabijającego przeciwników w myśl zasady "albo ja, albo on". Jego ofiarą pada między innymi brat Wandy. Autor nie do końca wyjaśnia też motywy skłaniające żołnierza do przejścia na stronę dotychczasowego wroga. Pisarz nie szczędzi ostrych słów pod adresem Niemców, wkładając surową ocenę ich postawy w usta jednego z polskich partyzantów.
"Gdy jesteście pokonani, chcecie być braćmi. Znamy to. Dopiero gdy potrzebujecie łaski, (...) gdy macie pietra, wtedy mówicie o braterstwie. Ale dopóki jesteście panami, macie w d... pokorę i miłosierdzie" - mówi jeden z partyzantów Bogumił, przesłuchując Proskę. "Czy nazwałbyś mnie bratem, gdybyś miał pistolet maszynowy?" - pyta polski żołnierz, odrzucając propozycję fraternizacji ze strony Niemca.
Pierwsza wersja "Dezertera" była gotowa w listopadzie 1951 roku, druga powstała w styczniu 1952 roku - powiedział PAP Guenter Berg, ostatni redaktor utworów Lenza z wydawnictwa Hoffmann und Campe, w którym ukazała się większość jego książek.
"Po lekturze kierownictwo wydawnictwa wpadło w panikę" - mówi Berg. "Kreowanie na bohatera dezertera, który w dodatku przeszedł na stronę Rosjan, było w czasach zimnej wojny i w epoce Adenauera prowokacją nie do przełknięcia dla decydentów" - tłumaczy. "Treść była zbyt prowokacyjna jak na tamte czasy" - pisze tygodnik "Die Zeit".
"Może pan sobie tą publikacją ogromnie zaszkodzić, nie pomogą nawet dobre kontakty z mediami" - groził Lenzowi jeden z ówczesnych redaktorów.
Dopiero na początku ubiegłej dekady władze niemieckie oficjalnie zrehabilitowały dezerterów z Wehrmachtu. Przez dziesięciolecia uważani byli, podobnie jak zamachowcy na Hitlera, nie za bohaterów, lecz za zdrajców.
Mimo nacisków Lenz nie zgodził się na wprowadzenie poprawek sugerowanych przez wydawnictwo. "Jak nie, to nie - zapomnijmy o całej sprawie" - miał powiedzieć autor przedstawicielowi oficyny.
Manuskrypt powieści zniknął na 65 lat w szufladzie. Dopiero po śmierci pisarza zespół ekspertów porządkujący jego literacką spuściznę, przekazaną do archiwum w Marbach, odnalazł "półkownika". Wdowa po pisarzu Ulla Lenz twierdzi, że nic nie wiedziała o manuskrypcie. "Zapewne leżał gdzieś w piwnicy wśród ton papierów" - powiedziała w rozmowie z "Bild am Sonntag".
Wydana na początku marca powieść w błyskawicznym tempie awansowała w Niemczech na pierwsze miejsce na listach bestsellerów publikowanych przez tygodniki "Der Spiegel" i "Focus". Pierwszy nakład w wysokości 35 tys. egzemplarzy rozszedł się w ciągu kilku dni. "Drukujemy już trzecie czy czwarte wydanie, zainteresowanie jest tak wielkie, że tracę rachubę" - powiedziała PAP rzeczniczka wydawnictwa.
"71 lat po II wojnie światowej antywojenna powieść Lenza nic nie straciła na swojej aktualności, o czym świadczą przemoc i gwałty na Ukrainie, w Syrii czy w Iraku" - pisze dpa. Jak najbardziej aktualne pozostaje też zdaniem agencji zdanie: "Musimy wystrzegać się narodowych manipulatorów".
Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ akl/ mc/