Słuchanie muzyki poważnej jest jak czytanie dzieł filozoficznych - powiedział w rozmowie z PAP Krzysztof Penderecki. To - zdaniem muzyka, który po raz pierwszy nagrywa z zespołem Filharmonii Narodowej - oznacza, że muzyka nie jest dla wszystkich.
PAP: Aż trudno uwierzyć, że to pierwszy raz, gdy przychodzi panu nagrywać z zespołami Filharmonii Narodowej. W przeszłości kilkakrotnie występowały pod pana batutą, nawet nagrywały pańskie kompozycje. Ale nigdy z panem.
Krzysztof Penderecki: Faktycznie, dziwne. Nagrywałem na całym świecie, z różnymi zespołami, a akurat z Filharmonią Narodową nie. Tak się złożyło. Ostatnio, jeszcze za czasów dyrekcji Antoniego Wita, nagrywał dużo moich utworów, zwłaszcza oratoryjnych. Myślę, że to dobry czas, żeby to nagrać.
Chciałbym też po sobie zostawić te utwory wokalno-instrumentalne. Dla mnie to bardzo ważne. To moja autorska wersja.
PAP: Czy podczas prac odkrywa pan na nowo te kompozycje? Czy są w stanie czymś pana zaskoczyć?
Krzysztof Penderecki: Te utwory są stale w moim repertuarze. Ale zawsze spotkanie z innym chórem, inną orkiestrą powoduje, że muzyka brzmi inaczej. To dobrze, że to nagranie nabiera innego wymiaru.
Nie ma tu miejsca na szczególne improwizacje, ale w wykonawstwie jest tak, że utwór może zostać po prostu "położony" - źle wykonany, w złych tempach, bez ekspresji. Staram się to nagrać tak, jak ja to słyszę. Każdy z dyrygentów robi to na swój sposób. Ja mam swoją własną wyobraźnię dźwiękową, ale także własny przebieg czasowy.
U mnie zawsze najważniejsza jest forma i zawsze musi się ona sprawdzić. Zaczynam utwór od formy. Nie od tematu, a od szkicu graficznego całego utworu i dopiero potem wypełniam białe plamy.
Krzysztof Penderecki: W okresie awangardy lat 60., 70., było większe zainteresowanie muzyką, niż dziś. Ale to są powracające fale. Żeby muzyka istniała, musi mieć odbiorców, bez tego nie jest możliwa. W takich miastach jak Warszawa jest duże zainteresowanie; gdy organizowany jest koncert z dobrą muzyką współczesną, sala jest pełna.
PAP: Czyli od samego początku wie pan, jak kompozycja się rozwiąże?
Krzysztof Penderecki: Tak. Tak samo było, gdy kupiłem ziemię w Lusławicach. Były tam jakieś strzępy drzew. Zacząłem od tego, że naszkicowałem park z gatunkami drzew, które, wyobrażałem sobie, tam będą. Sadzenie tego zajęło sporo czasu, to przecież 30 hektarów. 20 lat, może nawet więcej, i ciągle jest to otwarta księga. Ale sprawdziła się forma, architektura ogrodowa.
PAP: Czy możemy się teraz spodziewać większej ilości nagrań, wykonanych z zespołem Filharmonii Narodowej? Czy to projekt zakrojony na większą skalę?
Krzysztof Penderecki: Mamy plany nagrać wszystkie moje utwory a capella, czyli sam chór, bez akompaniamentu, oraz wszystkie moje utwory oratoryjne. To kilkanaście godzin muzyki. Ale to przyjemna praca. Mam też świadomość, że robię to po raz ostatni. Jak będę miał 90 lat to już raczej nie będę nagrywać. Choć nigdy nie wiadomo.
PAP: Czy muzyka ma do spełnienia rolę kulturotwórczą? Czy pełni jedynie funkcję ornamentu?
Krzysztof Penderecki: W gruncie rzeczy zawsze pełniła funkcję ornamentu, tylko tego najpiękniejszego. W okresie awangardy lat 60., 70., było większe zainteresowanie muzyką, niż dziś. Ale to są powracające fale. Żeby muzyka istniała, musi mieć odbiorców, bez tego nie jest możliwa. W takich miastach jak Warszawa jest duże zainteresowanie; gdy organizowany jest koncert z dobrą muzyką współczesną, sala jest pełna.
Nie da się tego oczywiście porównać z zasięgiem, jaki ma muzyka popularna. Ona dociera właściwie do każdego, pod prawie każdą strzechę. Słuchanie muzyki poważnej to jak czytanie dzieł filozoficznych. Nie każdy musi to robić. To znaczy, że muzyka nie jest dla wszystkich.
PAP: W ciągu ostatnich lat obserwowaliśmy mariaże muzyki popularnej z poważną; w zeszłym roku, podczas koncertu w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, swoje kompozycje prezentowali Jonny Greenwood i Bryce Dessner, muzycy kojarzeni z zespołami rockowymi. Czy to droga do popularyzowania muzyki poważnej?
Krzysztof Penderecki: Wydaje mi się, że zbliżenie między muzyką popularną - w tym pojęciu mieści się dziś prawie wszystko, nawet muzyka ludowa - i muzyką poważną, jest korzystne. Muzyka w latach 50. izolowała się od muzyki popularnej, a potem, krok za krokiem - zaczęło się to może w filmie - coraz bardziej się do niej przekonywała. Oni uczą się od nas, my od nich, jeśli chodzi o sięganie po szerszą publiczność.
PAP: Ale chyba także po inne narzędzia. Coraz śmielej wykorzystywane są elementy poza-ludzkie, wpływy muzyki elektronicznej. Czy to dobry kierunek?
Krzysztof Penderecki: Jeśli jest dobrze wykorzystane, potrzebne i ma swój cel, wszystko jest dobre. Wszystko ma też swój czas. Elektronika rozpoczęła się w latach 50., 60., ja akurat pracowałem wówczas w Studio Elektronicznym w Warszawie, gdzie dużo się nauczyłem. Moja twórczość bardzo zmieniła się przez to zbliżenie z innym rodzajem muzyki. (PAP)
pj/ agz/