Francja pożegnała w sobotę gwiazdora rocka Johnny'ego Hallydaya; prezydent Emmanuel Macron, fan zmarłego piosenkarza, wygłosił mowę pogrzebową. Trumnę odprowadziło przez Pola Elizejskie 700 motocyklistów i kilkadziesiąt tysięcy wielbicieli.
Hallyday, nazywany czasem francuskim Elvisem Presleyem, zmarł w środę w wieku 74 lat. Niewielu francuskich artystów pożegnano z takim rozmachem, była to ceremonia pogrzebowa na miarę Victora Hugo - komentuje Associated Press.
"Był tym, co Hugo nazywał siłą prącą naprzód (...). Był częścią nas, częścią Francji. (...) Upadał sto razy i podnosił się, dzięki waszemu uwielbieniu, waszej miłości" - powiedział Macron do zebranego tłumu, czyniąc aluzję do choroby muzyka, ale też jego bujnego stylu życia. Fani przyjęli mowę prezydenta oklaskami, a potem odśpiewali piosenki Hallydaya.
Setki motocyklistów odprowadziły muzyka, który słynął z miłości do motocykli i pielęgnował adekwatny wizerunek, nie rozstając się ze skórzaną kurtką. Blisko 1,5 tys. policjantów i śmigłowce pilnowały trasy, którą przebył kondukt pogrzebowy.
W kościele neoklasycznym św. Magdaleny (La Madeleine), którego fasadę zdobił portret artysty, pożegnały Hallydaya liczne gwiazdy, jak aktorzy Marion Cotillard i Jean Reno czy piosenkarz Patrick Bruel.
Na wieży Eiffla pojawił się napis "Dziękujemy Johnny", a na stadionach piłkarskich przed rozpoczęciem meczów odegrano jego piosenki.
Johnny Hallyday, a właściwie Jean-Philippe Smet, zostanie pochowany na karaibskiej wyspie Saint Barts, gdzie znajduje się jego dom. (PAP)
fit/ ap/