Wspomnienie Barbary Osterloff o Adamie Hanuszkiewiczu i Jana Englerta o Andrzeju Łapickim, zdjęcia z przedstawień, reprodukcje projektów scenograficznych znalazły się w wydanej właśnie kronice Teatru Narodowego w Warszawie - albumie dokumentującym działalność sceny.
Kronika po raz pierwszy ukazała się w 1962 roku z inicjatywy ówczesnego dyrektora Teatru Narodowego Kazimierza Dejmka. Zbiera aktualne informacje na temat zespołu, premier, działań impresaryjnych, edukacyjnych i wydawniczych teatru. W kronice sezonu 2011/12 opublikowano m.in. artykuł krytyka teatralnego Barbary Osterloff "Zjawisko Hanuszkiewicz", wspomnienie dyrektora artystycznego Narodowego Jana Englerta o Andrzeju Łapickim oraz esej teatrologa Michała Mizery "Aktorzy narodowi".
Barbara Osterloff zauważa w swoim tekście, że zjawisko nazywane "teatrem Hanuszkiewicza" to głównie klasyka inscenizowana w sposób, który bulwersował, bo wiązał się z daleko sięgającą ingerencją w materię literatury.
"Tym właśnie Hanuszkiewicz wyróżniał się spośród innych świetnych inscenizatorów, tworzących swoje +teatry+ o rozpoznawalnej odrębności i stylu, a jak wiadomo, był to w teatrze polskim czas obfitości (o której dziś myślę z zachwytem i sentymentem). Nie tylko po objęciu sceny narodowej w roku 1968, ale wcześniej - w Teatrze Tv, gdzie okazał się reżyserem wybitnym, a także podczas dyrekcji w Teatrze Powszechnym na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych - Hanuszkiewicz deklarował zainteresowanie klasyką, zwłaszcza polską oraz ambicję jej współczesnego odczytania. I rzeczywiście realizował ten zamiar, budował pewien kanon, w którym znalazło się miejsce dla naszych romantyków i Wyspiańskiego, a także autorów klasyki światowej, Shakespeare'a, Gogola czy Calderona" - zwraca uwagę Osterloff.
O Andrzeju Łapickim pisze szef Teatru Narodowego Jan Englert: "Przez całe życie towarzyszyła mu opinia szczęściarza, a wraz z tą opinią mieszanina podziwu, uwielbienia, niechęci i bezinteresownej zawiści - szacunek, ale i próby deprecjacji. I jak każdemu szczęściarzowi towarzyszyło mu uczucie niespełnienia i inteligenckie poczucie względności porządku świata. Więc wszystko - w tym siebie samego - brał w cudzysłów".
Jak wspomina, Hanuszkiewicz mówił, że "robi teatr, a nie literaturę" i "rzeczywiście demonstracyjnie posługiwał się bogatym instrumentarium teatru, w którym na równi ze słowem miejsce uprzywilejowane zajmowała muzyka i szeroko rozumiany ruch sceniczny (fechtunek, taniec czy pantomima)".
"Każdy, kto widział przedstawienia Hanuszkiewicza z tamtych lat, musi mieć w pamięci porywające siłą teatralnej urody obrazy-kody skupiające najlepsze i najoryginalniejsze, a przy tym niezwykle atrakcyjne dla widza, cechy jego teatru. Z +Kordiana+ na przykład - monolog Andrzeja Nardellego stojącego na drabinie, która symbolizowała Mont Blanc (a potem klatkę ograniczającą działania Kordiana); albo Zofię Kucówną śpiewającą +w imionniku wierszami kartę zapisaną+ do wtóru muzyki na żywo, granej przez obecny na scenie zespół Andrzeja Kurylewicza. Z +Balladyny+, oczywiście, aktorów jeżdżących na hondach i bitwę rozegraną przy pomocy mechanicznych zabawek" - wspomina Osterloff.
O Andrzeju Łapickim pisze szef Teatru Narodowego Jan Englert: "Przez całe życie towarzyszyła mu opinia szczęściarza, a wraz z tą opinią mieszanina podziwu, uwielbienia, niechęci i bezinteresownej zawiści - szacunek, ale i próby deprecjacji. I jak każdemu szczęściarzowi towarzyszyło mu uczucie niespełnienia i inteligenckie poczucie względności porządku świata. Więc wszystko - w tym siebie samego - brał w cudzysłów".
Englert przypomina, że na początku sezonu 2012/13 miały rozpocząć się próby "Fredraszek" wg scenariusza opartego na tekstach Aleksandra Fredry.
"Hrabiego Aleksandra Fredro, a właściwie porte-parole Fredry miał zagrać Andrzej Łapicki. Teraz muszę się przyznać, że ideą przedstawienia miało być pożegnanie z Andrzejem. Miał już kłopoty ze zdrowiem, towarzyszył mu lęk przed publicznym obnażaniem swoich słabości, ale z instynktem konia wyścigowego był gotów do startu. Dyskutowaliśmy dwukrotnie scenariusz, co tydzień ponaglał mnie do rozpoczęcie prób, chciał zdążyć, wierzył, że rola prowadzącego przedstawienie Fredry-Jowialskiego w oparciu o +Zapiski starucha+ i +Trzy po trzy+, rola Fredy, którego kochał i reżyserował przez całe swoje artystyczne życie, przyniesie mu sukces, zamknie kilkadziesiąt lat pracy teatralnej" - opowiada Englert.
Dwutomowa kronika została wydana przez Teatr Narodowy w Warszawie. (PAP)
agz/ ls/