50 lat temu, 31 grudnia 1972 r., na ekrany polskich kin wszedł „Ojciec chrzestny” w reż. Francisa Forda Coppoli. „Okazał się bardzo trudny do zrealizowania. Nie miałem wielkiego doświadczenia, gdy podejmowałem się tej adaptacji. Ta powieść zaczęła mnie przerastać” – opowiadał reżyser, którego dzieło uznaje się za arcydzieło światowego kina.
Kiedy teraz mówimy o filmie "Ojciec chrzestny", niemal jednym tchem wymieniamy – Ala Pacino, Marlona Brando, czy Francisa Forda Coppolę. Początkowo jednak producenci filmu, czyli studio Paramount Pictures, nie brali pod uwagę żadnego z nich. Coppola dostał posadę reżysera nieco po kosztach, będąc opcją budżetową. Wcześniej bowiem podjęcia się reżyserii odmówili m.in. Sergio Leone (realizował wówczas słynne "Dawno temu w Ameryce"), Peter Bogdanovich i Arthur Penn. Ostatecznie padło na Coppolę, który również nastawiony był dość sceptycznie do tego pomysłu. Opublikowana bowiem kilka lat wcześniej pod tym samym tytułem powieść autorstwa Mario Puzo, stanowiąca kanwę scenariusza, nie była dla niego szczególnie atrakcyjna.
"Wielki sukces adaptacji powieści Mario Puzo stanowił na początku lat 70. zaskoczenie. Owszem, literacki pierwowzór stał się bestsellerem, a za wszystkim stało Paramount Pictures, które miało wtedy wyjątkowo dobrą passę – okres pomiędzy +Dzieckiem Rosemary+ (1968) a +Chinatown+ (1974) Romana Polańskiego, kiedy szefem produkcji był Robert Evans, to jedna z tych historii, które Hollywood opowiada sobie z nostalgią do dzisiaj" – zauważył na łamach "Więzi" krytyk Sebastian Smoliński.
Światowa premiera filmu odbyła się w marcu, kilka miesięcy później – 31 grudnia 1972 r. superprodukcja z Brando i Pacino wyreżyserowana przez przez Coppolę weszła także na ekrany kin polskich. Podobnie jak za oceanem, również w Polsce "Ojciec chrzestny" zdobył uznanie. Przyciągnął do kin niemal 8 mln widzów, będąc tym samym najchętniej oglądanym w Polsce zagranicznym tytułem lat 70.
"Zostałem wynajęty, bo komuś się wydawało, że skoro mam włoskie korzenie, to nikt lepiej ode mnie nie nakręci sagi o włoskiej mafii" – wyznał Coppola, którego od samego początku czekała ciężka przeprawa. "Miałem wielkie problemy, by przekonać studio, że wybrałem właściwych aktorów" – wspominał początki pracy nad filmem reżyser. Największe boje Coppola musiał toczyć o wcielającego się w postać Michaela Corleone Ala Pacino, który zdaniem producentów był za niski i ponadto słabo wypadał na zdjęciach próbnych. Reżyser był jednak przekonany do swojej koncepcji i nie dawał za wygraną. "Francis przemycał mnie na plan filmowy tak, by nie widzieli mnie producenci" – wyznał aktor.
"Producenci łyknęli haczyk dopiero po fenomenalnej scenie zabicia Sollozza, gdzie Pacino za pomocą jedynie mimiki pokazał przejście człowieka +na ciemną stronę+. Patrząc na niektóre role Pacino z ostatnich 20 lat, aż trudno sobie wyobrazić, że milczeniem mógł pokazać całą złożoność postaci" – pisał w 2012 r. Łukasz Adamski.
W pewnym momencie dla produkcji problem stanowiła również obsada postaci don Vita Corleone. "Oświadczam, że Marlon Brando nigdy nie zagra w tym filmie" – miał rzucić prezes wytwórni. "Jeśli jeszcze raz wymieni pan to nazwisko, wyleci pan" – słyszał Coppola. Brando był już wówczas uznaną gwiazdą, za którą jednak ciągnęła się opinia (nie bez przyczyny) dość trudnego we współpracy.
"Miał wielkie ego, był kłótliwy i nie uczył się tekstu, więc ludzie nie lubili z nim pracować. Do tego miał złą prasę w Hollywood, bo filmy z nim nie przyciągały już widowni. Co nie zmienia faktu, że wszyscy wiedzieli, że jest jednym z najwybitniejszych aktorów w historii" – wspominał w rozmowie z Arturem Zaborskim Mark Seal, autor wydanej w tym roku książki "Zostaw broń, weź cannoli". "Jest taka anegdota, że kiedy Francis Ford Coppola i operator Gordon Willis poszli do domu Brando, by z nim porozmawiać o roli, on otworzył im drzwi jako Don Corleone. Już nim był. Willis nie mógł oderwać od niego kamery, tak był zachwycony jego grą" – opowiadał.
W filmie prócz Brando i Pacino wystąpili m.in. James Caan (Santino "Sonny" Corleone), Robert Duvall (Tom Hagen), Diane Keaton (Kay), Talia Shire (Connie), John Cazale (Fredo).
"Okazał się bardzo trudny do zrealizowania. Byłem młodym reżyserem. Nie miałem wielkiego doświadczenia, gdy podejmowałem się tej adaptacji. Ta powieść zaczęła mnie przerastać" – wyznał reżyser, wspominając pracę na planie. "Praca przy pierwszym +Ojcu chrzestnym+ wiązała się dla mnie z ciągłym niepokojem, nieustannym oczekiwaniem, że mnie wyleją" – wspominał. Coppola kręcąc "Ojca chrzestnego", miał 33 lata, był więc artystą stosunkowo młodym. Mimo to zdołał obronić swoją koncepcję, ścierając się nie tylko z producentami o obsadę, ale również z samym Puzo o kształt scenariusza, którego był współautorem.
Ostatecznie jednak produkcja okazała się wielkim sukcesem. Zdobyła 3 Oscary – za najlepszy film, dla najlepszego aktora pierwszoplanowego (Brando) i za najlepszy scenariusz adaptowany (Coppola i Puzo). Kosztując 6 mln dolarów, zarobiła sumarycznie ok. 245 mln, z czego 135 w samym 1972 r., czym w kategorii najbardziej dochodowego filmu zdetronizowała słynne "Przeminęło z wiatrem" (1939).
Warto w tym miejscu przypomnieć historię, która wydarzyła się podczas oscarowej gali w 1973 r., kiedy Brando zdobył statuetkę dla najlepszego aktora. Osobą, która miała wejść na scenę w jego imieniu, była Sacheen Littlefeather, rdzenna mieszkanka Ameryki (z plemienia Apaczów i Yaqui). W imieniu aktora odmówiła przyjęcia nagrody. Brando i Littlefeather chcieli tym samym zwrócić uwagę na stereotypowe przedstawianie w kinie rdzennych Ameryków. Było to pierwsze wystąpienie o charakterze politycznym w historii ceremonii oscarowych. Zgromadzona w sali publiczność zareagowała oburzeniem. Sacheen popadła w niełaskę środowiska, za co dopiero niedługo przed śmiercią w 2022 r. otrzymała oficjalne przeprosiny od Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej.
Ceremonię zbojkotował także Pacino, który zaprotestował przeciwko zaklasyfikowaniu jego roli jako drugoplanowej, choć postać Michaela pojawia się na ekranie częściej niż pierwszoplanowy Vito Corleone.
"+Ojciec chrzestny+, to znakomity hollywoodzki film, który został sfotografowany głównie w Nowym Jorku (z lokacjami w Las Vegas, na Sycylii i w Hollywood). To gangsterski melodramat, prawdziwie smutny i prawdziwie ekscytujący, bez fałszywej pobożności filmów, które rozkwitały 40 lat temu, strasząc nas rozkosznym piekłem, a jednocześnie przestrzegając, że zbrodnia nie popłaca (a przynajmniej nie powinna) – pisał w 1972 r. na łamach "New York Timesa" krytyk Vincent Canby.
Zdaniem Smolińskiego "siła +Ojca chrzestnego+ tkwi w tym, że pokazuje on drobne ziemskie przyjemności w zestawieniu z epicką skalą, w jaką wpisana jest historia rodziny Corleone". Krytyk uważa, iż obraz Coppoli wciąż jest tak popularny i "nieśmiertelny między innymi dlatego, że przyjemności jest w nim co niemiara, że wylewa się ona z ekranu, przekracza proste kategorie narracyjne, dominuje nad całym doświadczeniem. Każdy ma swoje kino przyjemności, ale tajemnicę sukcesu Coppoli stanowi to, że ten konkretny film przynosi radość i satysfakcję na tak wielu poziomach i tak wielu osobom".
"U podstawy legendy +Ojca chrzestnego+ legł paradoks – ten niezwykle brutalny i zimny portret mafijnego świata wzbudził ciepłe reakcje widzów sposobem, w jaki potraktował problem rodziny. Film Coppoli, powstały w okresie kontrkultury i rewolucji obyczajowej, które podały w wątpliwość model społeczeństwa, a więc również rodziny, idealnie wpasował się w emocjonalna lukę, spełniając szereg skrytych pragnień widzów, zmęczonych już ciągłą negacją – recenzował w 2001 r. na łamach "Filmu" Wojciech Kocołowski. "I choć przemoc w Ojcu chrzestnym jest fizjologicznie dosłowna i pozbawiona uszlachetniającego patosu, film doskonale +równoważy+ ją lojalnością i surową opiekuńczością rodu Corleone. Coppola zaspokoił w +Ojcu chrzestnym+ z perwersją, niemającą sobie równych, skrytą kinową fantazję, łączącą poczucie siły i potrzebę uczuć" – dodał krytyk.
Film miał wpływ na postrzeganie zorganizowanych środowisk przestępczych zarówno przez innych ludzi, jak i samych członków tych grup. "Część gangsterów przyjęła go z entuzjazmem jako realistyczny opis życia w strukturach przestępczego podziemia. Inni zaczęli naśladować eleganckie stroje i sposób wysławiania się członków rodziny Corleone. Gangsterzy zaczęli również powszechnie używać określenia +ojciec chrzestny+, wymyślonego przecież przez Mario Puzo na potrzeby książki" – zauważył z kolei na łamach "Polityki" Jakub Demiańczuk.
Ciekawostką jest też to, że sycylijskie miasto Corleone kojarzy się głównie z miejscem narodzin prawdziwych szefów włoskiej mafii, jak Michele Navarra, czy Bernardo Provenzano – tzw. Capo di tutti capi z Cosa Nostra, a rodzice matki Ala Pacino wyemigrowali z Corleone w tym samym okresie, co filmowy Don Vito.
"Ojciec chrzestny" wywindował Pacino i samego Coppolę na hollywoodzkie szczyty. Wyznaczył nowe trendy. Finansowy i popkulturowy sukces przyczynił się do nakręcenia kolejnych części, odpowiednio w 1974 r. i w 1990 r. Pomimo upływu lat film wciąż ogląda się z zapartym tchem. Wyjątkowy klimat dopełniają muzyka Nino Roty (współpracował m.in. z Federico Fellinim, dla którego napisał muzykę m.in. do filmów "La Strada", "Noce Cabirii", "Słodkie życie", "Osiem i pół") oraz zdjęcia autorstwa Gordona Willisa.(PAP)
autor: Mateusz Wyderka
mwd/ skp/