Franciszek Fiszer był jedną z legend dwudziestolecia międzywojennego. Filozof, erudyta i oryginał, autor setek bon motów i anegdot, sam nie napisał żadnej książki, za to o nim powstało ich już kilka. 9 kwietnia mija 80 lat od śmierci Fiszera.
Tadeusz Boy-Żeleński scharakteryzował Fiszera jako "dzieło sztuki, które on sam skomponował ze swojej osoby". "Nie docenia się dziś takich ludzi. Grecy byli w tym szersi, mieli swój typ filozofów ulicznych, skompromitowany w sofistach, ubóstwiony w Sokratesie" - pisał o Fiszerze Boy.
Franciszek Fiszer urodził się 25 marca 1860 roku w Ławach koło Ostrołęki jako potomek spolonizowanej ziemiańskiej rodziny niemieckiej. Niewiele wiadomo o jego dzieciństwie, poza tym, że dość wcześnie został osierocony. Edukację odbierał w Łomży i Warszawie, a następnie studiował filozofię w Lipsku, ale studiów nie skończył. W latach 80. XIX wieku Fiszer przeniósł się do Warszawy, gdzie stał się bywalcem najbardziej znanych wówczas warszawskich kawiarni, restauracji i kabaretów. Z czasem został znaną postacią życia towarzyskiego stolicy, przyjaźnił sie z większością najbardziej znanych polskich pisarzy, poetów, artystów i polityków m.in. z Leśmianem, Żeromskim, Reymontem, Słonimskim, Tuwimem, Lechoniem.
"Swych genialnych myśli nigdy nie przelewał na papier ani nie publikował, ponieważ - jak mi wyjaśnił - każdy dzień przynosi mu nowe pomysły i zmiany w jego światopoglądzie. (...) Gdyby Fiszer opublikował choćby połowę swych zabawnych, a przecież filozoficznych uwag, stałby się jednym z najpoczytniejszych pisarzy. Ale on całkowicie pogardzał pisaniem i oświadczył z dumą: +Nigdy nie poniżyłbym się do tego, by brudzić atramentem piękną białą kartkę papieru+" - pisał Rubinstein.
"Fiszer był niebywale rozrzutny. Młodych przyjaciół podejmował kawiorem i szampanem, zapraszał ich na kolacje do najdroższych lokali, rozdawał pieniądze każdemu, kto go o to poprosił" - wspominał Artur Rubinstein. W końcu Fiszer musiał sprzedać rodzinny majątek, aby spłacić długi, ale twierdził że jest szczęśliwy, że wreszcie uwolnił się od +brudnej mamony+. Mieszkał u przyjaciół, którzy zaopatrywali go w gotówkę i zapraszali na obiady. Bankructwo nie zmieniło stylu życia Fiszera, restauratorzy chętnie go gościli, ponieważ był chodzącą reklamą ich lokali. Najczęściej biesiadował, a jego apetyt bywał przysłowiowy, w Udziałowej, Ziemiańskiej, IPS, Oazie, Astorii, u Simona, Wróbla, czy u Bliklego.
"Był jedną z najbarwniejszych postaci, jakie spotkałem. Wysoki, bardzo otyły, szpakowaty blondyn, miał małe błyszczące złośliwością oczka, mocny, prosty nos i duże uszy. Falstaff z wyglądu, o dowcipie i inteligencji Woltera, a sądząc po trybie życia - można by go określić jako przedsartrowskiego egzystencjalistę. Stentorowy, deklamatorski głos Fiszera nieodmiennie górował nad wszystkimi: przegadać nie potrafił go nikt!" - pisał Rubinstein. "Poprawiając binokle, ledwie też raczył nas zauważać w swych dysputach metafizycznych, godnych uchwycenia na płyty, podczas gdy ręka muskała wspaniałą lwią brodę ufarbowaną jodyną, a rozwianą na poplamionej gulaszem kamizeli" - wspominała Zofia Stryjeńska.
Franciszek Fiszer bywalec, mistrz błyskotliwej konwersacji, przesłania nieco inny swój obraz - erudyty i filozofa. Był uczniem lipskiego filozofa Richarda von Schubert-Solderna i uważał się za metafizyka. Nie pozostawił jednak po sobie ani jednego dzieła filozoficznego. "Swych genialnych myśli nigdy nie przelewał na papier ani nie publikował, ponieważ - jak mi wyjaśnił - każdy dzień przynosi mu nowe pomysły i zmiany w jego światopoglądzie. (...) Gdyby Fiszer opublikował choćby połowę swych zabawnych, a przecież filozoficznych uwag, stałby się jednym z najpoczytniejszych pisarzy. Ale on całkowicie pogardzał pisaniem i oświadczył z dumą: +Nigdy nie poniżyłbym się do tego, by brudzić atramentem piękną białą kartkę papieru+" - pisał Rubinstein.
Przed Wielkanocą 1937 roku Fiszer przez jakiś czas głodował. Podczas świąt najadł się więc na zapas, co przypłacił udarem. Podobno w szpitalu, kiedy odzyskał przytomność, zawołał do lekarza: "Kelner! Pół czarnej, ale zaraz!". Humor go nie opuszczał do ostatnich dni. Na pytanie o wiek, odpowiedział, że skończył dwadzieścia osiem lat, choć nie dodał, kiedy.
Zmarł 9 kwietnia 1937 roku w Warszawie, podobno w ostatnich chwilach recytując "Albatrosa" Baudelaire'a. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym, a na jego grobie wyryto słowo: myśliciel. (PAP)
aszw/ ls/